Forum Saphira.fora.pl Strona Główna  
 FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 'the more I grow, the less I know'; by Eni, ebałt Miss Moore Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiekTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Poll :: Oceń:

:)
100%
 100%  [ 2 ]
:|
0%
 0%  [ 0 ]
:(
0%
 0%  [ 0 ]
Wszystkich Głosów : 2


Autor Wiadomość
Enigmatyczna
..::LOMptcMssm's Head::..(ExtraMod)
..::LOMptcMssm's Head::..(ExtraMod)



Dołączył: 01 Lut 2006
Posty: 4068 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: że znowu.

PostWysłany: Czw 17:44, 18 Sty 2007 Powrót do góry

Jeden.
...o tytule bliżej nieokreślonym, a o kontynuacji najpewniej nie macie co marzyć.
Przynudzam, usypiam - dzięki takim gniotom jak ten, ludzie mogą sobie przynajmniej uzmysłowić, jak dobrze potrafią pisać!
Banalność mojego tekstu przeraża, wybaczyć za to proszę.


Wciąż tam siedział.
Jak zawsze zapomniał uczesać włosów, które teraz sterczały na wszystkie strony świata. Po raz kolejny niedbale zapiął białą koszulę, źle zasznurował buty... Ale jednak wciąż siedział na skrzypiącym krześle i uważnie czytał Proroka Codziennego.
Westchnęła cicho, nie spuszczając z niego oczu. Tak bardzo chciała coś zrobić, jeden jedyny raz w życiu kierując się wyłącznie impulsem.
Głupia, pomyślała. Jesteś po prostu głupia.
Nerwowo poprawiła letnią beżową sukienkę z krótkim rękawem. Kompletnie nie pasowała do okropnej deszczowej pogody królującej w Londynie od dobrych paru tygodni. Ale czy teraz stan atmosfery miał jakieś znaczenie?
Oczywiście, że nie. Nie dlatego siedziała w tym obskurnym pubie udając, że przegląda najnowsze podręczniki i podlicza koszty zakupów, których wysokość niebezpiecznie rosła z roku na rok. Powodem nie był również brak parasolki chroniącej przed istną ulewą, która rozpętała się parę chwil temu.
To wszystko przez Niego, spokojnie przewracającego kolejną stronę Proroka. Tym razem jego wzrok zatrzymał się na poczciwej kobiecinie siedzącej w rogu ciemnego i zadymionego pomieszczenia. Nie było w tym nic dziwnego, skoro rozgorączkowanym głosem zaczęła przemawiać do porcelanowej popielniczki.
Prychnęła cicho, mając nadzieję, że jej obecność w tym miejscu wciąż pozostała niezauważona. Wydawanie z siebie zbyt głośnych prychnięć było pierwszą rzeczą zwracającą uwagę na jakże niepasującą do okropnego otoczenia osobę.
Chyba, że po prostu nie słyszała o dziewczynach z bogatych i wpływowych rodzin, które regularnie przesiadywały w Dziurawym Kotle, spędzając tutaj swój wolny czas poświęcany na rozmowy z jakże nietypowymi ludźmi pokroju tej kobiety pytającej popielniczkę o zapałki.
Zdmuchnęła opadającą na oczy własnoręcznie obciętą tępymi nożyczkami do papieru grzywkę, mimowolnie zamykając powieki.
Od tego potwornego dymu faktycznie można było zwariować.

- I co było dalej?
Pulchna blondynka z zaciekawieniem zerknęła na swoją przyjaciółkę, niecierpliwie czekając na odpowiedź. Co prawda nigdy nie przepadała za jej relacjami; dziewczyna mówiła chaotycznie, a po paru zdaniach gubiła wątek, do którego później nie mogła już powrócić. Nieskładność jej wypowiedzi w niejednym budziła czystą irytację, w innych zaś - politowanie dla przemawiającej połączone z przyjaznym uśmiechem na twarzy, wyrażającym ni współczucie, ni rozbawienie.
- No i... - Przerwała, biorąc głęboki wdech. - Chyba ucięłam sobie krótką drzemkę.
Głośno parsknęła śmiechem, budząc zainteresowanie wśród tłoczących się wokół jednego ze straganów potencjalnych klientów.
- Żartujesz, prawda? - zapytała. Wciąż nie spuszczała wzroku z twarzy dziewczyny, szybko nabierającej koloru iście czerwonego.
To musiał być dowcip.
- Nie. - Pokręciła głową. - Ten dym... potworny zapach tytoniu... To było okropne i całkowicie ogłupiające.
Spojrzała na niebo. Na zachodzie oczom londyńczyków ukazał się niewielki skrawek błękitnego nieba. Deszcz przestał padać, zostawiając za sobą jedynie kałuże i mnóstwo błota; wiatr ucichł, definitywnie kończąc psoty wśród wąskiej kamienistej uliczki obleganej przez tłumy czarodziejów.
- Sarah, ty zasnęłaś w Dziurawym Kotle! - krzyknęła jej do ucha. - Zasnęłaś!
Tak, zasnęłam, pomyślała, nerwowo przygryzając wargi, stało się.
- I co z tego?
- Wiesz, w gruncie rzeczy, to nic...
Jak zawsze, zresztą.
- ... ale mógł cię zobaczyć - dokończyła, uśmiechając się triumfalnie. Robiła to zawsze, kiedy chciała udowodnić niezaprzeczalną rację i niepodważalną prawdę swoich wypowiedzi, które bynajmniej nie wychodziły z ust osoby zrównoważonej emocjonalnie; wręcz przeciwnie, zawsze kierowała się impulsem, wyznając zasadę 'żyj chwilą i nie myśl o przyszłości'. Szkoda jedynie, że to motto życiowe jeszcze nigdy nie wyszło jej na dobre.
Sarah nerwowo przygryzła wargi, z powątpieniem wpatrując się w witrynę księgarni Esy i Floresy. Tym razem na stoliku przykrytym purpurową tkaniną leżała gruba księga o nudnym i zniechęcającym tytule 'Tysiąc przepisów Dorothy McMillan - przygotuj wszystko w piętnaście minut!', przeznaczona wyłącznie dla młodych i zdesperowanych gospodyń domowych.
- Szczerze wątpię, Shirley - stwierdziła, sama nie wierząc we własne słowa. - Nikt normalny nie zwraca na mnie szczególnej uwagi.
Blondynka z wyraźnym rozbawieniem spojrzała na Sarę.
- A Black? Latał za tobą dwa miesiące, aż zrezygnowany zaczął chodzić z tą Sanchez!
- Black to idiota wiecznie zapatrzony we własne odbicie i doskonale wiesz, o czym mówię - ucięła krótko, otwierając misternie zdobione drzwi sklepu Madame Malkin.
Wiedziała. I pamiętała o wszystkim.
Aż za dobrze, jak na złość.

Głośno zapukała w mahoniowe drzwi modląc się, żeby pani Deborah Jones usłyszała, że ktoś na zewnątrz od pięciu minut domaga się wejścia do domu państwa Moore. Krople deszczu skapywały po jej płaszczu, wsiąkały w brązowe włosy, osiadły nawet na długich rzęsach; były wszędzie.
Stała tam, przemoczona do szpiku kości, wciąż czekając na ciche szczęknięcie zamka. W rękach kurczowo ściskała owinięte w szary papier księgi, zwoje pergaminu, zapasowe pióra i dwie nowe szaty szkolne; w kieszeniach mokrego płaszcza dzwoniły srebrne i złote monety - knutów już dawno się pozbyła, stwierdzając, że drobne nie będą potrzebne żadnemu domownikowi.
Padało coraz mocniej, wiatr po raz kolejny wznowił swoje zabawy, wyginając gałęzie i tak nielicznych w Knightsbridge drzew, zaś ludzie schowani pod dużymi parasolkami rozpoczęli szaleńczy bieg do swoich domów.
- Ohydna pogoda! - krzyknęła do niej ukryta pod żółtą peleryną kobieta, pozwalając sobie na delikatny uśmiech.
Nie miała czasu na zastanowienie się, czy szydziła ona z biednej przemokniętej dziewczyny, czy też może okazywała współczucie nie zobaczywszy żadnej parasolki w jej pobliżu - na schodach usłyszała głośne dudnienie i wywnioskowała, że bynajmniej nie była to prawie pięćdziesięcioczteroletnia pani Jones, wiecznie niespieszący się ojciec, a tym bardziej matka, która w tamtym momencie prowadziła kolejne przesłuchanie w sprawie zaginięć dwóch młodych czarodziejów.
Elisabeth.
Chwilę później zamek szczęknął niemalże niedosłyszalnie, ktoś od wewnątrz delikatnie nacisnął pozłacaną klamkę.
Mahoniowe drzwi uchyliły się lekko, a w niezbyt szerokiej szparze pojawiła się twarz młodego jasnowłosego mężczyzny. Ze zdziwieniem zerknął na stojące na zewnątrz domu przemoczone dziewczę, które obrzuciło go równie zaskoczonym wzrokiem.
Patrzyliby na siebie o wiele dłużej, gdyby nie melodyjny kobiecy głos definitywnie kończący ciszę pełną pytających i podejrzliwych spojrzeń, przerywaną jedynie częstymi grzmotami błyskawic.
- Steven, kto przyszedł?
Nieprawdopodobne, pomyślała, spoglądając na ciemne burzowe niebo, po prostu nieprawdopodobne.

Kompromitejszyn.


Ostatnio zmieniony przez Enigmatyczna dnia Śro 13:03, 01 Sie 2007, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Enigmatyczna
..::LOMptcMssm's Head::..(ExtraMod)
..::LOMptcMssm's Head::..(ExtraMod)



Dołączył: 01 Lut 2006
Posty: 4068 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: że znowu.

PostWysłany: Śro 13:01, 01 Sie 2007 Powrót do góry

Postanowiłam - skrótowo rzecz biorąc, kontynuować.
Opublikowane [link widoczny dla zalogowanych] lata świetlne temu. Jak ktoś się doszuka, to i nawet znajdzie tam kompletnie idiotyczny prolog, który z miłą chęcią bym usunęła.
Akapitów jak zwykle nie ma, bo nie umiem się w php połapać.
A dedykowane Gwendowisku.
Krytyka bardzo mile widziana.

Dwa.


Chcąc, czy też nie, musiała przyznać, że rzadko bywała zaskakiwana - zdaniem jej rodziców, prawie w ogóle. Niemalże od dziecka wszystkie rzeczy, które na innej, kilkuletniej dziewczynce mogły wywrzeć naprawdę duże wrażenie, komentowała beznamiętnym wyrazem twarzy i krótkim 'aha'. Zimna obojętność w stosunku do otaczającego ją świata i ludzi, wynikała z rozpieszczania Sary od najmłodszych lat, a pomimo nieustannych starań pani Jones, niewiele w kierunku zmiany jej charakteru oraz usposobienia można było zdziałać.
W gruncie rzeczy wiedziała, ile zyskiwała na tej rzekomo nieprzyjemnej wadzie. Widząc wokół siebie tendencję społeczeństwa do nadmiernego okazywania uczuć, a w konsekwencji będąc świadkiem wybuchów niepohamowanego płaczu oraz popadania w głębokie depresje, mogła spokojnie stwierdzić, że odrobina stoickiego spokoju jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
Oczywiście, do czasu.
Kiedy stała na progu własnego domu, a w półotwartych drzwiach wejściowych widziała nieznajomego i najpewniej zupełnie obcego mężczyznę, poczuła się zdezorientowana zaistniałą sytuacją; jednak moment, w którym na domiar złego zobaczyła twarz swojej siostry, stał się zdecydowanie przełomową chwilą w jej życiu. Zdezorientowanie ustąpiło miejsca niewysłowionemu zaskoczeniu, wyrażającemu głębokie niedowierzanie temu, co widziała.
A widziała naprawdę zbyt wiele.
W jednej chwili poczuła, że czasy, w których praktycznie nic nie mogło jej zaskoczyć, dawno już minęły, a zły i okrutny los zaczął knuć podstępny plan zrobienia małej rewolucji w życiu. Moim życiu, pomyślała, niepewnie wchodząc do przestronnego holu, moim małym, głupim życiu.
Steven - bo tak w każdym razie nazywał się niespodziewany gość - nie był dziwny. Był niesamowicie miłym i sympatycznym mężczyzną, na oko dwudziestopięcioletnim, zadbanym i dobrze ubranym. Sarah nie mogła doszukać się w nim nic odpychającego i odstraszającego, a brak potężnej wady, która uwydatniłaby się na pierwszy rzut oka, sprawił, że poczuła w stosunku do niego wielką nieufność.
Mogła przysiąc, że był kimś w rodzaju chodzącego ideału. Mężczyzn przystojnych, miłych i kulturalnych nie widywało się codziennie, a na pewno nie wraz z niemalże idealną siostrą Sary, Elizabeth.

Rodzię Moore'ów postrzegano różnie. Z pewnością byli stosunkowo sympatycznymi członkami społeczności czarodziejów i obejmowali na ogół wysokie stanowiska w Ministerstwie Magii; często również pracowali w Świętym Mungu lub prowadzili prywatny, zwykle bardzo opłacalny interes. Źle im się nie wiodło - dysponowali wcale niemałym majątkiem, którego stan budził w wielu sporo uprzedzeń, począwszy od skrywanej niechęci, a skończywszy na jawnej nienawiści.
Nie było również nowością, że każdy Moore nie był stuprocentowo normalny. Jak Sarah wielokrotnie przypominała, każdy miał bzika mniejszego (lub też większego), który bezpośrednio oddziaływał na nieco wybuchowy charakter członków jej rodziny. Byli kryminaliści, byli geniusze, byli też sławni na cały świat sportowcy, tudzież profesorowie - zdarzyło się również paru psychicznie chorych, o czym z wyraźną wściekłością i lekkim zawstydzeniem poinformował ją Charles Senior pewnego sobotniego poranka.
Były również osoby tak wspaniałe i tak piękne, że posłużyć mogły jako przykład ludzi stuprocentowo idealnych. Jedynym takim jeszcze żyjącym egzemplarzem w rodzinie Moore'ów niewątpliwie była Elizabeth.
Sarah nie potrafiła uwierzyć, że Elizabeth na pewno była jej siostrą. Będąc jeszcze dzieckiem, wielokrotnie zastanawiała się, czy w mugolskim szpitalu, w którym na całe nieszczęście przyszła na świat Lizzie, nie dokonano jakiejś poważnej pomyłki. Chcąc, czy też nie, dziewczyna nie była podobna ani do matki, ani do ojca - ba! - nie była podobna do nikogo.
- Po pierwsze: jest blondynką - tłumaczyła w wieku lat siedmiu pani Deborah Jones. - W naszej rodzinie wszyscy mają albo brązowe, albo czarne włosy. Nie ma rudzielców. Nie ma blondynów - oprócz Lizzie, oczywiście. Po drugie: jest zbyt ładna.
Kwestia, czy Elizabeth była dziewczyną ładną, czy też śliczną, wciąż pozostawała otwarta. Charles Senior, nadal niepewny pochodzenia swojej najstarszej wnuczki, utrzymywał, że to Sarah jest bardziej urodziwa ze względu na łudzące podobieństwo do swojej matki. Reszta rodziny odpierała jego nieco niemądry argument stwierdzeniem, że uroda Lizzie jest bardzo nietypowa, więc i lepsza.
Sarah nie myślała nic. Patrząc na siostrę, widziała śliczną, niebieskooką blondynkę, nieco niższą i okrąglejszą od niej samej, lecz na pewno zgrabniejszą. Oczywiste pozostało stwierdzenie, że była zdecydowanie ładniejszą dziewczyną. Kobiece kształty, których przyroda brutalnie pozbawiła Sarę, jedynie dodawały jej urody, a lekko zadarty nos i wiecznie roześmiana buzia sprawiała, że Lizzie wyglądała na najsympatyczniejszą osobę pod słońcem.
W tym momencie, wedle żmudnych rachunków najmłodszej panny Moore, zaczynał się problem. Elizabeth była jej siostrą oraz najlepszą przyjaciółką - a zarówno przyjaciółki, jak i siostry, nie powinny ze sobą rywalizować. Przynajmniej tego, według Sary, wymagała kultura.

Jej pokój był duży - może i nawet za duży. Wymalowane na błękitno ściany nieco wyblakły od zeszłego roku, a grube księgi położone na wiszących nad dużym, drewnianym biurkiem półkach pokryła cienka warstwa kurzu. Na starannie wyczyszczonym dywanie spoczywały te rzeczy, które pani Jones, dbając o los swojej podopiecznej, przeznaczyła na spakowanie do kufra. Wyprasowane sukienki powieszone na drzwiach obszernej i przepełnionej ubraniami szafy wyglądały nieco żałośnie w kompozycji z całością sypialni Sary Moore.
Sarah nigdy tutaj nie sprzątała.
Sarah nigdy nie miała zamiaru tutaj posprzątać.
Sarah zabroniła pani Deborah sprzątać w tym pokoju podczas jej pobytu w domu.
Była bałaganiarą. Nienawidziła przesadnego pedantyzmu w czystym jego wydaniu, dlatego też starała się utrzymać w swoim własnym pokoju odrobinę nieładu. Co prawda, nie obyło się bez głośnych protestów matki oraz ojca - dwóch wiecznie nieobecnych w domu osób, które, zdaniem ich córki, najmniej miały do powiedzenia w sprawie jej Małego Królestwa.
- Idiotyzm - mruknęła, kładąc na biurku nabyte przed zaledwie kilkoma godzinami podręczniki oraz resztę i tak skromnych zakupów.
Prędko odkryła, że nie ma ochoty ani na dopakowanie kufra, ani na cokolwiek innego. Znudzona staniem na środku pokoju i wpatrywaniem się w bliżej nieokreślony punkt na przeciwnej ścianie, usiadła na brzegu wielkiego (a zarazem niepościelonego) łóżka i rozpoczęła analizowanie sytuacji, w której znalazła się nie tylko ona, ale również cała rodzina Moore'ów. Co prawda i na całe szczęście, nie znaleźli się w obliczu wielkiej katastrofy - wszyscy jednak musieli przyjąć do wiadomości jedną, dla większości nie całkiem przyjemną nowinę.

Drzwi uchyliły się z cichym skrzypieniem i do pokoju weszła wyraźnie zmartwiona Elizabeth. Spojrzała na siostrę, zawzięcie notującą coś na kawałku pergaminu wygrzebanego z czeluści pokaźnych rozmiarów skrzyni, stojącej tuż naprzeciw jeszcze większej szafy, do której niewiele ubrań można było jeszcze włożyć, i westchnęła głośno.
Sarah natychmiast oderwała się od pisania i schowała niedokończony list między kartkami podręcznika do transmutacji dla zaawansowanych. Kałamarz i atrament włożyła do jednej z wypełnionych po same brzegi szuflad biurka - szuflad, od których nawet pani Jones wraz ze swoją miotłą, ścierką oraz wszelkimi środkami czystości starała się trzymać jak najdalej.
- Och - sapnęła, starając się uśmiechnąć. - Lizzie.
- Wyschłaś? - zapytała. - Mam nadzieję, że nie zachorujesz na samym początku roku szkolnego. Przecież wiesz, jaka paskudna pogoda panuje w kraju, a pomimo tego ubierasz się, jakby nadeszła niespodziewana fala upałów. No i oczywiście, jak zawsze zresztą, zapomniałaś o parasolu.
- Czuję się wyśmienicie - odpowiedziała, bawiąc się kosmykiem włosów.
- Sarah...
Najmłodsza Moore spojrzała na siostrę pytającym wzrokiem i gestem zaprosiła do środka.
- Wszystko w porządku? - Usiadła na stojącym nieopodal, wysłużonym już fotelu. - Tak szybko zniknęłaś...
Sarah, pomimo najszczerszych chęci i wielu lat żmudnych ćwiczeń, nie umiała kłamać. Od dziecka każe słowo wychodzące z jej ust, które nie było prawdą - nawet w najmniejszej części - brzmiało tak nieprawdopodobnie, że każdy, kto spędził z nią chociaż parę krótkich chwil, natychmiast wietrzył podstęp - nieważne, czy mały, czy też duży.
- Nic się nie dzieje - rzuciła krótko. - I nic się nie stało.
- Kłamiesz. - Elizabeth spojrzała na siostrę i prychnęła cicho. - Kłamiesz, Sarah.
- Oczywiście, że nie kłamię. Wszystko jest w jak najlepszym porządku.
- Na Merlina, myślałam, że się ucieszysz... Nawet ojciec nie robił wyrzutów, jest bardzo szczęśliwy - odparła, wpatrując się w okno. - Miałam nadzieję, że Tobie to akurat najmniej będzie przeszkadzać, wiesz?
Sarah nerwowo przygryzła wargi i ukradkiem zerknęła na siostrę.
- Nie, Lizzie... Naprawdę, nic się nie stało...
Elizabeth gwałtownie podniosła się z fotela i pomaszerowała w stronę wyjścia.
- Jakbyś jednak chciała porozmawiać, wiesz gdzie mnie szukać - rzuciła krótko, zamykając drzwi.

Kochana Shirley!
Nawet nie uwierzysz, co się stało. Sama nie jestem pewna, czy to wszystko się dzieje naprawdę - bo widzisz, wydaje się to być dla mnie wielkim koszmarem, z którego nie mogę się obudzić, pomimo wielu dobrych chęci. A najciekawszym jest fakt, że nikt... nawet ojciec! - ojciec, który zabrania mi samotnie spacerować po najukochańszym Londynie w samo południe - nie widzi problemu.
Wszyscy są wniebowzięci. Matka, kiedy się dowie, zapewne ucieszy się równie bardzo, jak cała reszta. Więc dlaczego ja nie widzę powodu do radości? Przecież to chodzi o Lizzie, moją najukochańszą (pomińmy, że jedyną) siostrę.
Przejdę do sedna sprawy, bo mogłabym tak rozpisywać się bez końca, wiesz, Shirley? Otóż Elizabeth, nie racząc poinformować o TYM całej rodziny parę tygodni wcześniej, postanowiła, że... nawet nie mogę tego napisać. Może popadłam w głęboki obłęd, jak wuj Archibald?
Ale dobrze: więc, pomimo tego, że w głowie mi się to wszystko nie mieści, już piszę i wyjaśniam, jednocześnie oznajmiając, że Elizabeth...


Czytając napisaną część listu jeszcze dwukrotnie i uświadamiając sobie powoli, jaką panikę siała i wciąż sieje wokół sprawy, która powinna ją napawać takim szczęściem, definitywnie stwierdziła, że nie było warto.
To nie moje życie, pomyślała (nie dopuszczając do świadomości faktu, że wydarzenia dnia dzisiejszego dotyczyły poniekąd każdego z rodziny Elizabeth), więc nie muszę chyba aż tak się przejmować.
Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo nie wierzyła we wmawiane sobie słowa. Lekceważąc w większości przypadków niezawodną intuicję, zmięła świstek pergaminu w kulkę i z wściekłością wrzuciła ją do jednej z szuflad swojego biurka.
- Nie warto - wycedziła przez zęby i zabrała się do pakowania półpustego kufra.
Zobacz profil autora
Labellui Cua
..::HighGuru Shur'tugal::.. (ExtraMod)
..::HighGuru Shur'tugal::.. (ExtraMod)



Dołączył: 31 Mar 2006
Posty: 5162 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: confiteor.mylog.pl

PostWysłany: Śro 14:22, 01 Sie 2007 Powrót do góry

A więc tak.
Uwaga - wychodzę z założenia, iż każdy jest masochistą.
Podoba mi się twój styl pisania. I cóż ja innego powiem - ładny. Ładny. Jakbyś bajdurzyła, nie przejmując sie konsekwencjami. A i tak dobrze ci to wychodzi.
I szczegóły. Żółty płaszcz. Monety w kieszeni. Grzywka obcięta nożyczkami do papieru. Bałaganiarstwo. Wszystkie te rzeczy tworzą atmosferę, pomagają wczuć sie w klimat. Ja je zawsze omijam.

Ale, ale! Czytając to, czułam się... zagubiona. Tu coś, tam coś, całkiem nieznane nam osoby i sprawy, niedopowiedziane słowa. Czuję sie trochę nie na miejscu. Jakby ktoś mnie wepchnął w sam środek rozmowy, z której nic a nic nie rozumiem.
I postaci. Są jakieś... Mdłe. Nie widzę bohaterki, nie widzę jej siostry. Gdyby wszystkim dać imiona typu Hildegarda - nic by sie nie zmieniło. Są mało zarysowane. Popracuj nad tym, dodaj im charakteru!

Fin. Teraz możesz bić.
Zobacz profil autora
Enigmatyczna
..::LOMptcMssm's Head::..(ExtraMod)
..::LOMptcMssm's Head::..(ExtraMod)



Dołączył: 01 Lut 2006
Posty: 4068 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: że znowu.

PostWysłany: Śro 16:12, 01 Sie 2007 Powrót do góry

Nie biję. (;

Niedopowiedzenia - w zamierzeniu miały być, są i niestety będą. Oczywiście, konsekwentnie wszystko będę wyjaśniać, ale jakoś niesamowicie zależało mi na tym, żeby czytelnikowi nie podawać niczego na tacy. dx
A charaktery, opisy, cały świat przedstawiony - moja pięta achillesowa. Wciąż szkice ogólne poszczególnych bohaterów nieustannie ulegają zmianom, przez co mnie samej ciężko powiedzieć o nic wystarczająco dużo, żeby takowego każdy przed oczyma miał - oczywiście, wyłączając koniec. Bo koniec znam już od początku pisania. ^^
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiekTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)