Forum Saphira.fora.pl Strona Główna  
 FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 "Starcie smoków" by AoM Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiekTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Poll :: Oceń:

:)
100%
 100%  [ 2 ]
:|
0%
 0%  [ 0 ]
:(
0%
 0%  [ 0 ]
Wszystkich Głosów : 2


Autor Wiadomość
AoM
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)



Dołączył: 19 Cze 2006
Posty: 5461 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: tam gdzie diabeł mówi dobranoc...

PostWysłany: Czw 11:18, 13 Lip 2006 Powrót do góry

Ravyn tutaj zamieszczam jeszcze raz moje opowiadanie, bo nie bardzo wiedziałam jak je wysłać tutaj :P . Tamte posty jak chcesz możesz skasować.

STARCIE SMOKÓW
ROZDZ. I

Mały oddział leśnej straży przedzierał się przez mroczny, sosnowy las Blackfor. Król Menking, Morgan z dynastii Kindrel, dowiedział się o obozie rozbójników i jak można się było spodziewać, od razu zmobilizował wszystkich swoich ludzi, aby wytropić a następnie wyeliminować problem okolicznych królestw. Niestety ich garnizon był położony w trudno dostępnym terenie, więc to zadanie zlecono Hendelowi z miasta Roter. Był to człowiek bardzo doświadczony i zawzięty, więc nie sprawiło mu trudności odnalezienia głównego i zarazem ostatniego posterunku bandy. Wysłani przez niego wcześniej zwiadowcy donieśli mu, że gildia złodziei znajduje się między wschodnim krańcem lasu Blackfor a fortecą do ziem elfów, Elfon.
Hendel był wyjątkowo znaną osobistością wśród władców królestwa ludzi. Wielu książąt pomniejszych prowincji często prosiło go o pomoc w zwalczaniu wrogów lub pytało jak rozmieścić wojska przy danym ukształtowaniu terenu. Miał w tym dużą wprawę gdyż właściwie, gdyby spojrzeć na jego ród to okazałoby się, że od kilku pokoleń wstecz każdy urodzony syn zostawał w najmniejszym stopniu kapitanem. Nie miał, więc trudności z dowodzeniem, ponieważ miał to we krwi.
Leśna straż istniała właściwie od niedawna gdyż została ona założona przez dziadka Hendla Augustusa. On sam nauczył wszystkiego swojego wnuka i wytrenował go na prawdziwego człowieka lasu. Strażnicy, których wyszkolił Augustus byli niezawodni, jeśli chodziło o zdobywanie posterunków na tyłach wroga lub nękanie go, łupiąc mu dostawy żywności i cenne surowce. Jednak leśna straż działała jedynie pod hasłem „Za Ojczyznę, Honor i Fortunę”. Strzelcy mieli zawsze na sobie ciemnozielony lub brunatny płaszcz z kapturem a ubranie zwykle było czarne lub brązowe. Strzelali głównie z łuków rzadko z kuszy, gdyż zwykle były one ciężkie, drogie i nie praktyczne. Na piszczelach zamocowane były sztylety a u boku nosili krótkie miecze. Zanim ktokolwiek zostawał strzelcem musiał przechodzić wiele treningów. Obowiązkowo test na sprawność fizyczną oraz dla chętnych umiejętność korzystania z podstawowych zaklęć magii leczniczej. Niewielu zdawało ten drugi egzamin, chociaż wielu próbowało. Mimo wszystko takie zaklęcia były bardzo przydatne podczas bitwy.
Augustus był bardzo dumny ze swoich strzelców i kiedy przyszło mu pożegnać się z życiem mianował kapitanem swojego wnuka. Hendel gorąco sobie wtedy przyrzekł, że nigdy nie zawiedzie swojego dziadka, który tyle uczynił dla niego i całego Menking.
Hendel nie miał córki ani syna. Od wielu lat był kawalerem, więc przyzwyczaił się do swojej „wolności”. Poza tym nie miał ochoty, aby jakaś kobieta „wchodziła mu na głowę”. Naturalnie miewał swoje drobne miłostki, ale nigdy nie spotkał miłości swojego życia.
Jednak los sprawił, że od dwudziestu sześciu lat nie mieszkał sam. Pewnego dnia, kiedy w lesie było wyjątkowo cicho, kapitan zapuścił się za jeleniem. Był to niesamowicie piękny okaz i Hendel zapragnął mieć jego poroże w swoim domu jako trofeum. Mimo iż się bardzo cicho skradał w żaden sposób nie mógł podejść zwierzęcia. W końcu zaczaił się w krzakach rosnącego bzu, natomiast jeleń stał niedaleko zajadając trawę z wielkim apetytem. Hendel podszedł bliżej. Rogacz ani drgnął. Ośmielony podszedł jeszcze bliżej. Ani śladu reakcji od zwierzęcia. Kapitan uśmiechnął się złowieszczo. Wyciągnął strzałę, naciągnął cięciwę...i nadepnął na gałązkę. Zwierze poderwało łeb i ugięło nogi przygotowując się do skoku. Teraz albo nigdy pomyślał Hendel. Wypuścił strzałę, która ze świstem przecięła powietrze i ugodziła jelenia w połowie skoku. Zwierze zamiast wylądować na swoich cienkich nogach zwaliło się ciężko na ziemie. Miotało się trochę przez chwile, po czym znieruchomiało. Kapitan wyszedł powoli zza krzaków nie kryjąc triumfu.
Nagle usłyszał płacz. Odwrócił się i wsłuchał bardziej w odgłos. Doszedł do wniosku, że to musi być krzyk dziecka nie dorosłego. Powoli rozejrzał się wokoło. Odgłos dochodził z gąszczu paproci. Kapitan podszedł w wytyczone miejsce, rozsunął rośliny...i zdębiał. Przed nim leżało najdziwniejsze dziecko, jakie kiedykolwiek widział. Jego ciałko było wyjątkowo blade, ale nie wyglądało na chore. Przez jego lewe oko przechodził brązowy pas a na główce zaczęły się pojawiać pierwsze białe włoski. Gdy kapitan tak stał nad płaczącym malcem ten nagle otworzył oczy. Były one tak niesamowite, że kapitan aż wydał z siebie cichy gwizd. Tęczówki były czarne, tak czarne, że aż zlewały się w jedno z źrenicami a dodatkowo zajmowały prawie całą powierzchnie oka. Kiedy mały go zobaczył przestał płakać. Zaczął mu się dziwnie przyglądać zaciskając ręce w małe piąstki. Hendel oprzytomniał i wziął go na ręce. Dziecko było owinięte w szare, brudne szmaty. Zaczął je kołysać. Niemowlę zaczęło przymykać leniwie oczka, po czym usnęło. Kapitan zastanawiał się, co z nim zrobić. Na początku przyszedł mu do głowy pomysł, aby oddać je do sierocińca we wsi Mała...prowadzonego przez okrutną, starą kobietę. Hendel widział jak pewnego razu ta baba potraktowała pewne dziecko za drobne przewinienie. Skrzywił się na samo wspomnienie. Nie był na tyle okrutny by wysyłać jakieś dziecko do takiego „domu”. Przebiegł w pamięci jeszcze parę miasteczek, w których były sierocińce i doszedł do wniosku, że dla tego „niezwykłego” malca żaden nie jest dobry.
Przez chwile rozmyślał nad tym, co właściwie jest potrzebne do wychowania dziecka. Po krótkim namyśle stwierdził, że niewiele. Kołyskę zrobi sam, jakąś ciepłą kołderkę kupi w osadzie Orer. Znał tam pewną kobietę, która sprzedawała różne materiały i dodatkowo niedawno urodziło się jej piąte dziecko, więc kłopot ze znalezieniem mamki miał już z głowy. Była ona porządną gospodynią a że dom Hendela nie był tak daleko od osady zaoferuje jej, aby pomagała mu w pierwszych miesiącach życia malca. Za rozsądną opłatą rzecz jasna.
Kapitan ustalił na razie jedną rzecz. Musi dziecku nadać jakieś przyzwoite imię. Lekko odsłonił szmaty. To był chłopiec. Pomyślał przez chwilę stojąc w miejscu. Po czym westchnął.
-Jakoś sobie poradzimy...-Szepnął w stronę malca- wracajmy do domu Gelar.
Od tego czasu minęło dwadzieścia sześć lat. Kapitan zaprowadził swojego przybranego syna do leśnej straży w wieku siedmiu lat. Chłopcu bardzo się spodobały ćwiczenia, więc po jakimś czasie Hendel zaczął go trenować. Dzieciakowi szło całkiem nieźle a po pewnym czasie kapitan doszedł do wniosku, że Gelar musi mieć w sobie trochę krwi elfa. Miał niesamowicie dobry wzrok oraz słuch. Z odległości trzydziestu kroków słyszał najcichsze rozmowy strzelców lub świsty strzał. Potrafił także podejść najczujniejszego strażnika tak, że ten nawet nie miał cienia podejrzenia, że ktoś za nim stoi. Pewnego razu spodobała mu się pewna rzecz i wykorzystał wtedy swoje umiejętności, aby ją ukraść. Właściciel zauważył zgubę dopiero następnego dnia. Hendel od razu się domyślił, kto stoi za kradzieżą. Ostro wtedy zganił chłopca za to. Gelar się potem na niego obraził, ale wiedział, że postąpił źle. Zgubę oddał w ten sam sposób jak ją ukradł. Hendel mimo złości na niego był pełny podziwu. Kiedyś słyszał o pewnym złodzieju, który potrafił skraść złoto nawet śpiącemu smokowi. Ale było to bardzo dawno ponad dwieście lat temu. A dodatkowo ten złodziej był elfem. Więc te wszystkie wrodzone umiejętności, Gelara Hendel mógł łatwo wytłumaczyć. Był to jakichś początek w ustaleniu jego tożsamości.
Teraz Hendel patrzył z dumą na swojego podopiecznego. Przodował przed innymi przedzierając się z taką łatwością przez krzaki jakby był małą jaszczurką. Jego długie, proste, białe włosy spływały mu na ramiona a blada kiedyś cera nabrała z czasem trochę brązowego koloru. Ponieważ przebywali długo na słońcu wielu z nich zdążyło nabrać kolorów. Miał wąskie biodra i szerokie ramiona a na jego brodzie był rzadki ciemny zarost. Od kiedy skończył dwadzieścia lat zaczął nabierać męskości i teraz przypominał mężczyznę a nie młodzieńca. Miał na sobie brunatny strój, pod spodem lekką kolczugę, na ramionach metalowe osłony a na dłoniach skórzane rękawice. Jego bronią był długi, mocny łuk a u boku nosił długi miecz. Płaszcza nie nosił gdyż uważał, że by mu tylko zawadzał. Hendel z lekkim wahaniem puścił chłopaka na tę wyprawę, ale była to tylko chwila. Doszedł do wniosku, że będzie to doskonały czas, aby Gelar podszlifował swoje umiejętności. Dodatkowo musiał po tej wyprawie ustalić nowego przywódcę, który miał dowodzić leśną strażą. Do tej pory wybrał sobie trzech kandydatów. Kilgor Mortus, Elder ze stolicy Poweres oraz Gelar. Kilgor zdał wszystkie testy z odznaczeniami, ale brakowało mu powściągliwości. Leśna straż działała podstępem a nie brutalną siłą. Elder wręcz przeciwnie był bardzo cierpliwy, często działał podstępem, ale niestety miał dwie wady. Był łatwo przekupny i tchórzliwy. Wystarczyłoby żeby ktokolwiek dał mu worek złota i nakazał wykonać pewne zadanie uczyniłby to bez problemów. Z własnej głupoty zdradziłby swoich byle tylko wypchać swój kufer po brzegi lub ocalić swoją skórę nie bacząc na innych. Kapitan normalnie już dawno by go oddalił, ale obawiał się, że mógłby wydać wszystkie ich sekrety. A na to Hendel nie mógł pozwolić. Gelar natomiast był powściągliwy, sprytny, uczciwy(poza tym incydentem z kradzieżą), odważny oraz lojalny wobec kraju i leśnej straży. Idealny wręcz materiał na dowódcę. Lecz niestety czasem nie poznawał się na ludziach. Kapitan miał nadzieję, że z czasem nauczy się ufać tylko sobie. Dowodzenie leśną strażą to coś więcej niż tylko prowadzenie jej do boju i szkolenie ochotników. To także ograniczone zaufanie do swoich podkomendnych oraz dobieranie sobie odpowiednich doradców. Tutaj wśród lasu i spartańskich warunków trzeba liczyć na siebie. Nie oznacza to oczywiście, że nie należy pomagać swoim ludziom. Należy to robić, ale z odpowiednim umiarkowaniem. Przede wszystkim nie można dopuścić do tego, aby strażnicy myśleli, że jesteś na każde ich skinienie. To podstawa w dowodzeniu leśnej straży. Wzbudzać posłuch i wymagać posłuszeństwa. Po tej wyprawie wszystko się okaże...
Jego rozmyślania przerwał okrzyk przerażenia jednego ze strzelców. Wszyscy się na niego obejrzeli.
-Smok!- Wykrztusił wskazując palcem w górę.
CDN
Wszystkie prawa autorskie zastrzeżone.
(ten post zawiera trzy tamte)
I jak?
Zobacz profil autora
AoM
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)



Dołączył: 19 Cze 2006
Posty: 5461 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: tam gdzie diabeł mówi dobranoc...

PostWysłany: Czw 17:42, 13 Lip 2006 Powrót do góry

Dobra. No to daję ciąg dalszy. Ten fragment jest trochę niedopracowany, ale starałam się jak mogłam. :P

Spojrzeli w wytyczone miejsce. Piękne, błękitne niebo przeciął wielki, czarny kształt z ogromnym ogonem. Potwór zaryczał.
-Kryć się!- Wrzasnął Elder.
-Nie- zaprzeczył twardo Gelar- zwierze i tak nas wyczuje. Zostańmy na swoich miejscach i spróbujmy z nim porozmawiać.
-Głupcze! Myślisz, że ten bezrozumny gad będzie chciał z nami rozmawiać?!
-Jeżeli będziemy go obrażać to na pewno od razu nas pożre.- Wtrącił się Kilgor.- Zgadzam się z Gelarem. Jeśli będzie chciał z nami walczyć to będziemy dla niego dobrym przeciwnikiem.
-Oni mają rację Elder- oświadczył Hendel- zostańcie na swoich miejscach, ale bądźcie w pogotowiu. – Obejrzał się na smoka. Potwór zatoczył nad nimi koło i zaczął lądować machając mocno skrzydłami. Płaszcze strażników zaczęły łopotać silnie na wietrze. Smok z niezwykłą jak na jego rozmiary lekkością wylądował na ziemi. Białowłosy młodzieniec zdołał w porę opanować drżenie. Nie mógł okazywać strachu. Jego uszu dobiegł cichy jęk. Wygląda na to, że tylko on to usłyszał, bo inni nie zareagowali. Gelar przeniósł wzrok w stronę odgłosu. Między łapami potwora leżał mężczyzna. Jego twarz była skrzywiona od bólu, ale także od przerażenia. Biedak pomyślał Gelar współczująco. Ponownie przeniósł wzrok na smoka. Zwierze stało na początku na czterech łapach i przyglądało się strzelcom najwyraźniej oceniając szanse. Po czym przysiadło na tylnych kończynach i rozejrzało się po twarzach strażników. Jego ogon to wznosił się to opadał.
-Jestem Dairon Mortin Zilgor z rodu smoków Dark.- Przemówił głębokim głosem. Oblizał białe kły językiem. Hendel całą siłą swojej woli powstrzymał się od drżenia. -Który z tej hałastry będzie ze mną rozmawiać?- Kontynuował potwór.
-Czarny smoku z rodu Dark- zaczął Hendel wysuwając się do przodu.
Obok niego zaraz pojawili się Gelar i Kilgor. Elder został z tyłu. Jednego kandydata mniej pomyślał kapitan. Głośno zaś powiedział:
- Jestem Hendel z miasta Roter i przewodzę leśnej straży. Mam rozkazy od króla Morgana z dynastii Kindrel, aby zniszczyć gildię złodziei. Podobno ma ona tutaj swój główny posterunek. Nie chcemy twojej krzywdy i mam nadzieję, że ty też nie chcesz naszej...
-Oczywiście, że chce!- Przerwał mu Elder- Ten bezrozumny gad tylko czeka na odpowiedni moment, aby nas zaatakować!
Smok skierował swoje żółte oczy w stronę strażnika.
-Zamilcz Elder!- Krzyknął Gelar. Ten jednak nie uciszył się.
-Głupcy myślicie, że to coś...
-To „coś” traci już cierpliwość.-Powiedział powoli smok. Elder natychmiast zamknął usta, ale w jego oczach nadal czaił się bunt.
Gelar zwrócił się do zwierzęcia.
-Wybacz nam smoku my...
-Myślałem- przerwała mu bestia-, że uczycie swoich ludzi powściągać język.
Zapadło milczenie przesycone napięciem. Podczas tej ciszy dał się słyszeć jęk. Wszyscy zwrócili oczy w stronę dźwięku. Teraz dopiero wszyscy spostrzegli, że w łapach smoka szamocze się mężczyzna. Potwór zwrócił swoje ślepia w stronę obiektu ogólnego zainteresowania.
-Och. –Zaśmiał się smok, o ile coś takiego można było nazwać uśmiechem. –To tylko taki mały drobiazg. Chyba właśnie należy do tej bandy, na którą tak polujecie. –Spojrzał na Hendla- Może mógłbym go wypuścić...Za odpowiednią opłatą oczywiście.

CDN
Wszystkie prawa autorskie zastrzeżone.
I jak?


Ostatnio zmieniony przez AoM dnia Pią 11:20, 14 Lip 2006, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
AoM
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)



Dołączył: 19 Cze 2006
Posty: 5461 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: tam gdzie diabeł mówi dobranoc...

PostWysłany: Pią 20:02, 14 Lip 2006 Powrót do góry

Zdarza się.
No dobra. Zamęcze was swoją namolnoscią i wkleję ciąg dlaszy. :]

Kapitan odwrócił się w stronę Kilgora i Gelara.
-Macie jakieś pomysły?- Szepnął.- Zastanówmy się. Mamy dość strażników...Wystarczyłby zmasowany atak.
-Nie wydaje mi się.-Powiedział Gelar powątpiewająco.- Załóżmy, że połowa z naszych ludzi nie trafi do celu albo raczej w czuły punkt, bo trudno nie trafić do czegoś tak wielkiego. Smok się rozłości i odpowie nam atakiem ognia. Dodatkowo nie wiemy jak liczni są rozbójnicy.
-Możliwe. –Odrzekł zamyślony Hendel- W takim razie, co zrobimy?
-Wydaje mi się, że powinniśmy oddać mu jakąś część skarbu.- Zaproponował Kilgor- W końcu sam powiedział, że chce zapłaty.
-A jak potem wyjaśnimy ich brak? –Zapytał Gelar.
-Powiemy, że rozbójnicy zdążyli wydać już sporą część.
-Tylko, że oni nie kupują tylko kradną. –Powiedział sarkastycznie Gelar.
-Też fakt. Będziemy się tym martwić później.
-Zgadzam się z nim Gelar.- Dodał Hendel- A poza tym, zachowaj siły na walkę ze zbójcami. To rzekłszy poklepał strażnika po ramieniu.
-Ale to nie ja się będe tłumaczył. –Rzekł cicho Gelar.
Hendel zwrócił się do smoka:
-Smoku, jeżeli wypuścisz tego człowieka to damy ci dziesiątą część skarbu.
Potwór wyprostował się. Wszyscy poruszyli się niespokojnie. Gelar i Kilgor natychmiast zasłonili sobą kapitana i położyli dłonie na rękojeści miecza. Potwór jakby nie zwrócił na to uwagi tylko przyglądał się młodzieńcowi swoimi żółtymi ślepiami. Nagle bestię otoczył świetlisty blask. Strażnicy zasłonili sobie oczy rękami. Po pewnym czasie przed nimi stała nie ogromna bestia, ale wysoki mężczyzna w długim, obszernym, ciemnym płaszczu. Miał czarne włosy sięgające mu do ramion. Tylko oczy pozostały mu smocze. Strażnicy oniemieli.
-Uznałem, że w tej postaci będzie nam łatwiej rozmawiać o interesach.- Powiedział uśmiechając się tajemniczo.- My smoki możemy przybierać dowolną postać fizyczną, kiedy tylko chcemy. –Zignorował całkowicie Hendla i zwrócił swe oczy na Gelara. –Przybrałem tę postać jeszcze z innych powodów.
-Jakich? –Spytał białowłosy mężczyzna mrużąc oczy jednocześnie zastanawiając się czemu smok zwrócił na niego uwage.
-Chciałbym cię zapytać, kto był twoim ojcem.
Gelar uniósł lewą brew a to w jego wykonaniu oznaczało duże zdziwienie. Wszystkiego się spodziewał, ale nie tego.
-Czemu cię to interesuje?
-Niech ci wystarczy, że... mam taką chęć.
Gelar zastanowił się przez chwilę. Smok nie pytał go o zbyt personalne sprawy. Zresztą to nie była żadna tajemnica, że nie znał swojego ojca... I nic go on nie obchodził. Podobnie jak matka. Był już zbyt dojrzały by rozmyślać nad tym, dlaczego nie ma normalnych rodziców.
W końcu postanowił odpowiedzieć na pytanie smoka.
-Właściwie to nie wiem. Zostałem znaleziony i wychowany przez Hendela. Nie wiem nic o swoim pochodzeniu.
Zapadła chwila ciszy. Spojrzenie smoka lustrowało go bardzo uważnie.
-Rozumiem. –Powiedział po chwili. –Mogę ci jedynie powiedzieć, że jesteś niezwykle interesującą osobistością. Masz w sobie trochę krwi elfa, choć nieco rozcieńczoną. Ale chyba sam już się tego domyśliłeś, prawda?
Gelar pokiwał głową. Faktycznie, Hendel podzielił się z nim kiedyś tą hipotezą.
-Wyczuwam wokół ciebie także niezwykłą aurę mocy. Jakby dwa jej przeciwieństwa, łączące się w jedno w twojej osobie. Za prawdę jesteś niezwykły.
-Ale ja nie mam żadnego talentu magicznego. –Zaprzeczył gniewnie Gelar.
Była to prawda. I jak można się domyślać był to nieco drażliwy temat dla Gelara. Kiedy miał test z podstawowych zaklęć magii leczniczej zamiast połączyć złamaną kość tylko jeszcze bardziej ją połamał. Nie mógł także w ogóle pojąć istot zaklęć uzdrawiających i chociaż łamał sobie głowę próbując je zrozumieć nigdy mu się nie udawały. Egzamin zresztą oblał. Uznał to za największą klęskę w swojej dotychczasowej karierze.
-Nie mówię, że masz talent tylko, że drzemie w tobie moc. –Wyjaśnił smok. Jakby wiedząc, o czym Gelar myśli dodał –Nie trzeba potrafić kogoś leczyć, aby ją posiadać.
-Nie sądzę. –Odparł mężczyzna powątpiewająco.
Widząc, że smok nadal chce wyjaśniać rzeczy, które mało go zresztą interesują powiedział:
-Przejdźmy do interesów.
-Dobrze. –Odparł smok. –Chcecie, zatem oddać mi dziesiątą część swoich łupów w zamian za życie tego człowieka... Właściwie myślałem, że zaproponujecie mniej. Zgodzę się na ten układ, ale ty –ponownie zwrócił spojrzenie na Gelara –musisz mi coś jeszcze obiecać.
Gelar ponownie uniósł brew.
-Tak?
-Masz mi obiecać, że będę mógł z wami podróżować. Nie obawiając się o swoje zdrowie rzecz jasna.
CDN
Wszystkie prawa autorskie zastrzeżone.
I co?
Zobacz profil autora
AoM
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)



Dołączył: 19 Cze 2006
Posty: 5461 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: tam gdzie diabeł mówi dobranoc...

PostWysłany: Nie 15:59, 16 Lip 2006 Powrót do góry

No to daje.

ekhem, ekhem....

-Chcesz z nami walczyć przeciwko Klanowi Pazura? –Hendel zapytał z niedowierzaniem.
-Nie na bandytów nie. –Żachnął się smok. –Później.
-My nie idziemy później na żadną wyprawę. –Wtrącił się Kilgor.
-Pójdziecie, pójdziecie... –Wyszeptał tajemniczo.
-Mam dość tego gadania! –Krzyknął Elder – Nie uda ci się nas zwieść, bestio!
Wyciągnął strzałę i naciągnął cięciwę.
-GIŃ! –Powiedział celując w pierś mężczyzny.
-Elder, NIE!- Krzyknął Hendel.
Smok przeniósł swój wzrok na Eldera. Jego oczy zabłysły bielą. Znowu przed nimi pojawiła się ogromna bestia. Rozdziawiła paszczę i buchnęła strumieniem ognia. Strażnicy stojący obok Eldera skoczyli w bok. On jednak nie zdążył tego uczynić. Całe jego ciało objął ogień przepalając mu ubranie i skórę. Mężczyzna zaczął krzyczeć rozdzierająco. Upadł na ziemię i miotał się przez chwilę w agonii poczym znieruchomiał. Ogień zgasł. Tam gdzie powinno leżeć spalone ciało Eldera był tylko ślad sczerniałej ziemi. Gelar odwrócił głowę i zacisnął zęby. Wiedział, że coś podobnego może się stać, ale miał nadzieję, że do tego nie dojdzie.
Hendel natomiast myślał, o czym innym. Nie przypuszczał, że czarne smoki posiadają siłę ognistego oddechu zdolną całkowicie spalić człowieka. Doszedł do wniosku, że gdyby przyszło im z nim walczyć to żaden z nich by nie przeżył. Kilgor najwyraźniej pomyślał o czymś podobnym, bo miał taką minę jakby miał zaraz opróżnić żołądek z porannego śniadania. Spojrzał na bestię. Znów przed nimi stał mężczyzna w długim, ciemnym płaszczu. Tym razem jednak jego żółte oczy nabrały trochę czerwonego, płomienistego blasku a pionowe źrenice zwęziły się.
-Wybaczcie musiałem to zrobić. –Wyszeptał. –Gdy na niego spojrzałem moim oczom ukazała się wizja jak szykuje zasadzkę na was w środku nocy. –Widząc zdumione twarze strażników dodał. –My czarne smoki mamy dar jasnowidzenia, a także potrafimy wyczuć zamiary każdej istoty jeśli zachcemy.
-Jak to szykował na nas zasadzkę?! –Krzyknął zdziwiony Hendel.
-Zawarł układ z hersztem Klanu, że kiedy będziecie już blisko posterunku miał dać znak. Wtedy oni by się podkradli i zadźgali was we śnie.
Strażnicy spojrzeli po sobie. Byli całkowicie tym zaskoczeni. Hendel natomiast nawymyślał sobie od idiotów. Wiedział, że ostatnio Elder znikał w nocy na długo i nikt nie wiedział gdzie się podziewa. Nie zwrócił wtedy na to uwagi, poza tym strażnicy gadali, że zapałał nagle uczuciem do jakiejś wiejskiej dziewczyny i że włóczy się za nią jak ciele.
Teraz gdyby nie smok słono by zapłacili za swój błąd.
-Ale, czemu zaatakował ciebie? –Spytał, Gelar. –To przecież szczyt głupoty.
-Pochlebiasz mi. –Uśmiechnął się drapieżnie. –Myślał, że jednak się do was przyłączę, a wtedy zabójcy mieliby mały problem. Ale masz rację... to szczyt głupoty atakować kogoś takiego jak ja... –Te ostatnie słowa wymówił bardzo cicho.
Rozejrzał się po twarzach innych strzelców. Ci szybko robili rachunek sumienia, aby i oni nie zostali posądzeni o to, że są zdrajcami. Smok przeniósł swój wzrok z powrotem na Gelara. Ten poczuł nagle jakby mężczyzna przeszywał jego postać na wskroś i badał każdy cal jego skóry i duszy. Nie było to przyjemne uczucie.
-Na mnie już czas. –Powiedział smok.
Odwrócił się w stronę pochwyconego złodzieja. Podczas jego przemiany rozbójnik był związany jakby grubą warstwą czegoś, co przypominało chmurę. Machnął w jego stronę ręką. Dziwne więzy znikły. Dwóch strzelców szybko przebiegło obok smoka i odciągnęło złodzieja jak najdalej w bok. Mężczyzna z powrotem zmienił się w bestię. Uniósł się w powietrze i odleciał na zachód. Strażnicy długo za nim patrzyli, ale dźwięk twardego głosu kapitana przywołał ich do porządku.
-Co to ma być?! Ktoś rzucił na was urok?! Jazda, brać się do roboty! –Widząc, że wreszcie zaczęło coś do nich docierać dodał już spokojniejszym tonem –Rozbijemy tu obóz.
CDN
Wszystkie prawa autorskie zastrzeżone
I...?
Zobacz profil autora
AoM
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)



Dołączył: 19 Cze 2006
Posty: 5461 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: tam gdzie diabeł mówi dobranoc...

PostWysłany: Pon 12:34, 17 Lip 2006 Powrót do góry

No to daję...
eekhem, ekhem....

Wielkie bale sosnowego drzewa paliły się pokaźnym ogniem. Część strzelców siedziała wokół niego gawędząc lub pijąc lekkie wino. Pozostali natomiast czuwali wokół zielonego namiotu, w którym byli Gelar, Kilgor, Hendel oraz lekarz Seweryn. Opatrywali nogę uratowanego złodzieja Casima Horna. Okazało się, że nie wyszedł bez szwanku ze starcia ze smokiem. Miał ciężko zranioną nogę a dodatkowo wdarło się zakażenie. Dzięki uleczającej maści Seweryna rana zaczęła się goić. Gorączka na szczęście jeszcze się nie pojawiła, prawdopodobnie dzięki zabiegom lekarza. Zaczęli go przepytywać. Na początku nic nie chciał powiedzieć.
-Pytamy jeszcze raz:, Kto jest twoim hersztem? –Zapytał Kilgor.
Odpowiedziało mu milczenie.
-Jak jesteście liczni?
Casim nadal milczał.
-Milczysz co? U mnie nie ma takich co milczą...
Wyjął zza pasa cienką, wierzbową witkę i smagnął z całej siły złodzieja po twarzy. Na policzkach Casima zaczęły się pojawiać czerwone pręgi. Seweryn skoczył pomiędzy nich.
-Mój Panie! –Powiedział ostro i wyrwał Kilgorowi witkę z ręki. Wszyscy wiedzieli, że Seweryn był zagorzałym pacyfistą.
Kilgor wściekły odwrócił się do pozostałych. Zaklął pod nosem na temat Seweryna i splunął.
-Równie dobrze mogliśmy go zostawić na pożarcie temu smokowi. –Szepnął do Gelara i Hendla.
Białowłosy mężczyzna przyglądał się Casimowi z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Ten najwyraźniej się speszył, bo powiedział opryskliwie:
-Co się tak na mnie gapisz dziwolągu?
Gelar nie zwrócił uwagi na jego obraźliwe słowa. Zdawał się być zatopiony głęboko w swoich myślach. Nagle podszedł szybkim krokiem do Casima. Ten odsunął się od niego dopóki nie uderzył o płachtę namiotu. Mężczyzna ukląkł przed nim i zajrzał mu głęboko w oczy. Już kiedyś próbował tej sztuczki, jego „sarnie” oczy jak nazywał je żartobliwie Kilgor zawsze wywierały duże wrażenie na ludziach. Gelar potrafił nimi zmusić nawet najbardziej zaciętego człowieka do gadania. Tak uczynił i teraz. Wbił mocno wzrok w oczy Casima marszcząc swoje wyraziste brwi. Złodziej przełknął głośno ślinę obawiając się najgorszego.
-Dlaczego zostałeś pochwycony przez smoka? –Powiedział cicho, ale dobitnie.
Mężczyźnie zaczęła drżeć dolna warga. Gelar starał się przekazać mu wzrokiem co będzie jeżeli nie zacznie z nimi współpracować. Przedstawił mu sceny jego śmierci od pozostawienia na pastwę w ciemnym lesie po wbicie na pal. Po paru minutach ciszy złodziej zaczął opowiadać.
-B-byłem zastępcą naszego przywódcy. Kiedyś to ja byłem hersztem i wtedy nie kazałem tak wielu zabijać. Grabiliśmy, ale nie mordowaliśmy dla zabawy.
-No tak. –Rzekł kwaśno Gelar. –Dopiero od dziesięciu lat jesteście dla Menking niczym wrzód na tyłku.
-To wszystko zaczęło się od tego, kiedy przystąpił do nas ten cham Ulrick Fraud!- Wybuchnął Casim.
Nie mógł już znieść tego męczącego wzroku, który przeszywał go niczym rozpalony do białości nóż. Dodatkwo miał bardzo nieprzyjemne uczucie odnośnie własnego życia. Oddychał głęboko. Gelar natomiast wstał po jego ostatnich słowach. Zbladł jeszcze bardziej o ile to było możliwe. Natomiast w jego oczach pojawiło się niedowierzanie, które przerodziło się w gniew. Widział już kiedyś ślad Klanu Pazura. Wciąż miał te obrazy przed oczami. Spalone wsie, kobiety bestialsko zgwałcone a potem zamordowane, sterty ciał mężczyzn i dzieci leżących na sobie w czerwonym błocie... I ten odór... Jego nozdrza zapamiętały go bardzo wyraźnie...Odór gnijącego mięsa i krwi...
Obejrzał się na Hendla i Kilgora. Oboje mięli miny podobne do jego. Chociaż na twarzy tego drugiego, podobnie jak w przypadku Gelara, od razu pojawił się gniew przemieszana z nienawiścią.
-Kolejny zdrajca... –Wyszeptał wściekły.
Hendel pokiwał głową. Gelar z powrotem skierował swój wzrok na złodzieja.
-Opowiadaj dalej. –Widząc wahanie Casima nacisnął. –Mów!
-Fraud zmówił się z pewnym gościem, Derekiem Maloy’em. Tak samo jak on lubi mordować. Jest także bardzo silny i wytrzymały. Nieraz widziałem jak ukręcił łeb dzikowi. Może być groźnym przeciwnikiem.
-Do rzeczy. –Przerwał mu Gelar.
-Oboje pozbawili mnie przywództwa. –Dodał szybko. –Uczynili zastępcą, ale i tak traktowali jak piąte koło od wozu. Pomiatali mną, nie liczyli się z moim zdaniem...
-Och... –Zadrwił Gelar –Biedny robaczek.
-Chcesz żebym dał ci w zęby? –Zapytał ostrzegawczo.
-Z tą nogą to wątpię, abyś cokolwiek zdziałał. –Zauważył białowłosy młodzieniec.
-Chcesz się przekonać?- Warknął.
Próbował dźwignacsię na nogi, ale w chwili gdy mu się to udało Kilgor szybko podszedł do niego i popchnął. Casim spojrzał na niego wściekły. Wciąz pamiętał jak ten uderzył go parę razy witką i miał świadomość, że gdyby nie lekarz to na tym by się nie skończyło. Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami. W koncu Casim wrócił do swojej przerwanej opowieści.
-W końcu znudziło im się mieć na nic nie potrzebnego bandytę. Chcieli się mnie pozbyć. Przeczuwałem, że coś jest nie tak, więc byłem w gotowości. W końcu gdy minęło jakieś pięć lat od kiedy pojawił się ten przeklęty sukinkot, w naszym obozie wybuchła bójka. Jakichś facet rzucił się na mnie z nożem i wmówił innym, że co noc okradam ich z forsy. Zacząłem uciekać, pięćdziesięciu facetom uzbrojonym po zęby nawet czarodziej nie da rady. Kiedy z lasu wypadłem na leśną polanę zobaczyłem tego ciemnego gościa. Przez chwilę mi się przyglądał a potem przemienił się w smoka i porwał mnie. To wszystko.
Zapadła cisza aż w końcu Kolgrim pomyślał, że teraz, kiedy złodziej zaczął gadać lepiej wykorzystać szansę. Szybko postanowił kuć żelazo póki gorące. Podszedł do niego i zapytał:
-Jak zwykle atakujecie swoich wrogów?
Ten spojrzał na niego spode łba.
-Najczęściej poprzez zaskoczenie. –Odpowiedział przez zaciśnięte zęby. –Kiedy inni śpią podkradamy się i zarzynamy. Ale czasem po prostu wysyłamy szpiega, który nas informuje o liczebności wojska, jego wyszkoleniu i zaopatrzeniu. Jeszcze, kiedy indziej podrzucamy wrogom zakażone prześcieradła lub dodajemy truciznę do jedzenia. Mamy jeszcze wiele podobnych sposobów...-Casim nagle przerwał jakby głęboko zamyślony.
-Mamy jeszcze Widzące Zwierciadło. –Kontynuował –Kiedyś jak obrabowaliśmy jednego kupca znaleźliśmy je w jego bagarzach. Ale rzadko z niego korzystamy. Tylko ten, co posiada talent magiczny może go używać.
Hendel zacisnął zęby.
-Fraud na pewno z niej korzysta. Zna dużo zaklęć uzdrawiających i parę śmiercionośnych. Mogą się o nas dowiedzieć, czego tylko zechcą.
Kapitan spojrzał przerażony na Gelara.
-A może już wiedzą?

CDN
Wszystkie prawa autorskie zastrzeżone.
Czekam na opinie. :ym:
Zobacz profil autora
AoM
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)



Dołączył: 19 Cze 2006
Posty: 5461 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: tam gdzie diabeł mówi dobranoc...

PostWysłany: Pon 12:55, 17 Lip 2006 Powrót do góry

Skoro nalegacie...

No to daje...

Milczenie przerwał głośny krzyk. Szybko wybiegli na zewnątrz Gelar, Kilgor i Hendel. Rozejrzeli się szybko wokoło.
Zostali zaatakowani.
Wszędzie gdzie tylko nie spojrzeć nadciągali bandyci. Tylko, że nie byli sami. Dosiadali rogatych bestii niczym koni. Były to potwory zamieszkujące bagniste obszary i żywiły się padliną oraz bagnistymi roślinami. Miały ostre rogi z rozdwojonymi końcówkami i były podobne do kóz. Z tym wyjątkiem, że kozy nie miały upiornie bladoniebieskich oczu niczym białka topielca. Ich ciała były pokryte łuskami a kończyny wyglądały jak kopyta byka poznaczone wieloma zgniłymi żyłkami. Na nich właśnie jeździli członkowie Klanu Pazura. Strzelcy natomiast byli w rozsypce. Hendel widząc to przywołał ich do porządku.
- Jedna kolumna! Zbijcie się! Przygotować się do...
Nagły świst przeciął powietrze. Strzała wypuszczona przez jednego z zbirów ugodziła kapitana w pierś. Sapnął ciężko i osunął się na kolana. Gelar pochwycił go w ostatniej chwili.
- Zanieście go do namiotu!- Krzyknął do najbliższego strażnika.
Hendel został przeniesiony do wnętrza gdzie zajął się nim Seweryn. Kilgor podbiegł szybko do strzelców i zaczął nimi dowodzić. Zebrał wszystkich w jedną grupę i atakował. Gelar natomiast stał przed namiotem i bronił go przed wrogami. Nagle zobaczył Ulricka Fraud’a. On najwyraźniej jego też. Był to postawny mężczyzna o długich wiązanych w kucyk włosach i orientalnych oczach. Dosiadał najpotężniejszej chyba bestii, która dodatkowo miała na sobie lekką kolczugę. Uśmiechnął się do niego bezczelnie i ruszył w jego stronę. Za nim ustawiło się dwóch innych zbirów.
- Przepuść mnie Gelar!- Krzyknął Ulrick.
- Prędzej zginę!
- Z drogi!
- Nie puszczę cię!
Jego miecz skrzyżował się z ostrzem Ulricka. Ten odskoczył na swojej bestii w bok. Dwóch galopujących za nim zbirów zaatakowało Gelara. Ten szybko uchylił się przed ciosem pierwszego, który najwyraźniej zamierzał zdjąć mu głowę z karku. Wyciągnął sztylet, wyprostował się, sparował cios drugiego i ciął szeroko nożem. Ostrze sztyletu przecięło gardło bestii, która zwaliła się ciężko na ziemię a jej jeździec z nią. Mieczem zabił bandytę a potem rzucił z całej siły nożem celując w gardło drugiego napastnika. Ostrze perfekcyjnie trafiło do celu. Zbir zacharczał i osunął się na ziemie. Gelar wyciągnął łuk, naciągnął cięciwę i wypuścił strzałę. Ta wbiła się głęboko pomiędzy rogi bestii, której dosiadał Ulrick. Oboje przewrócili się na ziemię. Herszt szybko podniósł się z trawy i wyciągnął miecz. W ostatniej chwili, bo Gelar skoczył na niego ze swoim. Ich ostrza skrzyżowały się. Nagle Ulrick odskoczył i wyciągnął przed siebie ręce, po czym wykonał nimi jakiś skomplikowany ruch.
W stronę białowłosego mężczyzny poszybował długi ognisty pocisk. Gelar szybko przetoczył się w bok. Zaklęcie uderzyło w zabójcę, który akurat chciał zaatakować go od tyłu.
- No, no, no Ulrick- zadrwił Gelar podnosząc się z trawy- we własnego wroga nie możesz trafić? Wstydź się.
- MILCZ!- Krzyknął herszt.
Znowu zaatakował go zaklęciem. Młodzieniec ominął go zręcznie. Nagle usłyszał krzyk. Obejrzał się za siebie. To Kolgrim został ranny w bok a zbir, który się na niego rzucił chciał go dobić. Gelar szybko skoczył w ich stronę i przebił bandytę mieczem. Ten zwalił się ciężko na trawę. Młodzieniec oderwał kawałek materiału od swojej bluzki i obwiązał nim bok rannego strażnika.
- Nic ci nie będzie?- Zapytał.
- To tylko draśnięcie nic takiego. -Odpowiedział- Uważaj z tyłu!
Gelar obejrzał się za siebie. Ulrick znowu wyciągnął przed siebie ręce i wykonał skomplikowaną kombinację gestów. Przed nim uformowała się wielka ognista kula, która poszybowała w stronę białowłosego młodzieńca. Na ustach herszta pojawił się tryumfalny uśmiech. Gelar wiedział, że nie zdąży się uratować. Jego ruchy były zbyt wolne. W wyobraźni już widział jak ogień ogarnia go całego, przepala skórę, wnętrzności...
A może nie...

CDN
Wszystkie prawa autorskie zastrzeżone.
Zobacz profil autora
AoM
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)



Dołączył: 19 Cze 2006
Posty: 5461 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: tam gdzie diabeł mówi dobranoc...

PostWysłany: Pon 14:32, 17 Lip 2006 Powrót do góry

Spokojnie jeszcze bedzie :]

no to daję...
ekhem, ekhem...

Gelar wyciągnął przed siebie dłoń, w niemym geście obrony. Kątem oka zauważył, że przypadkowo wyprostował palec mały i wskazujący.
Nagle stało się coś dziwnego. Przed młodzieńcem zmaterializowała się niebieska bariera. Zaklęcie, które już dawno miało go dosięgnąć zatrzymało się na niej, po czym rozpłynęło się. Gelar nagle poczuł w sobie moc. Czegoś takiego nie doświadczył nigdy w życiu. Czuł jakby coś, co było przez długi czas uśpione wewnątrz niego przebudziło się wreszcie z letargu. Spojrzał ze zdziwieniem na swoją rękę. Czuł jakby coś ciepłego przesuwało się mu po nadgarstku, podażało w górę aż w końcu ogarniało całe ciało.
Odrzucił włosy do tyłu, które opadły mu na oczy. Rozbójnicy i strzelcy, co walczyli wokół niego, gdy tylko zauważyli co się stało zamarli w bezruchu. W wyjątkowo krótkim czasie na polu bitwy zrobiło się cicho jak w grobie. Ulrick wyprostował się i spojrzał na swojego przeciwnika mrużąc oczy.
- Zmieniłeś się od naszego ostatniego spotkania. -Wyszeptał -, Kto by pomyślał, że ty, nieposiadający za grosz talentu magicznego, będziesz potrafił zneutralizować moje zaklęcie.
- Nasze ostatnie spotkanie było dziesięć lat temu. -Odpowiedział Gelar przenosząc swój wzrok z ręki na Urlicka. –To właśnie wtedy przystąpiłeś do Klanu Pazura?
- Mniej więcej. –Uśmiechnął się Fraud – Robiłem jeszcze parę innych rzeczy.
- Co masz na myśli? - Zapytał Gelar mrużąc oczy.
- Nic, co powinno cię zainteresować. - Odparł bezczelnie herszt.
- Zadziwię cię jak bardzo mnie to ciekawi. -Powiedział unosząc dumnie głowę.
- Najpierw ja ci zrobię niespodziankę. Co powiesz na pojedynek? - Zapytał unosząc brew i uśmiechając się. - Walka na miecze, wszystkie chwyty dozwolone, używanie zaklęć i tak dalej, i tak dalej.
- Dobrze. Jeżeli wygrasz zabijesz mnie i przejmiesz kontrolę nad moimi ludźmi. O ile ktoś będzie słuchał takiej szumowiny jak ty. – Dodał zgryźliwie.
- Prędzej już ich wyrżnę. – Odpowiedział Fraud. – Natomiast, jeśli ja przegram, w co wątpię, moi ludzie... Jak to się u was ładnie mówi?.. Wspaniałomyślnie oddadzą się w ręce sprawiedliwości. Umowa stoi?
- Nie wiedziałem, że przed pojedynkiem zawiera się umowę.
- Ten jest inny. – Powiedział herszt. – Gdy walczy się z czarodziejem, można być pewnym, że warunki zostaną wypełnione. Zawsze gdy w grę wchodzi magia, zawiera się przed walką umowę. Ale oczywiście taki ignorant jak ty o tym nie wie. – Sparwiał wrażenie jakby wypluł te ostatnie słowa.
- A, w czym leży haczyk? – Zapytał Gelar groźnie.
- Haczyk polega na tym, że nie pokonasz mnie. Gwarantuję ci. Dlatego postawiłem na szali tak wiele. Z wielką przyjemnością obedrę was wszystkich ze skóry i udekoruje nimi moją siedzibę.
- Hm… - Prychnął. – Co za pewność siebie.
- A, więc umowa stoi?
- Stoi.
Gelar stanął w lekkim rozkroku, chwycił obiema rękami miecz i wyciągnął go przed siebie. Ulrick natomiast odrzucił miecz i wyjął dziwny, metalowy kij. Po chwili z jego obu końców wysunęły się średniej wielkości ostrza. Gelar zmarszczył lekko brwi. Nie podejrzewał takiego obrotu sprawy. Teraz, kiedy zobaczył, z czym ma do czynienia musiał przyznać, nawet sam przed sobą, że ta walka nie pójdzie mu tak łatwo. Jeżeli przeżyje to starcie to będzie to pewnie jedno z najważniejszych wydarzeń w jego życiu. To będzie starcie smoków. Jeden reprezentujący dobro drugi zło, który zwycięży?
Dziwne, nigdy wcześniej tak nie myślałem. Zdziwił się sam sobie. Widać człowiek przed śmiercią staje się poetą.
Te wszystkie myśli Gelara przeszły przez jego głowę w ciągu jednej sekundy. I dobrze, że nie trwało to długo, bo w następnej chwili Ulrick skoczył ku niemu z okrzykiem bojowym. Najwyraźniej musiał go czymś wzmocnić, bo, gdy tylko dotarł ten dźwięk do Gelara zabolała go lekko głowa. Dosłownie w ostatniej chwili zdołał się uchylić przed ciosem Fraud’a. Włócznia uderzyła w ziemię. Ulrick odbił się od ziemi, chwycił broń mocno rękami i kopnął go mocno obiema nogami. Gelar odskoczył do tyłu i przeszedł do ataku. Chwycił mocno miecz i ciął nim szeroko celując w gardło herszta. Rozbójnik zablokował ten cios jednym ostrzem a drugim wymierzył w brzuch Gelara. Młodzieniec odskoczył w tył w ostatniej chwili. Nastąpiła krótka przerwa.
- Nieźle ci idzie. - Powiedział Fraud. – Rozwinąłeś się bardziej niż przypuszczałem.
- To prawda. - Odpowiedział cicho. Po chwili milczenia dodał.- Dlaczego?
- O czym mówisz?
- Przestań udawać, że nic nie rozumiesz. Jak do tego doszło?
- Aha o to ci chodzi. –Zaśmiał się Fraud. - Zapragnąłem po prostu pewnej odmiany. Ze względu na naszą dawną „przyjaźń” uchylę ci rąbka tajemnicy.
Ulrick wbił włócznię w ziemię i oparł się na niej mocno obiema rękami. Popatrzył śmiałym wzrokiem na Gelara i kontynuował.
- Po odejściu z leśnej straży zabrałem się na najbliższy statek płynący na wyspę Kobra. Z portu udałem się do Magoren. Zdobyłem tam wiedzę i potrzebne umiejętności maga. Byłem tam na Świętej Górze i właśnie tam zrozumiałem, co powinienem zrobić. Wiesz, co było moim celem od tamtej pory?- Gelar potrząsnął przecząco głową. –Byłeś nim ty. Zapragnąłem cię zabić. Tak bardzo tego pragnąłem, że odczuwałem prawdziwą rozkosz wyobrażając sobie, że stoję nad twoim ciałem, krew spływa z ostrza mojej włóczni a ty leżysz na ziemi z brzuchem rozprutym i wnętrznościami na wierzchu. Dziwny zbieg zdarzeń prawda? W końcu byliśmy przyjaciółmi, niemal dorastaliśmy razem. A teraz toczymy pojedynek na śmierć i życie. Czyż to nieekscytujące?
Po tych słowach Fraud błyskawicznie zaatakował Gelara. W stronę mężczyzny wystrzelił wielki, czarny pocisk. Ku jego zdziwieniu nie zrobiło to na nim wielkiego wrażenia. Po prostu wyciągnął przed siebie prawą dłoń i wykonał ten sam gest. Tym razem już z pełną świadomością. Zaklęcie momentalnie rozpłynęło się w powietrzu. Mężczyzna popatrzył na swojego byłego przyjaciela swoimi badawczymi oczami.
- Nie przypuszczałem, Ulrick, że stoczysz się aż tak nisko. – Wyszeptał a głos drżał mu od ledwo skrywanej nienawiści. – W tej chwili czuję jedynie dwie rzeczy: gniew na siebie, że nie zauważyłem twojego upadku wcześniej oraz współczucie dla tego, czym się stałeś. Nie obawiaj się, nie będę markował ciosów.
Fraud tylko w odpowiedzi uśmiechnął się beztrosko.
- Cieszę się, że przyjąłeś to dobrze.
Wokół Ulricka pojawiły się czarne płomienie. Ten tylko zaczął się głośno śmiać. Gelar cofnął się zaskoczony. Nagle zamiast rozbójnika pojawił się przed nim ogromny wilk. W przeciwieństwie jednak do zwierzęcia był na dwóch tylnych łapach a dwie przednie służyły mu jako ręce. Z wielkim rykiem rzucił się na Gelara. Ten odskoczył jednocześnie raniąc bestie w bok. Potwór nie zwrócił na to uwagi tylko ponownie zaatakował. Tym razem chciał go pochwycić w swoje długie i ostre szpony. Gelar odbił je mieczem. Rozległ się metaliczny dźwięk, kiedy pazury uderzyły o broń. Przez chwilę stali w takiej pozycji siłując się. W końcu szala zwycięstwa przechyliła się na stronę Ulricka. Gelar wiedział, że coraz bardziej traci siły a potwór jakby z każdą chwilą zwiększał swą moc. Pot spływał z twarzy mężczyzny a wilkołak coraz bardziej napierał na niego. Nagle Gelar przypomniał sobie o sztylecie umieszczonym w cholewie buta. Lecz, aby do niego sięgnąć musiałby zużyć tę resztkę sił, która mu pozostała. Postanowił jednak zaryzykować. Szybko odjął jedną dłoń od miecza, sięgnął do buta, wyciągnął sztylet i wbił go między oczy potwora. Nagle przez jego umysł zaczęły się przepływac symbole o całkowicie niewiadomym mu znaczeniu. Wszystkie nakładały się na siebie tworząc wzór, który przeniósł się na sztylet. To sprawiło, że ostrze weszło głęboko. Stwór wydał z siebie dźwięk jakby ktoś właśnie obcierał go ze skóry. Cofnął się parę kroków do tyłu i zaczął się miotać. Jego ciało zaczęło się zniekształcać, by następnie przybrać z powrotem postać człowieka. Widać było, że Ulrick jest wściekły. Sztylet leżał na ziemi a z podłużnej rany na czole Fraud’a spływała cienką strużką krew.
- Skąd wiedziałeś gdzie mnie zranić, aby cofnąć metamorfozę? - Wydyszał.
- Nie wiedziałem. To był zwykły zbieg okoliczności. – Odparł Gelar. – Myślę, że już pora zakończyć tą walkę. Poddaj się a może okażę ci litość.
To tylko jeszcze bardziej rozsierdziło rozbójnika. Nie bacząc na niebezpieczeństwo, w furii rzucił się na mężczyznę. Gdy był już przy nim ostrze przebiło mu brzuch. Ten tylko sapnął, po czym zajął się płomieniami. Jego ciało znikło.

CDN
Wszystkie prawa autorsie zastrzeżone.
Zobacz profil autora
AoM
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)



Dołączył: 19 Cze 2006
Posty: 5461 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: tam gdzie diabeł mówi dobranoc...

PostWysłany: Wto 20:28, 18 Lip 2006 Powrót do góry

No to wklejam...
Moment...
I...

Na polu bitwy zapadła cisza. Wszyscy rozbójnicy spojrzeli na siebie a następnie rzucili broń. Setki mieczy, łuków, toporów upadło ze szczękiem na ziemię. Zdziwiło go tylko to, że kiedy spojrzał na jednego z nich ten miał jakby lekko zaszkolone oczy. Nie zawracając sobie tym zbytnio głowy, Gelar wydał rozkaz, aby wszyscy strzelcy związali rozbójników. Sam pełen najgorszych przeczuć wszedł do namiotu. W kącie siedział Casim z obandażowaną nogą przyglądając się ponuro swoim stopom. Seweryn klęczał przy pościeli, na której leżał ranny Hendel. Zakrwawiona strzała spoczywała obok. Gdy tylko lekarz go zauważył wstał.
-Nie zostało mu już wiele czasu. Strzała była zatruta a ten typ trucizny ma to do siebie, że nie pozwala zatamować krwi. Dodatkowo grot przebił jedno z płuc. –Powiedział szczerze zmartwiony.
Od strony legowiska dał się słyszeć szept.
-Gelar, Gelar... Podejdź tu.
Mężczyzna uklęknął przy swoim przyszywanym ojcu. Wcześniej wydawał się zawsze młody i pełny sił a teraz cały jego wiek ujawnił się na jego twarzy. Nie chciał płakać. Pragnął pożegnać go z twarzą i dodać mu otuchy, więc dlaczego łzy tak uparcie cisnęły mu się do oczu?
-Posłuchaj mnie chłopcze. Niewiele już mi zostało życia. Za nim odejdę chcę cię mianować dowódcą leśnej straży. Pamiętaj: broń innych zawsze nawet, jeśli ryzykujesz życiem, słuchaj króla godnego tronu, niech twe oddziały będą szybkie niczym wiatr i zabójcze niczym najgorsza z trucizn. To... –Zakaszlał ciężko. Na jego rękę padło kilka kropel krwi przemieszanej ze śliną. Dwoma palcami ubrudzonymi cieczą narysował mu na czole mały znak –symbol leśnej straży. –Niech będzie dla ciebie gwiazdą przewodnią, drogą i prawdą. –To mówiąc uderzył chłopaka mocno w pierś. –Zapamiętaj.
Po tych słowach Hendel opadł na łoże i wydał ostatnie tchnienie. Gelar zacisnął zęby a jedna samotna łza potoczyła się po jego policzku. Szybko wytarł ją ręką. Wstał i wyszedł przed namiot. Naprzeciwko niego stanął Kilgor a zaraz za nim inni strzelcy. Każdy z nich miał w ręku swój łuk. Ich wzrok padł na wyrysowany na czole Gelara symbol. Przez chwilę patrzyli na niego uważnie. Nagle wszyscy przyłożyli prawą rękę z łukiem do serca i kiwnęli głowami. Gelar odwzajemnił ten gest, po czym wskazał na czterech najbliższych strzelców.
-Zróbcie nosze i ułóżcie na nim ciało Hendla. Kilgor sformułuj oddział. Przedtem jednak uleczcie rannych i pochowajcie zmarłych. Wyruszamy za godzinę. Pośpieszcie się!
Wszyscy bez sprzeciwu wykonywali jego rozkazy. Gdy reszta zaczęła się już krzątać poszedł nad najbliższy strumyk. Przyjrzał się swojemu odbiciu. Ku jego zadowoleniu jego oczy nie wyrażały już niczego. W tej właśnie chwili poczuł się naprawdę dojrzały. Niewiele myśląc wyciągnął sztylet, zebrał w rękę swoje długie włosy i obciął je tuż przy szyi. Kosmyk włosów związał rzemykiem a następnie zranił się w dłoń. Parę kropel krwi skapnęło na włosy.
–Nie zawiodę cię. –Wyszeptał.
To mówiąc wykopał mały dół, wrzucił do niego kosmyk i zasypał ziemią.
Nagle przy nim pojawił się mężczyzna w długich szatach. Gelar rozpoznał go, ale się nie odwrócił.
-Udało ci się. –Powiedział smok. –Zyskałeś szacunek, pokonałeś bandytów i zostałeś prawowitym dowódcą.
-Lecz, za jaką cenę?
-Wszystko w tym świecie ją ma, ale to od ciebie zależy czy będziesz gotowy ją zapłacić czy nie. Tobie się udało.
Gelar nie odpowiedział. Nie miał ochoty teraz patrzeć na smoka. Chciał być sam. Smok przyglądał mu się jeszcze chwilę, po czym rzekł:
-Przybędę, gdy nasza przygoda się zacznie.
To mówiąc smok zniknął w coraz bardziej rozjaśniającym się mroku. Po chwili usłyszał dźwięk łopoczących skrzydeł. Gelar posiedział jeszcze patrząc na kupkę świerzo usypanej ziemi, po czym wstał i wrócił do swoich ludzi. Gdy tylko się pojawił wszyscy stali na baczność i zasalutowali mu. Pomógł im jeszcze przy wiązaniu więźniów, opatrywaniu rannych i chowaniu zmarłych, aż w końcu wszystko było już gotowe.
-Wyruszamy. –Powiedział krótko. Obrał drogę wyprowadzającą ich z lasu. Na horyzoncie słońce już zaczynało świtać. Za nim posuwali się strzelcy i związani rozbójnicy.
CDN
Wszystkie prawa autorskie zastrzeżone.
Zobacz profil autora
AoM
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)



Dołączył: 19 Cze 2006
Posty: 5461 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: tam gdzie diabeł mówi dobranoc...

PostWysłany: Wto 21:00, 18 Lip 2006 Powrót do góry

Casim zacznie się właściwie udzielać w połowie drugiego rozdziału :ym:
Dam wam dalej. Cieszcie się.

STARCIE SMOKÓW
ROZDZ. II

W stolicy Poweres panowało wielkie poruszenie. Klan Pazura, który był problemem dla okolicznych królestw został w końcu rozbity a ich członkowie schwytani. Leśna straż po raz kolejny udowodniła, że można powierzyć jej każde zadanie a na pewno je wykona. Jednak sam oddział nie przejawiał ani odrobiny radości. Stracili dowódcę i mimo iż zyskali nowego to wielu osobom podświadomie się wydawało, że Hendel był nieśmiertelny. Gelar był w podobnym nastroju. Przez całą drogę szedł koło noszy swojego ojca. Teraz, kiedy go utracił poczuł się bardzo samotny.
Gdy ujrzeli z daleka stolicę Gelar postanowił wygłosić krótką mowę do swoich ludzi. Przystanął i odwrócił się do nich.
- Posłuchajcie mnie. –Strzelcy spojrzeli na niego. –Wiem, że każdy z nas zawdzięczał coś Hendelowi i miał nadzieję, że kiedyś będzie mógł spłacić swój dług. Hendel był znakomitym kapitanem, mimo, że miał już swoje lata. Wielu w jego wieku już dawno dałoby sobie spokój uważając, że lepiej jest ciągle grzać sobie stopy przy kominku niż ucząc młokosów takich jak my. –Któryś z rozbójników rzucił coś obraźliwego, ale natychmiast dostał pięścią w tył głowy od pilnującego go strzelca.
– Kapitan jednak kochał swoją leśną straż –kontynuował –tak jak kiedyś jego dziadek. Teraz, kiedy Hendel jest już w lepszym świecie powinniśmy oddać mu cześć. Jutro o wschodzie słońca ci, co będą chcieli pożegnają Hendla przed jego domem. Ci, co nie przyjdą nie zostaną odtrąceni. Myślę jednak, że Hendel nie chciałby abyśmy byli smutni w dzień zwycięstwa. Dzisiaj świętujemy jutro będzie żałoba. Wejdźmy do tego miasta z dumnymi twarzami pokazując, że nie ma dla nas rzeczy niemożliwych.
To mówiąc wysunął się na przód. Po paru minutach doszli do misternie wykutej bramy. Wielkie, mosiężne wrota otworzyły się ze zgrzytem. Na początku szybko w ich stronę wybiegli gwardziści, cali zakuci w zbroję i przejęli od nich jeńców. Gdy tylko odeszli strażnicy oniemieli.
Przez chwilę myśleli, że w mieście panuje istny chaos barw. Wszyscy ludzie tak byli poubierani w jaskrawe stroje, że odnosiło się wrażenie jakby jakiś szalony malarz porozmazywał na obrazie tysiąc najprzeróżniejszych farb. Gelar szedł przodem i on jako pierwszy został pochwycony przez tłum. Wielu mężczyzn klepało go a kobiety sprawiały wrażenie jakby chciały podziękować mu nieco inaczej. Gelar wiedział, że swoim wyglądem budził zainteresowanie u płci przeciwnej. Nie był co prawda oblegany przez kobiety, ale czasem jak siedział w tawernie niejedna patrzyła na niego ciekawym wzrokiem.
Po czterdziestu minutach marszu przez wąskie przejście w tłumie doszli do stóp schodów wiodących do wrót zamku Morgana. Gelar polecił Kilgorowi, którego wcześniej mianował na swojego następcę, aby poszedł za nim na górę a reszta miała zostać na swoich miejscach. Król Morgan i jego córka Eleina czekali na nich na końcu schodów. Gdy strażnicy zbliżyli się do nich przyklękli na jedno kolano. Władca podszedł do Gelara i podniósł go z klęczek.
- Chciałbym ci bardzo podziękować za to, co zrobiłeś dla naszego królestwa. Wszyscy jesteśmy ci bardzo wdzięczni. Przykro mi tylko z powodu twojego ojca. Był wielkim człowiekiem i wspaniałym dowódcą. –To mówiąc poklepał współczująco Gelara po ramieniu. Szybko jednak dodał: -Oczywiście nie będziemy tutaj stać w przejściu i rozmawiać. Eleino, zaprowadź naszego gościa do jadalni. Twoi strażnicy na pewno znajdą uciechę w pobliskich tawernach.

CDN
Wszystkie prawa autorskie zastrzeżone.
Zobacz profil autora
AoM
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)



Dołączył: 19 Cze 2006
Posty: 5461 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: tam gdzie diabeł mówi dobranoc...

PostWysłany: Śro 13:28, 19 Lip 2006 Powrót do góry

Ekhem... Czy szabla jest wspaniała... Pozostawię bez komentarza.
Skoro chcecie...

Gelar skłonił się i powiedział Kilgorowi, aby nieco przypilnował jego ludzi. Nie chciał nadużywać cierpliwości gospodarzy. Ledwo zdążył wydać mu parę rozkazów a królewska córka wzięła go pod ramię i poprowadziła do środka twierdzy. Gdy przechodzili przez korytarz Gelar ukradkiem podziwiał wnętrze. Ściany zamku były z marmuru a przy co drugiej pochodni stały rzeźby szlachetnych rycerzy lub pięknych dam. Córka Morgana mówiła niewiele aczkolwiek rzucała nieśmiałe spojrzenia w jego stronę. Jego wygląd fascynował ją. Naturalnie nawet jeśliby chciał to ich związek nie miałby zbytnich szans. Był zwykłym strażnikiem nie księciem, z czego zresztą się cieszył. Jego życie nie było być może zbyt wygodne, ale wolał to niźli ciągłe siedzenie przy stole wraz z innymi jemu podobnymi lub planowanie, w jaki sposób powiększyć swoje bogactwa.
W końcu dotarli do pięknie rzeźbionych drzwi pokrytych wspaniałymi kompozycjami roślinnymi i kwiatowymi. Gdy weszli do środka im oczom okazał się wielki, długi stół aż uginający się od masy najprzerórzniejrzych pieczeni, warzyw i owoców. Przy tak samo pięknie zdobionych krzesłach stało około dwudziestu mężczyzn ubranych w barwne szaty. Gelar z niemałym zażenowaniem stwierdził, że jego odzienie nie przedstawia się najlepiej. Było mocno zakurzone a miejscami przetarte. Jego bluzka była na dole częściowo oberwana, co tylko dopełniało niezbyt zachęcającego wyglądu. Na szczęście zanim zbliżyli się do stołu podbiegli do niego słudzy i przynieśli mu obszerny, ciemnozielony płaszcz wyszywany złotymi nićmi. Gelar z wielką ulgą przyjął ten mały podarunek. Przynajmniej nie prezentował się tak źle jak wcześniej. Płaszcz okrywał mu szczelnie wszystkie mankamenty jego podróżnego stroju. Miał szczęście, że przed wejściem do stolicy zdjął nieliczne elementy zbroi. Pomijając fakt, że był nieogolony wyglądał w miarę odpowiednio.
Eleina zaprowadziła go do miejsca obok doradcy królewskiego, który zasiadał po prawicy władcy. Było to całkiem zaszczytne miejsce, gdyż siedzieli zwykle na nim posłowie oraz dyplomaci. Stanął obok krzesła i rozejrzał się po twarzach zebranych. Jak zwykle jego przybycie wywołało lawinę ukradkowych spojrzeń i szeptów. Nie zwrócił na to uwagi a przynajmniej chciał żeby tak to wyglądało.
Drzwi ponownie się otworzyły i tym razem pojawił się król. Stanął u szczytu stołu i dał znak, aby wszyscy usiedli. Jego córka wycofała się gdzieś w głąb sali. Wszyscy zaczęli jeść, pić i rozmawiać. Przy talerzu Gelara leżało po kilka par sztućców. Nie bardzo wiedział, co ma z nimi zrobić, więc wziął łyżkę i zajął się zupą, którą mu przyniesiono. Po raz pierwszy zauważył, jakie ma braki w wychowaniu. Niestety musiał sobie z tym jakoś poradzić.
Uczta trwała nie całą godzinę, lecz przez cały ten czas Gelar przeżywał istną udrękę. Ciągle starał się pilnować, aby nie zrobić czegoś głupiego. Czasem któryś z urzędników próbował włączyć go do rozmowy i Gelar bardzo chciał wypaść jak najlepiej. Kiedyś Hendel miał znajomego, który nauczył go pisania i czytania. Czasem starał się pokazać mu także świat poezji, geografii i historii. Odcisnęło to na nim wyraźny ślad dość często zauważalny. Starał się nie wyrażać prostacko i zawsze starannie dobierał słowa. W jego pokoleniu było to wielką rzadkością. Zawsze, gdy myślał o tym, co by zrobił gdyby miał dużo pieniędzy, pragnął opłacić sobie szkołę. Często tak bywa, że ten, kto raz posmakuje wiedzy chce jej coraz więcej.
W końcu król dał znak, aby urzędnicy się rozeszli. Gelar także chciał wstać, lecz władca powstrzymał go gestem. Pozostał, więc na miejscu. Gdy już zostali sami pojawiła się z powrotem córka króla. Usiadła na wolnym miejscu. Przez chwilę panowało milczenie.
-Rad jestem Gelar, że zechciałeś zjeść z nami ten skromny posiłek.- Zaczął. Skromny?! Pomyślał ze zdziwieniem. Tyle jedzenia nie widział już nigdy na stole od dawna. Był przyzwyczajony do raczej skromnej strawy i to, co zobaczył w pałacu króla robiło na nim wrażenie.
-Jednak nie zaprosiłem cię tu na obiad bez przyczyny. Chciałbym omówić z tobą sprawę tej hałastry. Opowiedz mi wszystko dokładnie.
Gelar nie miał najmniejszej ochoty strzępić sobie języka, ale nie miał wyboru. Przez chwilę zastanawiał się czy powiedzieć władcy o swoich dopiero, co odkrytych zdolnościach. Zdecydował jednak, że lepiej to przemilczeć. Gdy skończył swoją opowieść zapadło milczenie. W końcu władca skinął na sługę, który do tej pory stał w cieniu.
CDN
Wszystkie prawa autorskie zastrzeżone.
Zobacz profil autora
AoM
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)



Dołączył: 19 Cze 2006
Posty: 5461 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: tam gdzie diabeł mówi dobranoc...

PostWysłany: Czw 15:49, 20 Lip 2006 Powrót do góry

No dobrze...

Cicho wkroczył w krąg światła rzucanym przez świece a na tacy niósł jakiś zwitek pergaminu. Król wziął go i oddalił sługę. Zaraz po tym położył pismo na blacie stołu.
- Umiesz czytać? - Zapytał.
Gelar skinął głową i sięgnął po pergamin. Zagłębił się w treść. Był to fragment dziennika, najpewniej pisany przez kapitana statku. Data zaznaczona u góry była stosunkowo niedawna. Szybko przejrzał początek pergaminu. Większość opisywała tylko porządki dzienne marynarzy takie jak mycie pokładu czy zwijanie to znowu rozwijanie żagli. Pod koniec był interesujący wpis:

„Zawsze lubiłem Zdradliwe Morze. Miało w sobie coś z majestatu i siły. Teraz jednak oddałbym wszystko, aby móc wrócić na ląd. Niedawno zaskoczył nas sztorm. Fale morskie rzucał nami jak piórkiem a ciemne niebo, co chwila przecinały błyskawice. Udało nam się przetrwać niepogodę, ale straciliśmy paru ludzi w tym bosmana. Dodatkowo straciliśmy orientacje, nie mamy pojęcia gdzie możemy się znajdować. Parę dni temu wypłynęliśmy z prowincji krasnoludów wioząc nowe towary takie jak ryby czy perły. Krasnoludy zamieszkujące tą wyspę są nieco inne od tych górskich. Sami o sobie mówią, że są Ludami morskimi.

Oczywiście cały towar szlak trafił a jedzenie powoli się kończy. Wielu z nas już straciło połowę zębów, ale ja się jakoś trzymam.

Wczoraj wyłowiliśmy jakieś zwłoki. Były bardzo dziwne. Ciało mężczyzny teraz sine musiało być kiedyś wyjątkowo blade. Włosy były białe z czarnymi, ale to nie siwizna. Dodatkowo od jego szyi do pasa ciągnęła się długa, brązowa pręga. Najbardziej przerażające było jednak to, że miał rozerwaną prawą pierś, z której wycięto „coś”. Jego oczodoły były rozcięte a gałki także znikły. Nasz medyk, który z nami był powiedział, że po lewej stronie brakuje serca. Wszyscy wiedzą, że każdy ma serce po lewej stronie. Wyglądało na to, że ten miał po prawej. To jeszcze bardziej nas przeraziło.

Trup w ręku trzymał jakąś mapkę. Była ona z materiału a kontury wysp wyszywane były nićmi. Kiedy na nią spojrzeliśmy okazało się, że na południe od południowego wybrzeża wyspy Kobra znajduje się jakiś nieznany ląd podpisany jako Kanan. Starałem się jak najdokładniej przerysować tę mapkę. Dzięki niej udało mi się w końcu ustalić, gdzie jesteśmy. Jutro postawimy żagle i popłyniemy do Kanan, ale rozsądek zadecydował, że wcześniej powiemy o tym czarodziejom z Magoren.”


Tutaj wpis się kończył. Z tyłu pergaminu była naszkicowana mapka. Faktycznie, kawałek od południowego wybrzeża był jakiś nieznany ląd. Spojrzał pytająco na władcę.
- Czego żądasz ode mnie mój panie?
- Zanim do tego przejdę powiem ci, co wydarzyło się później.- Odpowiedział Morgan. Po chwili milczenia zaczął. -Żeglarze faktycznie dopłynęli w końcu do Kobry i przekazali te zapiski czarodziejom. Całe szczęście, że tak zrobili inaczej to nigdy nie dotarłoby tutaj. Magowie przerysowali mapę i przysłali mi, ale wróćmy do załogi. Kapitan wraz ze swoimi ludźmi udali się w stronę tej nieznanej ziemi. Zostali zaopatrzeni w prowiant i słodką wodę. Jednak nie poszczęściło im się. Na dalekich krańcach Morza Zdradliwego właśnie pomiędzy tą ziemią Kanan a wyspą Kobra mają swoje żerowiska Węże Morskie oraz drapieżne, Wielkie Sowy. Wielkie Sowy to potwory, które atakują statki i porywają ludzi, aby następnie ich rozszarpać. Opisywane są właśnie jako olbrzymie, błękitne ptaki pokryte metaliczną łuską i o dziobach zakrzywionych do dołu. Budową ciała przypominają sowy, dlatego zostały tak nazwane przez naszych zoologów. Statek marynarzy został zaatakowany przez Węże Morskie oraz te ptaki. Nikt się nie uratował.
Zapadło milczenie przesycone napięciem. Gelar odezwał się pierwszy.
- Leśna Straż panie jest myśliwymi nie żeglarzami.
- Dostaniesz swoją własną załogę oraz statek. Właściwie to będziesz tam jedynie pasażerem. Gdy dotrzecie na suchy ląd okręt wraz z załogą zostanie na brzegu a ty pójdziesz zbadać kraj. Pytanie tylko czy chcesz?
- Skoro im się nie udało, to jaką mamy gwarancję, że my odniesiemy sukces?
- Gdy dopłyniecie do Kobry by uzupełnić zapasy, jeden z magów abierze się z wami. Znajdziesz go w gospodzie „Czarodziejski flet”.
Gelar wpatrzył się w pergamin.
- Więc? – Król spojrzał na niego znacząco.
Gelar nie zastanawiał się długo. Po śmierci Hendela wszystko stało mu się obojętne. A najchętniej opuściłby ten świat. Byle z dala od tego wszystkiego. Był zmęczony. Jedyne czego teraz pragnął to tylko spokój. A gdzie go znajdzie jeżeli nie na otwartym morzu?
- Dobrze, popłynę.
- Wspaniale! - Król cały rozpromieniony klasnął w dłonie. – Przygotowania zaczną się już dziś. Wyruszasz za tydzień.
Już mieli wyjść z komnaty, gdy Gelar sobie o czymś przypomniał.
- Mój panie. Zanim odejdziesz chciałbym się prosić o jedną rzecz.
Władca zmarszczył brwi.
- Tak?
- O wolność dla Casima Horna.
Zapadła cisza. Władca przyglądał się mu uważnie.
- Żądasz ode mnie bardzo wiele. Nie wiem czy mogę go ułaskawić. To kryminalista.
- Pomógł nam, gdy wypytywaliśmy go o gildię. Mimo, że miał zranioną nogę walczył przeciwko swoim. Pragnął po tym całym incydencie odpokutować za swoje winy i odtąd służyć dla korony.
Było to łgarstwo. Casim w ogóle nie kiwnął palcem, aby im pomóc. Nawet, kiedy miał im opowiedzieć o swoich byłych „kolegach” nie był chętny do współpracy. Gelar sam nie wiedział, czemu go broni, ale coś kazało mu nie dopuścić do tego, aby były złodziejaszek zawisnął na sznurku. Poza tym sądził, że takie przekręcenie faktów jeszcze nikomu nie zaszkodziło. W wielkich słowach opisał Casima jako pokornego i odważnego grzesznika, który pragnie się nawrócić. Miał wielką nadzieję, że król da się nabrać na jego słowa.
W końcu po wielu prośbach i zapewnieniach władca ułaskawił Casima Horna. Kazał zaprowadzić Gelara do lochów, aby zabrał więźnia. Mężczyzna chciał oddać mu płaszcz, ale król pozwolił mu go zatrzymać. Gdy Gelar odchodził w stronę podziemi do Morgana podeszła jego córka Eleina. Długo patrzyli w ślad za białowłosym mężczyzną, który wciąż był dla nich wielką, intrygującą zagadką. Królewna wzięła swojego ojca za rękę.
- W każdym razie potrafi kłamać. - Powiedziała cicho.
- O tak. - Przyznał jej racje król. - I to bardzo pięknie kłamać.

CDN
Wszystkie prawa autorskie zastrzeżone.
Zobacz profil autora
AoM
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)



Dołączył: 19 Cze 2006
Posty: 5461 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: tam gdzie diabeł mówi dobranoc...

PostWysłany: Czw 20:44, 20 Lip 2006 Powrót do góry

Już dobrze, dobrze wklejam...
Ekhem...

Migotliwy blask pochodni oświetlał długie, wąskie korytarze. W przeciwieństwie do ciepłych i przytulnych komnat zamku, lochy były ciemne, zimne i odpychające. Było to w końcu pomieszczenie dla najgorszych złodziei i szumowin. Miało ono służyć ku przestrodze nie zachęcie. Oczywiście jak do każdego więzienia łatwo się dostać tak trudno z niego wydostać.
Gelar szedł za strażnikiem zapamiętując każdy zakręt i każdą alejkę. Mimo wszystko nie palił się jakoś specjalnie zadzierać ze strażnikiem. Był to mężczyzna dosyć postawny, umięśniony okryty dość dużą ilością żelaza. Gdyby nie zgoda króla na uwolnienie Casima, musiałby go stąd „wyprowadzić”. Oczywiście byłby potem w niezłych tarapatach.
W końcu dotarli do celi. Żołnierz wyjął klucze, otworzył nimi małe drewniane drzwi i wpuścił Gelara do środka. Ten szybko zamknął je za sobą. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Było obskurne a kamienną podłogę pokrywało siano. Na północnej ścianie było maleńkie okienko z żelaznymi kratami. Pod wschodnią ścianą siedział przykuty łańcuchami Casim. Na jego widok zerwał się na równe nogi.
- Co ty, do diabła, tu robisz?
- Przyszedłem po ciebie. -Rzucił krótko Gelar. –Król cię ułaskawił. Nie będziesz wisiał.
Casim wytrzeszczał na niego oczy, kiedy Gelar zawołał strażnika, by ten zdjął mu łańcuchy. Gdy był już wolny uzbrojony mężczyzna wyprowadził ich z lochów. Ku zdziwieniu Gelara nie wrócili na górę do komnat tylko wyszli z wyjścia wykutego w skale naprzeciwko rzeki. Ledwo, co się spostrzegli a gwardzisty już przy nich nie było. Białowłosy mężczyzna ściągnął ze złością z siebie ciemnozielony płaszcz.
- Skąd ty masz takie cacko? –Zapytał z kpiną były złodziejaszek. –Chyba nie ukradłeś?
- Zamknij się ty purchawo! –Warknął. –Padaj mi tu zaraz na kolana i tłucz czerepem o ziemie. To dzięki mnie jesteś na wolności a nie maszerujesz przez wyjący i plujący tłum. Okaż trochę szacunku!
- Słuszna uwaga. –Mruknął czyjś głos.
Obok nich pojawił się ich stary znajomy. Jak zwykle przybrał ludzką postać, lecz tym razem miał na sobie ubranie, które zwykle nosi leśna straż. W ręku trzymał krótki łuk a na plecach miał zawieszony kołczan ze strzałami. Gelar ucieszył się na jego widok, Casim zaś nie bardzo. Wciąż pamiętał jak ten bez ostrzeżenia rzucił się na niego.
- Co to wracamy z łowów? –Zapytał uśmiechając się Gelar.
- To tylko ubranie podróżne, aby wtopić się w tłum. Gdybym był szlachecko ubrany mógłbym zwrócić uwagę rabusiów. A musisz wiedzieć, że jak na smoka jestem bardzo... hm jak to się u was mówi? Impulsywny. Sami wiecie czym to się może skonczyć...
Spojrzał drapieżnie na Casima. Ten warknął coś pod nosem i splunął.
- Jeżeli myślisz, że się ciebie boję...
- Ja WIEM, że ty się mnie boisz. –Wyszeptał patrząc mu prosto w oczy.
Casim zacisnął usta, ale nic nie powiedział.
I nagle ni z tego ni z owego smok powiedział:
– Właśnie o tej misji mówiłem, gdy po raz pierwszy się spotkaliśmy. Cieszę się też, że uwolniłeś Casima Horna. Przyda się nam.
- A, do czego to? –Warknął Casim. –Pocałuj mnie w rzyć, ty... –Nagle jednak zamilkł.
Zdziwiony wybałuszył oczy i złapał się za gardło. Poruszył ustami, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Gelar spojrzał na smoka unosząc brew.
- Przynajmniej teraz nie będzie nam tu bluzgać. –Powiedział. –Kiedy jesteśmy w towarzystwie nazywajcie mnie Zil. Swoim ludziom przekaż, że jestem zwykłym myśliwym. Nie rozpoznają mnie, już o to zadbałem.
- Mianowicie? –Zapytał Gelar.
- Zanim się spotkaliśmy pojawiłem się w mieście i rzuciłem urok na twoich strzelców. Dzięki temu myślą, że jestem zwykłym człowiekiem. O ile nagle nie pokażę im prawdy.
- Prawdy? –Zdziwił się białowłosy mężczyzna nie zwracając uwagi na dziko podskakującego w panice Casima, który wyglądał jakby miał zaraz pęknąć.
- Magia to dość dziwne zjawisko. Powiedzmy, że akurat ma taki kaprys, że jej uroki tracą swą moc, gdy ukaże się zaklętym prawdę. Wszystkie zaklęcia takie są a w każdym razie te, które należą do uroków.
- Ale przecież, gdy Ulrick rzucił we mnie ognistą kulą... –Zaczął Gelar.
- Jednak, gdy się do ciebie zbliżała poczułeś moc.
- Gdy, zniknęła. –Poprawił, Gelar.
- Dlatego, bo dopiero wtedy twój umysł zaakceptował w pełni to, co się wydarzyło. Prościej tłumacząc, wtedy to do ciebie dotarło. Natomiast, gdy ognista kula pędziła w twoją stronę, w twojej podświadomości musiała pojawić się wątpliwość. Pojawiła się nadzieja, że to tylko sen, że to nie istnieje. W twoim przypadku to wystarczyło a to oznacza, że posiadasz niezbędne umiejętności do tego, aby przywołać moc. Bowiem tylko w przypadku czarodziejów szanse na rozwianie zaklęcia zależą od ich chęci przeżycia i siły woli. Natomiast ludziom trzeba dobitnie powiedzieć prawdę. Podczas walki między magami, gdy ci rzucają na siebie zaklęcia, wszystko zależy od tego czy jeden jest silniejszy psychicznie od drugiego.
- Ognista kula należy do uroków? –Powiedział powątpiewająco Gelar.
- To była iluzja. Wiesz, że czasem siła sugestii może być o wiele bardziej zabójcza.
- Rozumiem. –Po chwili milczenia dodał. –Nie powiedziałeś mi, co się dzieje, gdy ich siła jest równa.
Smok nie od razu odpowiedział. Przez moment stał zatopiony we własnych myślach. W końcu, gdy przemówił starał się ważyć każde słowo, jakby bojąc się powiedzieć za dużo.
- Zaklęcie bądź urok staje w miejscu. –Powiedział powoli.
- Jak to staje w miejscu?!
- Po prostu. Nie wiem, co się wtedy dzieje, bo jeszcze w całej historii nie zdarzyło się, by jacyś czarodzieje byli sobie równi pod względem umysłowym.
- Dlaczego?
- Dlaczego?! Przecież to by oznaczało, że mają taką samą duszę. I nie tylko duszę, ale i osobowość, zainteresowania, przekonania i wygląd. To by było wbrew wszelkim prawom magii i natury! Nie ma dwóch jednakowych ludzi! Nawet bliźnięta czymś się różnią.
Zapadła cisza. Gelar przez moment wpatrywał się w oczy smoka, aby ostatecznie się przekonać czy nie czai się w nich kłamstwo.
- Widzę, że mi nie wierzysz? –Powiedział cicho smok. –Pozwól, że zaprezentuję.
Szybkim krokiem zbliżył się do Casima. Ten wytrzeszczył na niego oczy w przerażeniu i zaczął się cofać. Zil nie zwrócił na to uwagi tylko powiedział mu stanowczo.
- Umiesz mówić! Masz głos! Wydawałeś już pierwsze dźwięki, gdy miałeś ledwie pół roku. Przemów do mnie! –Te ostatnie słowa smok wymówił niemal krzycząc.
Casim wrzasnął przerażony i upadł na ziemię, bowiem, gdy Zil krzyknął jego oczy zmieniły barwę z żółtej na głęboką czerwień a w głosie dało się słyszeć echo smoczego ryku. Po chwili jednak jego spojrzenie znowu przybrało delikatny żółty kolor. Casim wstał z ziemi dysząc ciężko.
- Do takich przypadków trzeba krzyczeć, aby coś zrozumieli. –Powiedział Zil spokojnie.
- Nie rób tego więcej...- Wyszeptał przerażony rozbójnik. –Mięso jady...
- Myślę, że czas wrócić do miasta. –Powiedział, Gelar.
- O tak. Muszę się napić.
I pognał w stronę gospody.

CDN
Wszystkie prawa autorskie zastrzeżone.
Zobacz profil autora
AoM
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)



Dołączył: 19 Cze 2006
Posty: 5461 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: tam gdzie diabeł mówi dobranoc...

PostWysłany: Pią 21:10, 21 Lip 2006 Powrót do góry

To nie Morgana tylko Eleina. :[ Córka Morgana. A co do kobiet to one będą trochę... później, ależeby złagodzić wam czytanie to daję następną część swojego. :ym:

ekhem, ekhem.

Gelar wraz z Zilem pobiegli za nim. Gdy znaleźli się już blisko chodnika zwolnili kroku. Po dziesięciu minutach dotarli do karczmy, w której, jak wydedukował Gelar po ilości tłumu i hałasów, bawili jego strzelcy. Nosiła nazwę „Pod Wisielcem” a na godle gospody było narysowane drzewo a na nim trup, który zdawał się „dyndać” wesoło i uśmiechać do wszystkich bezczelnie, jakby drwiąc z praw życia i śmierci.
Gdy weszli powitało ich zatęchłe powietrze pomieszane z zapachem dymu i piwa. W obszernej izbie panował ogromny ruch. Gelar wyłowił z tłumu Kilgora i podążył w jego stronę. Po paru minutach udało im się dojść do małej grupki strzelców, która wesoło ćmiła fajki i sączyła piwo. Niektórym siedziały na kolanach dziewki służebne, które ciągle chichotały. Gdy tylko tamci zobaczyli Gelara zasalutowali mu i już chcieli wstać, ale tamten kazał im spocząć. Znalazł wolne krzesło i przysiadł się do nich. Przedstawił swoim ludziom Zila i powiedział, że odtąd ten będzie z nimi podróżować. Tamci tylko skinęli głowami. Słowa smoka były prawdziwe. Nikt nie rozpoznał w nim istoty nadprzyrodzonej.
- Chciałbym wam jeszcze powiedzieć – zaczął - ,że niedługo będę musiał was opuścić. – Strzelcy spojrzeli na niego zdziwieni. – Król kazał mi wyruszyć na pewną wyprawę w celu zbadania Nowego Świata. –Następnie krótko przedstawił im historię kapitana statku i jego załogi. Gdy już skończył dodał. – Jak sami widzicie to bardzo poważna sprawa. Wiem, że nie jesteście żeglarzami, więc wy nie wyruszacie w tę podróż. Płynę sam, zabieram jedynie ze sobą Casima Horna – tu wskazał kciukiem za siebie.
Sam „przedmiot tematu” właśnie siedział przy ladzie baru i sączył jedno piwo za drugim.
– Oraz Zila. Kilgor będzie was szkolił i utrzymywał w formie dopóki ja nie wrócę. Jeżeli zaś zginę zostaniesz nowym kapitanem. – Mówiąc te słowa spojrzał w oczy potężnego mężczyzny.
Tamten wyprostował się na krześle chcąc pokazać, że całkowicie nadaje się do tego zadania. Gelar uśmiechnął się krzywo.
– Nie przyjmujcie nowych zadań dopóki się nie upewnicie, że nie żyję. – Po tych słowach wstał z krzesła. – Jutro jak wiecie jest pogrzeb Hendla. Rozpocznie się o świcie. Wy dwaj – wskazał na dwóch strażników siedzących najbliżej niego – daje wam pieniądze. Kupcie porządnego konia i jakiś prosty wóz. Ułóżcie na nim zwłoki Hendla a, gdy już wszystko zrobicie przyjdźcie do mnie.
Podał myśliwym sakiewkę wypełnioną paroma złotymi monetami. Zasalutowali mu i wyszli na zewnątrz. Skierował się na górę po schodach. Wcześniej poprosił karczmarza, aby ten znalazł mu jakiś wolny pokój. Ten jednak pokiwał przecząco głową, dając mu tym samym do zrozumienia, że nie ma już wolnych pomieszczeń. Gelar westchnął i zawrócił w stronę drzwi. Przypomniał sobie, że na zewnątrz stoi mała drewniana ławka. Gdy był już prawie na zewnątrz, zachwiał się. Oparł się błyskawicznie o framugę. Poczuł się tak jakby na chwilę stracił świadomość. Zrobiło mu się czarno przed oczami a w mózgu zaczęło mu coś dziwnie łomotać, jakby jakiś opętany kowal uderzał z niewiarygodną siłą w kowadło, na którym, leżało rozgrzane do czerwoności żelazo. Na szczęście nie upadł. To wszystko trwało ledwie moment. Szybko udał się w stronę ławeczki i ciężko na niej usiadł. Ukrył twarz w dłoniach czekając, aż to dziwne uczucie minie. Na szczęście pozostało po nim tylko tępe pulsowanie w głowie podobne do lekkiego kaca. Odetchnął pełną piersią wciągając rześkie, wieczorne powietrze. Boże, jęknął w duchu już trzy dni minęły od czasu, gdy zginął Hendel. Kiedy to zleciało?. Zastanowił się nad przyczyną swojego zasłabnięcia. Doszedł do wniosku, że to skutek przemęczenia. Od kiedy zmarł starszy kapitan niewiele jadł i pił. Nie mówił też za, wiele co było dość niespotykane, gdyż wcześniej był zwykle duszą towarzystwa. Miał też problemy ze snem, więc, aby tego nie zmarnować często pełnił nocne warty. Postanowił, że od dzisiaj będzie się bardziej oszczędzał.
Nagle zebrało mu się na płacz. W gardle poczuł ucisk o niespotykanej sile, więc zaczął głębiej oddychać. Ponownie ukrył twarz w dłoniach. Poczuł, że parę łez spłynęło mu po policzku a z krtani wyrwał mu się suchy szloch. Nie chcąc dopuścić do tego, aby całkowicie stracić nad sobą panowanie otarł szybko oczy, wyprostował i uspokoił się. Przez chwilę siedział z zamkniętymi oczami oddychając głęboko. Otworzył je w chwili, gdy usłyszał, że powracają do niego strzelcy. Po dziesięciu minutach pojawili się jego ludzie z koniem i przymocowanym do niego powozem. Gelar wstał z ławki i ruszył w ich stronę.
- Wracajcie do karczmy i powiedzcie Casimowi i Zilowi, aby do mnie przyszli.
Zasalutowali mu i oddalili się.
CDN
Wszystkie prawa autorskie zastrzeżone.
Zobacz profil autora
AoM
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)



Dołączył: 19 Cze 2006
Posty: 5461 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: tam gdzie diabeł mówi dobranoc...

PostWysłany: Pią 21:26, 21 Lip 2006 Powrót do góry

Oki.
ekhem, ekhem...

Po chwili dał się słyszeć jakiś dziwny huk, parę męskich krzyków i ponowny huk. Gelar zaskoczony ruszył ku wejściu, gdy nagle przez okno wyleciała jakaś postać. Wstała, otrzepała się i szybko pomknęła w swoją stronę. Niewiele myśląc Gelar wszedł do gospody.
Panował w niej istny chaos. Dwóch mężczyzn biło się a wokół nich ustawił się krąg pijaków, którzy ze śmiechem dopingowali to jednego to drugiego. Strzelcy oraz Zil siedzieli cicho w kącie i popijali piwo, odwracając wzrok od zbiegowiska. Widać, że byli tym głęboko zażenowani, chociaż Zil miał jak zwykle opanowany wyraz twarzy. Większości jednak brakowało, co oznaczało, że reszta stoi w tłumie. Gelar szybko przecisnął się w stronę stolika uważając, aby przypadkiem o nic się nie potknąć ani czymś nie oberwać. Gdy w końcu do nich doszedł zapytał Zila, co było przyczyną tego rozruchu.
- Co tu się do cholery dzieje?! – Wrzasnął starając się przekrzyczeć szalejący tłum.
- Biją się. Ślepy jesteś czy co? – Zakpił siedzący nieopodal Kilgor.
Był już nieco podpity, a gdy był w takim stanie miał do wszystkich lekceważący stosunek.
- Nie z tobą rozmawiam – warknął w jego stronę.
Strażnik tylko coś burknął niezrozumiale w odpowiedzi ponownie unosząc kufel do ust.
- A, więc?
- Casim zaczął adorować jedną dziewkę służebną – zaczął Zil –niestety okazało się, że jest ona zamężna. Mąż był akurat w pobliżu, zdenerwował się no i... – wskazał kciukiem za siebie. – Mamy skutek.
- A, kim był ten pierwszy, co wyleciał przez okno?
- To szwagier tej dziewczyny. Casim załatwił go najpierw. Muszę przyznać, że ma krzepę.
Gelar nie odpowiedział tylko ruszył w stronę zbiegowiska. Przepchnął się ponownie przez tłum. W mig ocenił sytuację. Mężczyzna, z którym bił się Casim najpewniej był kowalem a co za tym idzie był całkiem potężny i umięśniony. Natomiast rozbójnik już wyraźnie zaczynał tracić siły i przyjmował coraz więcej ciosów. W chwili, gdy kowal zamierzał ponownie uderzyć Casima, Gelar szybko stanął pomiędzy nimi i dał mu mocno pięścią w szczękę. Tamten zachwiał się i najpewniej by runął na podłogę, gdyby nie jego koledzy stojący za nim. W gospodzie zaległa cisza. Kowal szybko starał się dojść do siebie. Gdy jego umysł w końcu wykalkulował, co się stało zmierzył postać Gelara od stóp do głów.
- Co? Ciebie też mam ożenić z kosą?
- Mam zamiar przerwać tą głupią walkę – powiedział spokojnie.
Lepiej mnie nie prowokuj... Wyszeptał mu w głowie jakiś głos.
- Ten złamas dobierał się do mojej żony!
- Wiem. Powiedziałeś mu już to, co chciałeś. Wystarczy – powiedział ostro, kładąc szczególny nacisk na to ostatnie słowo.
W imię krwi...
Odwrócił się w stronę, Casima. Nie przedstawiał się zachęcająco. Miał rozciętą wargę, podbite lewe oko i parę sznytów. Gelar westchnął z rezygnacją.
- Casim, spieprzaj na dwór.
- Co?! – Warknął.
- Rób, co mówię – syknął przez zęby. – S-p-i-e-p-r-z-a-j n-a d-w-ó-r.
Wściekły rozbójnik stał jeszcze przez chwilę w miejscu najwyraźniej oceniając sytuację. Po czym podszedł do rozbitego wcześniej okna i wyskoczył przez nie. Gelar chciał już odejść, gdy kowal rzucił się na niego z krzykiem:
- Myślisz, że dam ci odejść ty biała gnido?! Nie ma mowy!
Gelar szybko odwrócił się w jego stronę i sparował cios. Sam uderzył go w brzuch kolanem, po czym dał mu pięścią w twarz. Kowal nie uniknął kolana, ale nie wyrządziło mu to żadnej szkody. Zamiast tego zaatakował Gelara w brzuch. Nie zdążył go obronić. Trzeba było przyznać, że kowal miał dość duża siłę. Gelar zgiął się w pół, trzymając się za bolące miejsce. Poczuł, że zbiera mu się na wymioty, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Ledwo udało mu się uniknąć pięści kowala. Przepuścił ją, aby następnie zadać mu cios łokciem w nos. Rozległ się trzask łamanych kości. Mężczyzna zakrył dłońmi twarz starając się powstrzymać wyciekającą z rany krew. Gelar wykorzystał to momentalnie wykonując kopnięcie z obrotu. Kowal ponownie się zachwiał. Po czym uderzył Gelara najpierw w szczękę a potem w krocze. Tego drugiego ciosu udało się na szczęście Gelarowi uniknąć. Wykonał szybką kombinację ciosów, ale kowal większość obronił. Białowłosy mężczyzna rzucił się na kowala całym ciężarem i popchnął go na przeciwległą ścianę. Myślę, że już czas zakończyć to pomyślał. Gdy kowal się podnosił szybko pojawił się za jego plecami. Chwycił go mocno za ramię i powalił na podłogę. Przytrzymując go kolanem zadał mu cios pięścią z całej siły w złamany nos.
Kowal stracił przytomność.
Gelar podniósł się dysząc ciężko. Nie zwracając uwagi na wiwatujący i poklepujący go po plecach tłum ruszył w stronę stolika. Kazał Zilowi pójść ze sobą a strzelcom pozwolił przenocować w mieście. Gdy już znaleźli się na zewnątrz Gelar rozejrzał się za Casimem. Rozbójnik wcześniej musiał obserwować walkę, bo stał blisko okna. Popatrzył na niego z uznaniem.
-Niezły cios – pochwalił go rozbójnik. – Gdzie ty nauczyłeś się tak bić?
- Jak widzisz jestem pełny niespodzianek – odparł bez fałszywej skromności Gelar. – A może to przez to, że jak się biję to też myślę? – Zakpił.
Rozbójnik wściekły rzucił się na niego z pięścią. Ten uchylił się od ciosu, co sprawiło, że Casim poleciał na drzewo rosnące za plecami Gelara. Na szczęście nic mu się nie stało. Obejrzał się wściekły na niego.
- Przestań już Casim – jęknął Gelar. – Mamy długą drogę do domu i będzie dobrze, jeżeli nas w tym czasie nie napadną. Dobrze wiesz, że o tej porze kręcą się rzezimieszki.
- Jeżeli tylko nie będziemy jechać głównym szlakiem to raczej się na nikogo nie władujemy. Niebezpieczna jest też ścieżka zwana Elficką. Tam zwykle elfii bandyci atakują. Chwila i już jesteś naszpikowany strzałami. Kamienna też nie jest dobra. Tam to się roi od szczurów, którym jeszcze mleko pod nosem nie wyschło.
- A skąd to wiesz?
- Sam byłem kiedyś rabusiem. Poza tym też grabiłem na Kamiennej.
Powiedział to z wyraźnie wyczuwalną butą w głosie typową dla znawcy świata przestępczego. Białowłosy mężczyzna wzruszył tylko ramionami. I tak nie zamierzał jechać głównym traktem. Tyle rozumu to miał, aby się nie pchać na często używane drogi. Co do tych drugich ścieżek to pierwszy raz słyszał takie nazwy, ale domyślił się o które, chodzi.

CDN
Wszystkie prawa autorskie zastrzeżone.
Zobacz profil autora
AoM
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)



Dołączył: 19 Cze 2006
Posty: 5461 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: tam gdzie diabeł mówi dobranoc...

PostWysłany: Sob 15:17, 22 Lip 2006 Powrót do góry

No to...
Leciiii

Gelar odwrócił się w stronę konia i wozu. Na nim leżało ciało Hendela. Było owinięte skórą i nie było widać jego twarzy. Gelar wspiął się na miejsce woźnicy i wziął lejce. Lekko je szarpnął dając zwierzęciu tym samym znak, że ma ruszać. Koń zarżał krótko i pociągnął wóz. Kopyta zastukały o bruk. Po paru minutach wyjechali przez bramę. Gwardziści trochę klneli pod nosem, ale przepuścili go bez większego problemu.
Gelar pokierował wóz w stronę osady Orer. Po pół godziny jazdy a w przypadku jego dwóch towarzyszy marszu, Casim niewiele myśląc wskoczył na wóz tuż obok ciała kapitana. Gelar i Zil spojrzeli na niego z niesmakiem.
-No, co? -Zapytał zdziwiony. –Jemu to raczej nie przeszkadza.
Gelar prychnął pogardliwie. Szarpnął lejce a koń przeszedł z stępa w trucht. Zil szybko wskoczył na miejsce obok Gelara. Po godzinie jazdy z daleka zobaczyli osadę. Białowłosy mężczyzna pokierował teraz konia bardziej na wschód. Wjechali na Leśny Deptak. Była to droga uczęszczana jedynie przez Strzelców także ryzyko spotkania rabusiów spadło niemal do zera.
Jechali tak jeszcze dwie godziny.
W końcu dotarli do domu Hendla a zarazem i Gelara. Nie był to duży dom, ale dla nich wystarczał. Zatrzymali się obok niewielkiej obory, w której była krowa i dwie kozy. Odczepili konia od wozu i zaprowadzili do specjalnie dla niego przeznaczonego boksu. Następnie Gelar udał się w stronę domu i zapukał do drzwi.
Hendel miał przyjaciółkę poczciwą, starszą kobietę, która nie miała swojej chaty, więc zamieszkała z nimi jako gospodyni. Kiedyś była mamką Gelara, ale gdy jej ostatnie dziecko ruszyło w świat a mąż umarł sama nie mogła prowadzić dość dużego gospodarstwa. Hendel namówił ją, żeby je sprzedała i zamieszkała z nimi. Tak też uczyniła.
Teraz Gelar musiał jej powiedzieć, że Hendel nie żyje. Ponowił pukanie. Dało się słyszeć szuranie i pośpieszne kroki. Chwilę po tym drzwi uchyliły się i Gelar zobaczył wylęknioną twarz staruszki, która oświetlała sobie widok małą świecą. Przez chwilę przyglądała mu się jakby go nie rozpoznając. Uśmiechnął się lekko.
-Cześć ciociu.
Mówił tak do niej, od kiedy tylko skończył sześć lat i do tej pory nie mógł się od tego odzwyczaić. Jej twarz rozjaśniło szczęście. Otworzyła drzwi wpuszczając go do środka. Gelar dał znak Casimowi i Zilowi, żeby za nim poszli. Izba przedstawiała się skromnie. Była duża, drewniana i kwadratowa. Na ścianie akurat naprzeciwko drzwi wisiały duże rogi jelenia. Po lewej ich stronie była długa ława ze stołkami. Po prawej natomiast było małe palenisko z szafkami na różne słoiki powideł czy nawet miodu. Ponadto był tam jeszcze dzbanek mleka, duży kubek masła oraz ser. Znalazła się nawet butelka wina. W kącie izby stał worek mąki. Gelar, Zil i Casim usiedli przy ławie. Staruszka za to była w niebo wzięta, chociaż posyłała Gelarowi pytające spojrzenia. Postawiła im przed nosem wino i trzy kubki. Nalali sobie i wypili. Przyjemne ciepło rozlało się po ciele i pozwoliło im się nieco rozluźnić. Kobieta usiadła obok Gelara.
-Tak się cieszę, że już wróciliście –powiedziała cała rozpromieniona. –Strasznie się o was martwiłam, gdy wyruszaliście. Bez was zawsze jest tu tak pusto –westchnęła.
Po chwili zapytała:
–A gdzie jest pan Hendel?
Gelar spodziewał się tego, ale mimo wszystko nie wiedział jak jej to powiedzieć. Najbardziej bał się tego, że staruszka bardzo mocno to do siebie przyjmie. Nie chciał stracić kolejnej osoby, na której mu zależy. Po chwili milczenia w końcu się przełamał.
-Ciociu... –zaczął –Hendel... Nie żyje.
Kobieta zesztywniała. Jej wzrok stał się mętny a z twarzy zniknął uśmiech. Po chwili zalała się łzami. Gelar objął ją ramieniem i zaczął szeptać parę pocieszających słów. Zil wstał, wziął z szafki czysty kubek i nalał nieco wina. Potajemnie dosypał tam jeszcze trochę białego proszku. Wymieszał wszystko i postawił przed nią.
-To na uspokojenie –powiedział tak cicho do Gelara, aby tylko on mógł to dosłyszeć.
Pokiwał głową. Staruszka widząc napój wyciągnęła po niego drżącą, pomarszczoną rękę. Wypiła wszystko za jednym razem i spojrzała tempo w przestrzeń. Przez parę minut panowała cisza.
-Czy on...
-Nie cierpiał. Umarł szybko i bezboleśnie.
Było to łgarstwo, ale Gelar uważał, że oszczędzi jej, chociaż tego ostatniego. Kobieta pokiwała głową. Po chwili powiedziała:
-Dobrze, że chociaż ty przeżyłeś.
-Jutro rano spalimy jego zwłoki przed domem. Przyjdzie większość strzelców. Chcesz być przy tym obecna?
-Tak. Chciałabym podziękować mojemu dobroczyńcy za to, co dla mnie zrobił.
-Muszę ci jeszcze o czymś powiedzieć... Za tydzień wyruszam na kolejną wyprawę.
Kobieta zawyła i ponownie zalała się łzami. Ukryła twarz w dłoniach i zaczęła szlochać.
-Nie mogę cię stracić Gelar –wychrypiała. –Nie ciebie.
Gelarowi zrobiło się ciepło na sercu. Uśmiechnął się smutno.
-Wybacz nie mogę się już wycofać. Dałem słowo królowi i nie mogę go teraz zawieść. Poza tym coś mi mówi, że tam gdzie mam popłynąć znajdę odpowiedzi na wszystkie swoje pytania.
-Co?! Płyniesz statkiem? Tylko nie to! Tam są ogromne węże morskie i Wodne Sowy. Porwą twój statek a wtedy nic z ciebie nie zostanie.
-Proszę nie przejmuj się mną. Jestem już dużym chłopczykiem.
-Czasem wydaje mi się, że jeszcze wczoraj przychodziłeś do mnie i prosiłeś, abym ci opowiedziała tą starą historyjkę o dobrym i złym wężu. Pamiętasz jeszcze?
Gelar uśmiechnął się do wspomnień. To prawda. To była jedna z jego ulubionych bajek. Uwielbiał ją za to, że według niego najwierniej przedstawiała konflikt dobra ze złem. Opowiadała ona o tym jak to pewnego dnia spotkały się na polance dwa węże. Jeden był czarny a drugi srebrny. Czarny powiedział do srebrnego:
-Jestem pewny, że to ja zbuduję największą wieżę na tej polance.
-Nie sądzę –odparł srebrny. –Potrafisz tylko niszczyć nic więcej.
-Zobaczymy.
Tak się rozeszli. Po paru dniach czarny wąż zawarł dość dobrą znajomość z mrówkami, które zobowiązały się wybudować mu tą wieżę, jeżeli pozwoli im tam później zamieszkać. Później okazało się, że srebrny wąż także to uczynił. W końcu wieże stały gotowe, ale wieża srebrnego była większa niż wieża czarnego. Zły wąż zdenerwowany, że nie udało mu się pokonać rywala zniszczył swoje dzieło. Mrówki jednak przeżyły i wściekłe rzuciły się na swojego dawnego sprzymierzeńca. Tak go pogryzły, że biedak zmarł od ich jadu. Dobry wąż za to zobowiązał się do odbudowania ich utraconego domu. Owinął się wokół gruzowiska i zaczął się wokół niego kręcić. Spowodowało to całkowite zapadnięcie się wieży. Kiedy już wszystko było w wielkim dole wąż wydrążył głębokie dziury i tunele w ziemi. Mrówki odzyskały swój dom.
Właśnie, dlatego podobała mu się ta bajka. Nadal ją zresztą lubił. Co prawda trochę naiwna, ale...
-Tak –powiedział nadal uśmiechnięty.
Znowu zapadła cisza. Po chwili staruszka wstała.
-Przygotuję wam łóżka. Niestety jedno z was będzie musiało spać na podłodze.
-Nie szkodzi, proszę pani –wtrącił się Zil. –Nie przeszkadza mi to.
Kobieta popatrzyła mu przez chwilę w oczy jednak szybko zlękniona odwróciła wzrok. Było coś dziwnego w tym mężczyźnie, ale nie domyślała się, co. Szybko poszła do dwóch pozostałych pokoi, które należały kiedyś, do Hendla i Gelara. Po dwudziestu minutach wszyscy już głęboko spali. Tylko nie Gelar. Leżał w swoim pokoju i rozmyślał o tym, co się stało. Cieszył się, że staruszka nie przyjęła tego do siebie tak mocno jak się bał.
Nagle poczuł się senny, po raz pierwszy od paru dni. Zanim na dobre zasnął zdołał jeszcze pomyśleć o swojej przyszłej przygodzie.
CDN
Wszystkie prawa autorskie zastrzeżone

Cieszcie sie :ym: Lece sprzątać łazienkę. :]
Zobacz profil autora
AoM
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)



Dołączył: 19 Cze 2006
Posty: 5461 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: tam gdzie diabeł mówi dobranoc...

PostWysłany: Sob 16:06, 22 Lip 2006 Powrót do góry

To w oczekiwaniu na Tajemniczego dam dalszą część. Ta będzie krótka... I jak dla mnie mało dopracowana, ale pomysłu nie miałam. :]

STARCIE SMOKÓW
ROZDZ. III

Noc przerwały cienkie promienie słońca wschodzącego znad horyzontu. Ciemność ustąpiła miejsca półmrokowi. Wszystko zaczęło nabierać coraz wyraźniejszych kształtów. Wcześniej ciemne, zlewające się w jedno plamy oddzieliły się od siebie i przybrały bardziej wyrazistą formę. To był znak dla wszystkich nocnyh drapieżników, by udać się na spoczynek po udanym, bądź nie udanym polowaniu. Pianie koguta obwieściło światu radosną wieść, że słońce znowu powróciło na swój tron w niebiosach. Nadchodził nowy dzień.
Gelar jednak nie spał od bardzo dawna, gdyż musiał wstać i ułożyć stos, na którym miało być spalone ciało Hendla. O drewno nie musiał się martwić, gdyż był już w lesie i z pomocą smoka narąbał trochę grubych konarów. Ułożyli je w stos pogrzebowy i położyli na nim ciało Hendla. Przykryli je kocami, aby nie było widać twarzy. Gdy wszystko już było gotowe usiedli na ziemi i czekali na strzelców. Niebawem nadeszła cała leśna straż. Mieli ślady nie wyspania na twarzach, ale przyszli.
Ustawili się wokół stosu. Gelar bez słowa wziął pochodnię i podłożył ją pod drewno, wcześniej polewając je i ciało oliwą. Płomień wystrzelił z mocnym sykiem w górę. Nikt nic nie mówił, po prostu stali i w milczeniu patrzyli jak ogień ogarnia ciało kapitana.
Gelar zatopił się we własnych myślach. Co teraz powinien zrobić? Odejść stąd na zawsze? Zostawić wszystko? Cały las Blackfor, całe Menking... Miejsce w, którym się wychował, w którym dorastał...Gdzie pragnął się osiedlić... Być może kiedyś znaleźć żonę... Założyć rodzinę...
W tej chwili poczuł, że nie ma tu już dla niego miejsca. Dlaczego? Nie wiedział...
Stali tak jeszcze z godzinę, aż w końcu ogień niemal całkowicie strawił stos i ciało. Jego oczy z powoli dogasającego płomienia przeniosły się na twarze obecnych. Zil i Casim stali bez ruchu jak i większość strzelców. Staruszka natomiast płakała w czarną chusteczkę. Teraz sobie przypomniał. Przecież nie może jej zostawić zupełnie bez nawet jednej monety. I dodatkowo samej na tym pustkowiu.
Szybkim krokiem podszedł do Kilgora. Złapał go za ramię i nachylił ku sobie.
-Zaopiekuj się moją gospodynią, kiedy mnie nie będzie. Pilnuj jej jak oka w głowie. Nie chcę słyszeć żadnych sprzeciwów.
-Nawet nie zamierzałem zgłaszać kapitanie- mruknął urażony Kilgor.
Gelar odsunął się od niego i spojrzał na słońce. Podejżewał, ze może być około siódmej rano. Poszedł do obory by wyprowadzić z niego konia. Przedtem jednak powiedział staruszce, co ma zrobić, gdy on odjedzie. Przyjęła to bez najmniejszego sprzeciwu. Obejrzał się na Casima i Zila. Ci patrzyli na niego uważnie. Pierwszy zmarszczył brwi a drugi zdał się jakby czytać w jego myślach. Gelar odwrócił się i wsiadł na konia.
-Spotkamy się za pięć dni w porcie o wschodzie słońca! –Krzyknął im jeszcze na odchodnym.
Po czym uderzył piętami konia i popędził do stolicy Poweres.

CDN
Wszystkie prawa autorskie zastrzeżone.
Zobacz profil autora
AoM
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)



Dołączył: 19 Cze 2006
Posty: 5461 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: tam gdzie diabeł mówi dobranoc...

PostWysłany: Pon 11:56, 24 Lip 2006 Powrót do góry

Dobra... Czekamy z niecierpliwością...
To ja wkleję dalszą część swojego... Nie ma odezwu? Więc uznaję to za zgodę. :ym:

Brudna, drewniana gospoda przylegała do równie zaniedbanych domów w ubogiej dzielnicy Poweres. Przed drzwiami stały dwie kobiety prezentujące swoim strojem, w jakim celu się tu znajdują. Patrzyły ciekawie na mężczyznę, który właśnie zsiadł z konia. Miał nasunięty kaptur głęboko na oczy i nie wiele można było zobaczyć szczegółów jego twarzy. Mimo iż nie był wcześnie to nikt o zdrowych zmysłach nie wybrałby tego miejsca na odpoczynek.
Mężczyzna wziął konia za lejce i poszedł w kierunku kobiet. Te zaczęły już oblizywać pożądliwie wargi i prezentować ukradkiem swoje wdzięki. Sądziły, że chce wiedzieć, jakie „usługi” są mu w stanie zaoferować. Zdziwiły się, gdy zapytał je jedynie o to gdzie może zostawić na chwilę konia. Urażone i zawiedzione bez słowa wskazały mu małą drewnianą belkę przy ścianie gospody. Tajemnicza postać udała się w tamto miejsce, pociągnąwszy konia za sobą. Gdy przywiązywał lejce do belki stało się coś dziwnego. Zauważyły jak przez chwilę wpatruje się w belkę, po czym przesuwa dłonią po skórze i drewnie. Oba przedmioty w jednej chwili mocno przylgnęły do siebie. Następnie odwrócił się tak, że promyki porannego słońca padły na jego twarz.
Kobiety zamarły. Nigdy wcześniej nie widziały kogoś takiego. Mężczyzna miał lekko brązowawą cerę, białe włosy z czarnymi pasemkami a przez jedno z jego oczu przechodziło brązowe znamie. Widać było jednak, że był zmęczony. Miał podkrążone oczy a na twarzy miał czterodniowy zarost, co już wyglądało bardziej jak niedbalstwo niż jak rzadka bródka typowa dla młodych mężczyzn. Jednak w jego czarnych jak węgiel oczach można było doszukać się czegoś dziwnego, po trosze chorego.
To wszystko kobiety zaobserwowały w ułamku sekundy, gdyż jego twarz ponownie skrył cień. Minąwszy je bez słowa wszedł do gospody. Było tu tak samo brudno jak na zewnątrz. Kurz leżący na podłodze miał takie grube warstwy, że pozostawały w nim głębokie ślady. Na prymitywnych, drewnianych stołach można było z łatwością dostrzec wypalone dziury tudzież plamy po piwie. Natomiast za klucz programu posłużyła wielka lada, za, którą siedział właściciel gospody. Nogi niedbale położył na ladzie a w zębach trzymał wielką fajkę, z której unosił się wielki, kopcący dym.
Gelar przeszedł przez pomieszczenie nawet nie zatrzymując wzroku na otoczeniu. Nie zostało mu już wiele pieniędzy, toteż musiał się ulokować w takiej dość odpychającej gospodzie. Mimo, że miał dwie złote monety, które z pewnością polepszyłyby sytuację finansową karczmarza, wyjął parę miedziaków. Były też w stanie zapewnić mu w o wiele lepsze miejsce odpoczynku, ale nie chciał wydawać wszystkiego. Wiedział, ze będą mu jeszcze potrzebne. Natomiast za miedziaki niewiele można było dostać. Jednak pomyślał, że to raczej rozsądna cena.
Gospodarz spojrzał tylko na monety, wyjął fajkę z zębów i dmuchnął w Gelara swoim nieświeżym oddechem przemieszanym dodatkowo ze smrodem z fajki.
-Na górę, czwarte drzwi na prawo– powiedział oschle i zabrał się z powrotem za kontemplowanie fajki.
Gelar jedynie skinął głową. Udał się do wyznaczonego mu pokoju. Jednak, gdy wszedł do niego jego poczucie porządku podniosło raban. Nie dość, że podłoga była tu jeszcze brudniejsza niż te na dole to jeszcze za posłanie miał mu posłużyć worek słomy. W kąciku stał nocnik jak na złość nieopróżniony a obok „posłania” stała brudna miska z tak samo brudną wodą. Gelar, który był już ledwo przytomny i nieco obolały po czterogodzinnej podróży ocknął się na miejscu. Wcześniej przemierzył jeszcze pare znanych mu wsi, aby ostatecznie wypełnić swoje obowiązki strażnika i dodatkowo zapamiętać swoje rodzinne strony. Tylko w jednej wsi natknął się na paru złodziejaszków, ale poradził sobie z nimi bez większego prolemu, choć od jednego z nich oberwał pałką. Miał wyjątkowe szczęście, że nie stracił przy tym przytomności. Jednym z zadań strażników jakie wprowadził Hendel było patrolowanie ziem blisko lasu Blackfor oraz okazjonalna pomoc wieśniakom. Gelar postanowił uczcić tym dzień jego śmierci. Sam przejechał z pięć wsi, które dodatkowo były położone w znacznej odległości od siebie.
Teraz stał tu w brudnym pokoju, obolały, zmęczony i wściekły. Myślał, że obora to najbrudniejsze miejsce, ale najwyraźniej się mylił.
Nachylił się nad workiem słomy i lekko go dotknął. W środku zaczęło coś dziwnie chrobotać i bzyczeć. Gelar zagryzł wargi, aby nie krzyknąć ze złości na cały budynek. Nie dość, że był piekielnie zmęczony to jeszcze nie miał możliwości odpocząć. Na worek nie położyłby się choćby od tego zależało jego życie. Nie miał ochoty potem obcinać sobie włosów do gołej skóry lub, co gorsza, chodzić do jakiegoś medyka, by dał mu maść na ugryzienia pcheł czy jakieś inne paskudztwo.
Od pewnego czasu, a dokładniej od incydentu z Ulrickiem, umiał skupiać swoją wolę na, tyle, aby wykonywać za pomocą magii najprostsze rzeczy. Przykładem było to małe zabezpieczenie przed utratą konia. Nie dość, że przywiązał lejce za pomocą czarów do belki to jeszcze wzmocnił je tak, aby nie dało się ich przeciąć. Rzucił też małe zaklęcie na uzdę konia, aby nie dała się zdjąć chyba, że on będzie tego pragnął.
Teraz chciał, aby ten pokój stał się czysty. Zamknął oczy i zmarszczył brwi. Wyobraził sobie pozbawioną kurzu podłogę, opróżniony nocnik, czystą miskę wraz z wodą oraz wolny od pasożytów worek słomy. Nie potrafił jeszcze zastępować innymi przedmiotami wybranych rzeczy. Próbował już wcześniej podczas drogi zamienić kamyk w miedzianą monetę. Mimo wytężania woli nie udało mu się to. Podejrzewał, że to wyższa szkoła jazdy. Mimo wszystko to ćwiczenie bardzo go wycieńczyło. Nie potrafił jeszcze dostatecznie przekształcać swojej woli w magię, toteż nie umiał, tak jak niektórzy magowie, magazynować energii. Sprawiało to, że prawie cały zapas jego sił zostawał wykorzystywany na jeden czar. Co prawda odzyskał je częściowo podczas drugiej części podróży, ale użył ich do przywiązania konia. Wiedział, że teraz jego zaklęcie może się nie udać, ale postanowił spróbować.
Wytężył wolę jeszcze bardziej, gdy tylko zmaterializował mu się w głowie obraz czystego pokoju. Kropla potu spłynęła mu z czoła. Stał tak jeszcze pięć minut, aż w końcu usłyszał, że coś się zmienia. Po chwili otworzył oczy.
Podłoga była już o wiele czystsza, ale nadal były na niej paprochy. Jednak miska z wodą i nocnik były czyste. Gelar podszedł do worka słomy i trącił go nogą. Nic się nie stało. Po ubijał je jeszcze trochę palcami, ale wyglądało na to, że całe towarzystwo się stamtąd wyniosło. Położył się, więc na nim i założył ręce za głowę.
-Tak już lepiej –mruknął.
Zamknął oczy i pogrążył się w leczniczym śnie.
CDN
Wszystkie prawa autorskie zastrzeżone.


Ostatnio zmieniony przez AoM dnia Wto 15:17, 25 Lip 2006, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
AoM
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)



Dołączył: 19 Cze 2006
Posty: 5461 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: tam gdzie diabeł mówi dobranoc...

PostWysłany: Śro 20:52, 26 Lip 2006 Powrót do góry

Skoro nikt nic nie pisze...

ekhem, ekhem...

Po pięciu godzinach obudził go hałas na dole.
Przetarł ręką oczy i przeszedł do pozycji siedzącej. W kręgosłupie poczuł przeszywający ból. Musiał się źle ułożyć, ale na to już nic nie mógł poradzić. Na szczęście ból zniknął tak szybko jak się pojawił.
Podszedł do nocnika w kącie pokoju, po czym opróżnił pęcherz. Na złość postanowił nie usunąć moczu. Niech się gospodarz sam męczy ze sprzątaniem, jeżeli w ogóle istnieje dla niego coś takiego jak czystość. Zauważył lustro, które wisiało przy drzwiach. Przejrzał się sobie. Nie wyglądał najlepiej. Na brodzie miał już taki zarost, że można go było uznać za krótką brodę. Wyjął ze swojej sakiewki brzytwę, po czym poszedł po miskę z wodą. Opłukał twarz i ogolił się. Po raz pierwszy udało mu się nie zaciąć. Spojrzał ponownie w lustro. Wyglądał teraz o wiele lepiej. Następnie naciągnął kaptur na oczy. Nie chciał, aby ktokolwiek widział jego twarz. I tak już zdążył wzbudzić zaciekawienie. Może właśnie swoją tajemniczością? Zresztą w tej chwili nie wiele go to obchodziło. A oto pierwszy dowód na to, że moja logika zaczęła zanikać pomyślał z drwiną.
Zszedł na dół po rozklekotanych, drewnianych schodkach. Gdy był już prawie na dole obok jego ucha świsnął sztylet. Zaskoczony spojrzał w stronę, z którego przyleciał. Przy małej, drewnianej ławie stało czterech mężczyzn a każdy z nich miał nóż w ręku. Gospodarza oczywiście nigdzie nie było. Gelar przyjrzał się ponownie grupce. Teraz zobaczył, że jest ich pięciu a nie czterech. Ten piąty natomiast wyglądał znajomo. To był ten kowal, z którym Gelar walczył wtedy „Pod Wisielcem”. Jak widać postanowił urządzić małą obławę na niego i wcale nie zapowiadało się na zwykłe pobicie. Kowal wystąpił naprzód.
-Teraz dostaniesz za swoje ty chuju! Nikt nie będzie ze mną zadzierać i ośmieszać mnie na całą chałupę!
Gelar uśmiechnął się pogardliwie. Wezbrała w nim żądza krwi. Nigdy czegoś takiego nie czuł. Pragnienie zabicia ich wzrastało w nim z każdą sekundą, był pewny, że teraz...
Wyciągnął miecz z pochwy. Ostrze zadźwięczało metalicznym szczękiem.
-Inni też tak mówili... przed śmiercią –wyszeptał.
Sam był zdziwiony, że to powiedział. Wcześniej starałby się jakoś zapobiec bójce, ale ta druga natura... Życzliwa i dobra spłonęła na stosie wraz z Hendlem.
Wściekli mężczyźni rzucili się na niego w szale. Gelar kopnął najbliższego z całej siły w głowę i odbił się od niego, aby następnie skoczyć wysoko w górę i znaleźć się za plecami mężczyzn. Zamachnął się i ciął szeroko mieczem.
Jeden z mężczyzn padł przecięty na pół. Jego koledzy wytrzeszczyli szeroko oczy i przyglądali się jego krwawiącym zwłokom. Gelar przekroczył kałużę krwi i powoli zbliżył się do nich. Tamci cofnęli się aż w końcu uderzyli plecami o ścianę. Białowłosy mężczyzna zmierzył ich wzrokiem pełnym pogardy. Chwycił ich przywódcę i przyłożył mu miecz do krtani. Tamten próbował się wyrwać, ale przestał się ruszać, gdy tylko poczuł zimny dotyk metalu.
-Zróbcie jakikolwiek krok a za chwilę on skończy tak jak tamten.
Mężczyźni stali zdezorientowani najwyraźniej czekając na jakiś znak kowala. Ten natomiast cały czas zerkał to na Gelara to na martwe truchło swojego kolegi. W końcu powiedział drżącym głosem.
-J-ja...
-Zamilcz ścierwo –powiedział szeptem Gelar. –Nie ty będziesz mi stawiał warunki.
Ponowił ucisk miecza na gardło kowala. Nagle przypomniał sobie stwierdzenie smoka: Wiesz, że czasem siła sugestii może być o wiele bardziej zabójcza. Skoro potrafił przekonać kogoś za pomocą oczu to dlaczego nie mógłby spróbować głosem?
Przez chwilę niedoszli napastnicy przyglądali mu się z napięciem. Gelar przez ten czas skoncentrował swoją wolę, która częściowo zregenerowała się podczas snu. W końcu postanowił postawić wszystko na jedną kartę.
-Teraz pójdziecie do domów i zapomnicie o wszystkim –przemówił melodyjnie, koncentrując się jeszcze bardziej. –O niczym nie wiecie. Waszego towarzysza zamordował człowiek o ciemnej karnacji. Niebieskich oczach. Rudych włosach. Psychicznie chory. Wrócił do kanałów.
Mówił krótkimi zdaniami, aby osiągnąć lepszy efekt hipnozy. Zwolnił kowala. Ten jednak stał w bez ruchu tak jak jego ludzie. Wpatrywali się tempo w przestrzeń. Gelar uśmiechnął się w duchu tryumfalnie.
-Mnie tu nigdy nie było.
Odwrócił się od nich i podniósł płaszcz z podłogi, który zrzucił podczas walki. Nałożył go i naciągnął kaptur na oczy. Wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Przy oknie zobaczył ladacznice i gospodarza. Spojrzeli się na niego przerażeni. Ten bez słowa wziął całą sakiewkę i rzucił im. Warto dodać, że zrobił to z wielkim bólem serca. Niestety, uczynił to w imię wyższych celów. Mianowicie zapewnienia sobie milczenia. Miał tylko nadzieję, że to ich zadowoli.
Podszedł do konia, odwiązał go i zniknął w ciemnej uliczce. Jechał przez nią kłusem. Tak naprawdę nie wiedział gdzie się kierować. Musiał po prostu uspokoić myśli. To było morderstwo... Nie musiałeś tego robić...
Ale to oni zaatakowali pierwsi. –Bił się ze swoimi myślami.
Mogłeś go zranić a ty tymczasem brutalnie go zabiłeś...
Gelar zatrzymał się. Uciszył wyrzuty sumienia, ale wiedział, że będą go dręczyć do końca życia. A wszystko przez to, że dał się ponieść jakiejś mrocznej skazie, która tylko czekała na okazję, by się ujawnić. I taka okoliczność właśnie się nadarzyła. Najgorsze było jednak to, że sprawiło mu to wielką przyjemność. W gospodzie „Pod Wisielcem” musiał wtedy słyszeć jej echo, a już wtedy żądała krwi...
Zsiadł z konia i klepnął go w zad. Koń popędził przed siebie. Gelar miał nadzieję, że chociaż trafi na kogoś lepszego niż on. Widział też, że to był szczyt głupoty, ale nie przejmował się tym. Nie teraz.
Poszedł parę kroków w najbliższą uliczkę. Szedł wolno. Potrzebował chwili odosobnienia.
Nagle usłyszał za sobą jakieś mruczenie. Obejrzał się za siebie. Nikogo za nim nie było. Przyspieszył kroku. Przeszedł tak parę metrów raz po raz oglądając się za siebie. Ponownie usłyszał za sobą pomruk. Zaczął biec. Biegł jak najszybciej nie mając odwagi spojrzeć za siebie. Coś go goniło, tego był pewien. Przyspieszył. To coś zrobiło to samo. Niespodziewanie skręcił w jedną z uliczek. Schował się za róg. Po chwili wyjrzał dyskretnie zza niego.
Jakaś ciemna siła odrzuciła go na ścianę. Gelar osunął się na ziemię i podniósł głowę. Przed sobą zobaczył wielki czarny cień, który przybrał postać zakapturzonego człowieka. Gelar szybko poderwał się i pobiegł przed siebie. Cień poszybował za nim. Mężczyzna biegł tak jeszcze z pięć minut, aż w końcu zobaczył kolejną uliczkę, tym razem prowadzącą w prawo. Skręcił w nią bez wahania. Odwrócił głowę. To coś jakby zniknęło... albo tylko czekało, by znowu uderzyć. Gelar pobiegł jeszcze szybciej. Nie minęła minuta, aż ponownie usłyszał za sobą ten pomruk, który tym razem przerodził się w ryk. Nagle przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Nad sobą zauważył dość nisko położoną belkę. Bez wahania podskoczył w górę i podciągnął się, po czym wspiął się po wystających kamieniach jakiegoś budynku. Znalazł się na dachu. Rozejrzał się. Na wschód od niego zobaczył blisko położony kolejny dom. Wiedział, że bez problemu doskoczy. Pobiegł w tamtą stronę i przeskoczył na dach. Przeskakiwał tak jeszcze ze cztery razy, aż w końcu, gdy miał się znaleźć na piątym dachu ciemna smuga złapała go za kostkę i ściągnęła na dół. Gelar pewnie by zginął, gdyby nie chwycił się w ostatniej chwili krawędzi. Jednak to coś ponownie chwyciło go swoimi mackami i powaliło na ziemię. Gelar szybko podniósł się i znowu zaczął uciekać. Niestety miał coraz mniej sił. Dodatkowo był nieźle poobijany, ale teraz niewiele go to interesowało. Rozum został ogarnięty przez bezmyślną panikę.
Wbiegł w kolejną uliczkę. Pędził tak z dwieście metrów. Obejrzał się. Cień był coraz bliżej.
Nagle uderzył o jakieś drzwi. Zaskoczony odbił się od nich. Uderzył w nie z całej siły pięścią, ale nikt mu nie otworzył. Zrozpaczony osunął się na kolana nadal bijąc pięścią w drzwi. Za sobą usłyszał ryk. Lepiej już walczyć niż czekać na śmierć pomyślał. Wyciągnął miecz i odwrócił się.
Nikogo ani niczego za nim nie było.
CDN
Wszystkie prawa autorskie zastrzeżone.
Zobacz profil autora
AoM
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)



Dołączył: 19 Cze 2006
Posty: 5461 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: tam gdzie diabeł mówi dobranoc...

PostWysłany: Czw 11:18, 27 Lip 2006 Powrót do góry

To ja dam! He he he... Pomęcze was jeszcze... :]
ekhem, ekhem...

Rozejrzał się uważnie. Cień zniknął równie szybko jak się pojawił...
Nagle ktoś chwycił go za ramię. Gelar krzyknął i odskoczył. Wyciągnął miecz przed siebie w geście obronnym. Jednak przed nim stała jedynie staruszka mocno trzymając się swojej sękatej laski. Zmierzył ją od stóp do głów, po czym ponownie się odwrócił. Miał wrażenie, że znowu słyszał...
- Coś się stało młodzieńcze? –Zapytała staruszka. –Nic tutaj nie ma... A w każdym razie JUŻ nie ma.
Gelar spojrzał na nią zaskoczony. Oddychał głęboko, czuł, ze lada chwila serce wyskoczy mu przez usta. Ta tylko uśmiechała się tajemniczo ubawiona jego reakcją.
- Choć.
Odwróciła się w stronę drzwi. Ku zaskoczeniu Gelara teraz ich tam nie było. Staruszka jednak nie zwróciła na to uwagi. Położyła rękę na chropowatej ścianie i przesunęła nią, tworząc wzór róży wiatrów. Znak przez chwilę zabłysnął bielą. Staruszka przeszła przez ścianę. Gelar po chwili podążył za nią. Gdy przechodził doznał dziwnego uczucia. Poczuł się tak jakby przechodził przez lodowatą wodę tyle, że był zupełnie suchy. Przed nim zabłysnęła oślepiająca biel. Zmrużył oczy. Po chwili zmaterializował się przed nim dziwny pokój. Ściany pokryte były zasłonami w odcieniach zieleni, czerwieni, błękitu i granatu. Podłoga natomiast była kamienna a gdzieniegdzie można było znaleźć krople zaschniętego wosku. Z sufitu zwieszał się żyrandol z dużą ilością świec. Oświetlał on większą część pomieszczenia. Tam natomiast, gdzie było ciemno stały duże wazy. Gelar rozejrzał się za staruszką. Nigdzie jej nie było. Przeszedł parę kroków w głąb pokoju. Teraz zauważył jeden pomniejszy korytarzyk. Bez wahania przeszedł przez niego. Znalazł się w nieco mniejszym pokoju, który musiał służyć staruszce za sypialnie i jednocześnie gabinet. Na środku kamiennej podłogi leżał wielki dywan a w jego rogach leżały cztery różnego koloru poduszki. Jedna była koloru czerwonego, druga zielonego, trzecia błękitnego a czwarta granatowego. Po środku zaś siedziała staruszka. Siedziała ze skrzyżowanymi nogami a ręce oparła luźno na kolanach. Oczy miała zamknięte. Po chwili jednak je otworzyła. Były to oczy bez źrenic toteż wyglądała przerażająco.
- Czego chcesz ode mnie? –Wyszeptał Gelar.
- Na początku usiądź mój chłopcze.
Gelar usadowił się dokładnie naprzeciwko niej. Ta bez słowa wzięła jego dłoń w swoje pomarszczone ręce. Zaczęła przesuwać paznokciem po liniach życia, głowy, serca i małżeństwa. Gdy doszła do lini losu wydała z siebie ciche westchnienie. Gelar zmarszczył brwi. Nie podobało mu się to. Dość stanowczo wyjął swoją dłoń z jej pomarszczonych rąk. Nie zaprotestowała, jakby tylko czekała na ten moment. Wstała i podeszła do jednego z kątów swojej izby. Wzięła jakiś słoik i zdjęła pokrywkę. Wysypała na swoją dłoń jakiś dziwny proszek. Odstawiła naczynie z powrotem na półkę, aby następnie podejść do kolejnej szafki. Zdjęła z niej łańcuszek, na którym był wisior w kształcie koła. Na zawieszce natomiast był wygrawerowany symbol ognia. Po drugiej jej stronie był natomiast znak wody. Staruszka ścisnęła obie strony medalionu. U góry pojawił się mały otwór. Wsypała tam ten dziwny proszek i ku zdziwieniu Gelara nie wysypało się na podłogę ani jedno ziarnko. Gdy już przesypała wszystko do medalionu, otwór w jednej chwili się zamknął. Podeszła z powrotem do niego i wyciągnęła ku niemu naszyjnik. Gelar wziął go i przyjrzał mu się. Gdy tylko go dotknął znak ognia zabłysnął czerwonym blaskiem a znak wody błękitnym. Zawiesił go na szyi.
- Ten medalion ochroni cię podczas twojej podróży –wyszeptała staruszka. –Pomoże ci też zapanować nad twoją skazą.
- O czym ty mówisz?
- Wiem o wszystkim Gelarze. Twoje imię jest znane wśród nas. Twoje narodziny były przepowiedziane. My, którzy obserwujemy, spoglądaliśmy na każdy twój ruch i czyn. Muszę dodać, że całkiem nieźle posługujesz się swoimi talentami...Choć twoje poczynania są nieco chaotyczne... Wskazuje na to fakt, że niemal bez przerwy postępujesz nielogicznie.
Wzruszył ramionami. Ku jego wyraźnemu niezadowoleniu, nie udało mu się zapanować nad sobą tak jakby chciał. Czuł jak palą go lekko policzki. Nie lubił, gdy ktoś obcy wypominał mu głupotę.
Staruszka przyglądała mu się przez chwilę. Wykrzywiła twarz w lekkim uśmiechu, gdy zobaczyła jego lekko zaczerwienioną twarz. Na jego mimo wszystko bladej skórze, było to wyraźnie widoczne.
- Po długiej naradzie – zaczęła ponownie, przerywając ciszę -uznaliśmy, że najwyższy czas powiedzieć ci parę słów.
Gelar spojrzał na nią uważnie. Staruszka wzięła kubek herbaty, który nagle pojawił się nie wiadomo skąd. Koło niego też był jeden.
- Wypij –powiedziała spokojnie.
Gelar zamoczył usta w gorącym napoju. Poczuł ulgę. Widmo cienia usunęło mu się gdzieś w granice podświadomości.
- Ta skaza natomiast to nic innego jak twoje dziedzictwo –powiedziała niespodziewanie staruszka.
- Moje dziedzictwo? –Wyszeptał, gwałtownie odstawiając kubek.
- Nie mogę ci powiedzieć, kim jesteś. Jeszcze nie. Ale mogę ci opowiedzieć o tym, czym jesteś.
Gelar zmarszczył brwi.
- Jesteś jednym z ostatnich potomków pradawnej rasy, która zamieszkiwała kiedyś cały nasz świat. Później, gdy ludzie i elfy zjednoczyły swoje siły zostały wypędzone na daleką ziemię Kanan. Ta rasa to były białe półelfy.
Na moment zapadła cisza.
- Pierwsze słyszę –odpowiedział unosząc brew.
- Nic dziwnego. Niewiele osób o nich wie, jedynie najstarsi i najpotężniejsi magowie. Ona dała początek rasom ludzi i elfów. Ludzie mają w sobie krew półelfów zmieszaną z krwią Ludów morskich. Czy zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego Menking utrzymuje z nimi taki dobry stosunek? Po twojej minie widzę, że nie –odpowiedziała za niego.
Wypiła łyk herbaty.
- Kolejny ignorant –mruknęła.
Gelar najeżył się.
- Natomiast elfy –zaczęła, nie zwracając uwagi na jego reakcje –to fuzja półelfów i driad. Wracając jednak do ludzi. Krew Ludów odebrała człowiekowi zdolność czarowania, którą on z kolei odziedziczył po półelfach. Tylko w niektórych jednostkach moc się ujawnia. Odebrała im także długą śmiertelność, choć otrzymali w zamian siłę i gwałtowność. W każdym razie większość. Natomiast w przypadku elfów ich magia została wzmocniona, dzięki krwi driad. Stąd też ich niesamowita uroda, zamiłowanie do sztuki i muzyki oraz nieśmiertelność. Jednak nie dorównują w zwinności białym półelfom i ich intelektowi. Utraciły tą cechę zaraz po swoim powstaniu. Oczywiście nie mówię, że są głupie... –dodała pośpiesznie. –Może nieco... naiwne... Nie, nie, nie znowu uogólniam...
- A ty, do jakiej rasy należysz? –Przerwał Gelar.
- Do ludzi oczywiście –żachnęła się. –Gdybym była elfką nie wyglądałabym tak jak teraz, prawda? Wracając do tematu. Gdy białe półelfy uciekły na ziemię Kanan... –zamilkła.
- Co?
- To także część historii, której nie mogę ci teraz opowiedzieć. Może innym razem... Albo kto inny to zrobi... –wypiła do końca herbatę.
- Tam właśnie musisz się udać –powiedziała niespodziewanie.
- Gdzie? –Zapytał Gelar zbity z pantałku, stanowczością brzmiącą w jej głosie.
- Och, do ziemi Kanan, czy to takie nie oczywiste? –Ze złości, aż uderzyła laską o podłogę. – Jak na swoich przodków wykazujesz się dość marną inteligencją. –Zawołała, po czym dodała już nieco spokojniejszym tonem. –Tam poznasz swoje korzenie i tam dopełni się twój los.
- Brzmi to tak jakbym miał zginąć –zadrwił.
- Owszem. Jeżeli popełnisz błąd... lub, jeżeli to jest twoje przeznaczenie...
Zapadła cisza. Po chwili Gelar wstał a staruszka uczyniła to samo.
- Ja nie wierze w przeznaczenie –powiedział stanowczo.
- To już dyskusja na inną okazję.
Ponownie zapadła cisza. Gelar wziął do ręki wisior. Oba znaki ponownie zabłysnęły swoimi kolorami.
- Nie powiedziałaś mi, zbyt wiele –mruknął obracając go w palcach.
- Być może –prychnęła. –Ale dałam ci medalion. Powinieneś się cieszyć, że go masz. To wielkie błogosławieństwo.
- Dlaczego?
- Jesteś bystry. Z czasem się dowiesz. Ochroni cię podczas wyprawy morskiej i pomoże zapanować nad twoją żądzą krwi.
- Skąd to się wzięło?
- Już ci mówiłam. Tego dowiesz się na ziemi Kanan –powiedziała tonem ucinającym wszelką dyskusję. -Teraz idź już i niech wypełni się to, co zostało przepowiedziane.
Gelar chciał ją o coś jeszcze zapytać, ale nie zdążył. Poczuł jakby jakaś siła wessała go a następnie wyrzuciła przed zamek królewski. Gelar rozejrzał się zaskoczony. Dziwny pokój i staruszka zniknęły a jemu samemu pozostawili jeszcze więcej pytań niż miał wcześniej.

CDN
Wszystkie prawa autorskie zastrzeżone.
Zobacz profil autora
AoM
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)



Dołączył: 19 Cze 2006
Posty: 5461 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: tam gdzie diabeł mówi dobranoc...

PostWysłany: Czw 14:20, 27 Lip 2006 Powrót do góry

Wzruszyłaś mnie Mirza... :lzy:

to wkleje jeszcze, bo zaraz mnie odłączą...

Gelar szedł powoli w stronę głównej bramy Poweres. Wcześniej zamierzał udać się do zamku Morgana po więcej szczegółów wyprawy, ale zdecydował, że pierwej wróci do domu. Wiedział, że jego postępowanie znowu było sprzeczne z zasadami logiki. Skoro był już w stolicy mógł załatwic to co wcześniej sobie zamierzył, jednakże... od jakiegoś czasu przestał działać logicznie, tak jak mówiła staruszka. Zaczęło się to od spłoszenia konia po aktualny wyjazd ze stolicy, gdy ten już w niej był. Nie wymijając pobytu w pełnej robactwa i brudu gospodzie. Nie chciał wtedy zwracać na siebie uwagi. Mówią, że najciemniej jest pod latarnią... ale skończyło się tylko na tym, że narobił sobie dodatkowych kłopotów. Doprawdy... Objaw geniuszu.
Zresztą i tak nie miał za dużo do roboty, a że lubił podróżować z zapałem oddawał się tej pasji. Co było zresztą widać. Dzisiaj rano wiele osób mogło zobaczyć samotnego jeźdźca cwałującego przez wrzosowiska i jeżdżącego wszędzie okrężną drogą. Naturalnie robił to tylko wtedy, kiedy nie miał napiętego terminarzu. Jak teraz.
Jego strzelcy odpoczywali w swoich domach po ostatniej wyprawie, więc nimi także nie musiał się martwić. I tak wiedzieli, że za równy tydzień mieli się stawić w ich głównym posterunku. Tam miał zająć się nimi Kilgor. Moi ludzie jeszcze nie zdążyli się do mnie przyzwyczaić, a już wyjeżdżam... Co za paradoks.
Postanowił jednak załatwić jeszcze parę rzeczy w swoim dawnym domu. Jedną z nich było zebranie prochów ze stosu Hendla. Zastanawiał się czy nie mógłby poprosić króla o przyspieszenie wyprawy. Teraz, gdy staruszka opowiedziała mu o białych półelfach chciał się znaleźć jak najszybciej na ziemi Kanan. Nareszcie będzie mógł się dowiedzieć czegoś o swojej historii...
Rozpaliła się w nim żądza przygód. Gdy tylko pomyślał o tym ciarki przechodziły mu po plecach. Nareszcie widmo umierającego Hendla zostało zastąpione przez wizje podróży. Myśl o spokoju morza, rześkim powietrzu i falach uderzających o burtę napełniała go nadzieją na przyszłość.
Postanowił wcześniej zdobyć jakiegoś konia. Nie mógł przecież iść piechotą taki szmat drogi. Przypomniał sobie, że pare metrów od bramy był jakiś dom niedaleko, którego była stajnia. Może ludzie przez wzgląd na pamięć o rozgromieniu Klanu Pazura, po prostu dadzą mu wierzchowca... albo przynajmniej uwierzą na słowo, że odda im pieniądze. Jednak z każdym przebytym krokiem wątpił w to coraz bardziej. Pięknie, po prostu pięknie. Mogę sobie tylko pogratulować. Jeżeli nie uda mi się ich przekonać, będę musiał im go ukraść. Nigdy nie przypuszczałem, że będę musiał upaść tak nisko myślał coraz bardziej zły na siebie. Cóż... to była jego własna wina. I właśnie to było najgorsze.
Nagle zauważył na drodze coś błyszczącego. Zdziwiony pochylił się. To była złota moneta. Gelar szybko ją porwał i schował do kieszeni. Wprost nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Teraz to przynajmniej będzie się mógł z nimi targować. Jest to jakiś plus.
W jednej chwili uśmiech tryumfu znikł mu z twarzy, zamieniając się w grymas niepewności. Zatrzymał się w połowie drogi do bramy. Na środku deptaka stała jakaś postać odziana w czarny płaszcz. Twarz miała ukrytą pod kapturem. Gelar przyjrzał jej się, po czym powoli zrobił parę kroków w jej kierunku.
Nagle postać odrzuciła płaszcz, wyciągnęła dwa miecze i skoczyła na niego. Mężczyzna zaskoczony odskoczył w tył chcąc wyciągnąć swoją broń. Nie zdążył, bo napastnik ponownie rzucił się na niego. Miecz wypadł Gelarowi z ręki. Postać powaliła go na ziemie i zamachnęła się chcąc przybić go mieczem. Gelar przetoczył się w ostatniej chwili w bok. Nadal leżąc na ziemi podciął napastnikowi nogi. Postać zachwiała się. Gelar wykorzystał to stając do pionu i zadając przeciwnikowi cios nogą w brzuch. Następnie, widząc, że postać zgięła się w pół, złapał go za nadgarstek chcąc wyrwać mu jeden z mieczy. Zaczęli się siłować i wtedy Gelar ujrzał jego twarz a raczej maskę. Przez otwory w żelaznej masce prześwitywały czarne oczy. Było w nich coś mrocznego i pałała w nich żądza mordu. Mimo to nie mógł się oprzeć wrażeniu, że... zna to spojrzenie.
W końcu postanowił wszystko postawić na jedną kartę. Szybkim ruchem zadał mu cios kolanem w żebra, po czym, wykorzystując chwilę słabości wroga, wyrwał mu w końcu miecz z ręki. Zamachnął się. Metal uderzył o metal. Ponownie zaczęli mierzyć swoje siły. Gelar spojrzał w te dziwne oczy i warknął:
- Czego chcesz ode mnie?
Postać jedynie odrzuciła go swoją siłą. Gelar prawie by upadł, ale utrzymał równowagę w ostatniej chwili. Uniknął ciosu wroga. Skoczył na niego zadając mu mocny cios. Obrona postaci załamała się, ale wytrzymała atak. Odpowiedziała mu kontratakiem. Gelar obronił się, po czym pobiegł w stronę ściany najbliższego budynku. Przeciwnik pobiegł tuż za nim. Gdy był już blisko muru, odbił się od niego i zaatakował go z wyskoku. Ponownie natrafił na obronę.
Tajemnicza postać jednak nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Zablokowała jego cios, by następnie ciąć szybko ostrzem. Na policzku Gelara pojawiła się długa, czerwona pręga.
- Ty skurwysynie! – Krzyknął.
Odpowiedział mu szybką kombinacją ciosów. Najpierw wymierzył mu dwa ataki celując w szyję a następnie wykonał obrót mocno trzymając przed sobą miecz. Przeciwnikowi cudem udało się przeżyć.
Postać złapała Gelara za ramię, obruciła mocno ku sobie i zaczęła go dusić. Gelarowi pojawiły się mroczki przed oczami. Ostatkiem sił zdołał tak przekręcić miecz, aby przeciął bok napastnika. Gdy wróg zwolnił uchwyt, Gelar przerzucił go przez siebie. Oparł się o ścianę rozmasowując sobie szyję. Nie miał jednak dużo czasu na odpoczynek. Jego wróg zadziwiająco szybko przyszedł do siebie. Rzucił się na niego w biegu. Ich ostrza ponownie się skrzyżowały, jednakże szybko szala zwycięstwa przechyliła się na stronę Gelara. Odepchnął go, zadając mu przy okazji cios nogą w brzuch. Jednakże, na jego przeciwniku nie zrobiło to żadnego wrażenia.
Postać w masce zrobiła salto w bok i cięła szeroko mieczem. Ostrze przecięło ubranie Gelara raniąc go w bok. Syknął z bólu. Ominął jeszcze parę ciosów wroga, które znalazły się zaledwie o cal od jego szyi. Kolejny cios zablokował mieczem, po czym odpowiedział kontratakiem. Nie zadało to jednak zbyt wielkich obrażeń.
Wykonał salto do tyłu i cofnął się jeszcze parę kroków. Gdy poczuł, że jego plecy uderzyły o ścianę, odwrócił się i odbił od niej nogami. Dopomógł sobie trochę magią, aby unieść swoje ciało wyżej w powietrze. Błyskawicznie znalazł się za plecami wroga i przebił go mieczem. Nadal trzymając broń wyrwał przeciwnikowi drugi miecz i ponownie go wbił w jego plecy. Następnie wyciągając je uciął wrogowi głowę obiema mieczami niczym wielkimi nożycami.
Ciało opadło bezwładnie na ziemię a głowa potoczyła się powoli po drodze upstrzonej kamieniami. Gelar dysząc ciężko opuścił bronie. Tak jak wtedy, oderwał kawałek swojej bluzki i obwiązał się w pasie. Stracił nieco krwi podczas tej walki.
Rozmył mu się obraz przed oczami. Zamrugał. Widok powoli mu się wyostrzył. Oparł się o ścianę budynku. Przez chwilę oddychał głęboko starając się zregenerować częściowo swoje siły.
Spojrzał na swój dawny miecz. Leżał na ziemi przełamany na pół. Gelar zmarszczył brwi. Ta broń była zrobiona z najtwardszej stali i nie powinna się tak łatwo zniszczyć. Nie przypominał sobie, aby postać zadała mu cios aż tak mocny. Jedynie to, że wytrąciła mu ją z ręki. Stwierdził, że będzie się tym martwić później.
Przeniósł wzrok na głowę. Leżała twarzą do dołu. Gelar ukląkł przy niej i odwrócił ją. Po chwili zdjął wrogowi maskę.
Przerażenie wybuchło w jego brzuchu niczym jakiś ogromny wulkan. Jego wróg posiadał taką samą twarz jak on. Jednak była ona wykrzywiona grymasem szaleństwa a w martwym już spojrzeniu można było dostrzec ślady niedawnej jeszcze żądzy krwi. To były te same oczy, te same brwi, te same usta... Nawet włosy.
Gelar poderwał się i odskoczył jak najdalej od głowy.
- Co?! – Wyszeptał wstrząśnięty.
Nagle z ciała jego martwego alter ego wystrzeliły ciemne smugi i oplotły go. Miecze zamieniły się w ciemną masę i przywarły do jego rąk niczym lepki, żrący kwas. Pozostałe macki przebiły mu serce. Sapnął zaskoczony. Nie wbiły się po lewej stronie tylko prawej. Po chwili, krzyknął z bólu. Czuł jak to coś oplotło mu serce i przesuwało się po nim, jakby je badając. Każdy ich ruch sprawiał mu ból. Następnie macki cofnęły się i wbiły w oczy, aby przez nie dotrzeć do mózgu. Smugi zaczęły przesuwać się po jego powierzchni. Wnikały pod każdą tkankę, każde włókno. Gelar wrzasnął rozdzierająco. To ostatnie sprawiło mu szczególne cierpienie...
I nagle wszystko się skończyło, tak szybko jak się zaczęło. Macki zniknęły i powróciły do ciała martwego przeciwnika, który zamienił się w wielką ciemną chmurę. Gelar osunął się na kolana. Zanim stracił przytomność zobaczył jak dym podleciał do niego i wchłonął się w niego. Powoli ogarnęła go ciemność. Ostatnie, co poczuł to zimna, wilgotna ziemia pod jego plecami.

CDN
Wszystkie prawa autorskie zastrzeżone.
Zobacz profil autora
AoM
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)



Dołączył: 19 Cze 2006
Posty: 5461 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: tam gdzie diabeł mówi dobranoc...

PostWysłany: Czw 20:46, 27 Lip 2006 Powrót do góry

To ja coś wkleję...

Unosił się w ciemności. Czuł, że głowę ma odchyloną do tyłu a członki są bezwładne. W tej chwili nie istniało dla niego nic. Znajdował w tym wytchnienie i spokój. Nie czuł nic, nie widział nic, nie słyszał nic...
Nagle coś musnęło mu bok. Obejrzał się, ale nic nie spostrzegł. Usłyszał, jakby coś krążyło wokół niego i węszyło. Słyszał ten dziwny dźwięk przywodzący na myśl sapanie jakiegoś ogromnego zwierzęcia.
Ponownie coś poczuł, tym razem było to wyraźniejsze. Gelar próbował się poruszyć. Jednak nie miał czucia ani w rękach ani w nogach. Wcześniej bezwładne mięśnie, teraz zesztywniały i napięły się aż do bólu.
Obrócił głowę, ale ciemność była tak gęsta, aż prawie namacalna. Nie dostrzegł nic.
Znowu usłyszał to dziwne węszenie. Teraz jednak zmierzało wprost na niego. W tej samej chwili jakaś dziwna siła sprawiła, że ręce i nogi szarpnęły i wyciągnęły się każda w swoją stronę. Gelar próbował się uwolnić, ale w tej chwili nie miał władzy nad swoimi członkami.
To coś jawnie podążało w jego kierunku, czuł to, usłyszał jak przyspieszyło. W chwili, gdy zaczęło na niego szarżować rozległ się dziki śmiech. Był to jednak śmiech zimny i ostry niczym najbardziej śmiercionośne ostrze. Ten opętany dźwięk przebijał jego uszy i ranił mózg. Gelar krzyknął i zaczął się wić.
Nagle coś wbiło mu się w pierś i przywarło do niej niczym jakaś wielka pijawka. Nie poczuł bólu, ale miał wrażenie jakby ta bestia chciała mu coś wyrwać za wszelką cenę. W tym momencie śmiech przerodził się w szept.
-Daj mi to... –syczał. –Daj...
-Nieee... –jęknął.
Rozległ się ryk wściekłości. Przed oczami rozbłysła mu biel.
Świat zaczynał nabierać coraz wyraźniejszych kształtów. Zamrugał. Leżał w ciepłym łóżku w ładnie wyglądającym pokoju. Nie był on duży, ale znacznie obszerniejszy od jego własnej izby. Ściany pokrywały rzeżbienia z motywami roślinnymi a na dwóch z nich wisiały gobeliny przedstawiające życie ludzi.
Gelar oparł się na łokciach. Zauważył, że ma na sobie białą koszule a na boku założone czyste bandarze. Rozejrzał się po pokoju. Światło z okna biło mu prosto w oczy. Nie dziwił się, że miał koszmary i źle spał.
Zobaczył liścik leżący na małym stoliczku obok łóżka. Wziął go do ręki i przeczytał. Treść była wyjątkowo krótka.

Zejdź na dół, jak już się dostatecznie wyśpisz.

Pod tekstem widniał pełen zawijasów podpis króla Morgana. Wzruszył ramionami i odłożył karteczke z powrotem na stolik. Nie zgniatał jej, gdyż papier był przedniej roboty, a wiedział, że jego samego nigdy nie byłoby stać na coś takiego.
Wstał z łóżka i wyjrzał przez okno. Rozpościerał się przed nim widok na stolicę Poweres. Z tej wysokości wielkie domy wyglądały jak kupki drewienek a ludzie jak mrówki. Uśmiechnął się krzywo.
Ponownie rozejrzał się po pokoju. W rogu na krześle leżało czyte, złożone ubranie. Wziął do ręki czarną tunikę i rozłożył. To odzienie było inne, nie należało do niego. Widać ktoś zatroszczył się dla niego o nowe. Oprócz tuniki była tam jeszcze granatowa koszula, spodnie z jakiegoś miękkiego, brązowego materiału, mocny, skórzany pas a obok krzesła dostrzegł wysokie buty. Ubranie było wedle mody elfickiej. Wiedział to, ponieważ kiedyś z Hendelem transportowali z Elfon efickiego kupca. Było to całkiem niedawno bodajże rok temu, więc styl jeszcze nie zdążył się zmienić.
Po chwili namysłu założył koszulę. Była z przyjemnego w dotyku materiału. Na nią nałożył tunikę. Miała ładne, pozłacane guziki. Gdy już włożył na siebie spodnie i zapiął się w pasie, nałożył buty. Na przeciwległej ścianie wisiało lustro a pod nim stała miska z wodą. Zanurzył głowę w wodzie. Opłukał trochę włosy w chłodnej cieczy, po czym wziął ręcznik leżący obok i wytarł je mocno. Gdy poczuł, że prawie już cała wilgoć wsiąknęła w materiał odrzucił włosy do tyłu. Rozczesał je palcami i zrobił przedziałek w miarę po środku. Normalnie nie przejmował się tak swoim wyglądem, choć nie należał też do niechlujnych. Dodatkowo musiał się spotkać z królem, więc nie mógł się tak pokazać.
Ponownie podszedł do okna i przysiadł na parapecie. Było ciepło więc nie bał się, że się przeziębi. Poobserwował jeszcze trochę otoczenie. Lubił tak kontemplować ciszę. Przymknął oczy. W tej chwili czuł po raz pierwszy spokój, miał wrażenie, że to jest jedno z niewielu miejsc, gdzie może w pełni odpocząć.
Siedział tak przez około dwie godziny. Gdy zszedł z parapetu słońce zaczęło robić się już purpurowe. Nie był to jeszcze wieczór. Podejrzewał, że zegar słoneczny, wynaleziony przez elfy wskazałby około czwartą po południu.
Wyszedł na korytarz, na którym zderzył się z jakimś niskim sługą, którego początkowo nie zauważył. Człowiek skłonił się głęboko zmieszany i powiedział, że król oczekuje Gelara w jadalni. Władca kazał też, żeby Suk zaprowadził go do niego.
Sługa mówił trochę niezrozumiale i Gelar zastanawiał się czy to jest jego wrodzona wada, czy było to spowodowane zdenerwowaniem. Gdy Suk w końcu skończył swoją paplanine, odwrócił się i poszedł w lewy korytarz. Ściany zamku nie różniły się od tych co wcześniej widział. Może jedynie tym, że co jakiś czas wisiały pięknie wyszywane gobeliny. Przedstawiały one magiczne stworzenia takie jak jednorożce, mantykory, smoki i tym podobne. Przesuwał po nich wzrok machinalnie, w większości były to bowiem scenerie o banalnej tematyce.
Nagle jednak przystanął. Jego spojrzenie zatrzymało się na jednej ze scen. Konkretniej na jednym ze stworzeń. Stało ono w cieniu olbrzymiego lasu, jednak artysta mimo wszystko podkreślił jego kontury. Był to jednorożec, ale nie śnieżnobiały jak inne, tylko czarny niczym węgiel. Grzywa była jednak olśniewająco biała a róg nie złoty, ale sczerniały, jakby osmalony. Gelar zbliżył się do gobelinu i przejechał ręką po zwierzęciu. Nigdy wcześniej nie widział, aby tak przedstwiano to magiczne zwierze. Mimo iż, otrzymał niezbyt zadowalające wykształcenie to wiedział, że ta sceneria nie jest powszechna.
Z zamyślenia wyrwało go chrząkanie Suka. Gelar momentalnie oderwał oczy od gobelinu i ponownie podążył za sługą. Po pięciu minutach doszli do szerokich schodów. Zeszli po nich na sam dół po czym, znaleźli się w korytarzu, który Gelar pamiętał z poprzedniej wizyty. Złapał za ramię Suka.
-Dalej już pójdę sam.
Sługa skłonił się i wycofał. Gelar poszedł długim korytarzem. Pamiętał drogę, nie była skomplikowana. To była tylko długa, prosta, kamienna i nieskomplikowana droga otoczona zewsząd ścianą.
Nagle nie wiadomo skąd powiał wiatr. Odwrócił się. Po chwili dostrzegł wąskie okno. Uspokojony poszedł dalej.
W końcu doszedł do rzeźbionych drzwi. Po chwili wahania pchnął je. Otworzyły się bez najmniejszego skrzypienia.
Pośrodku obszernego pokoju, tak jak wtedy, stał długi stół a na honorowym miejscu siedział monarcha. Na jego widok wskazał mu krzesło dokładnie naprzeciwko siebie. Gelar najpierw skłonił się a potem podążył w stronę króla. Usadowił się na krześle i wbił wzrok w monarchę.
-Gelar –zaczął – kiedy po raz pierwszy cię ujrzałem, sprawiłeś na mnie wrażenie honorowego, zamyślonego i opanowanego wojownika. Jednakże dzisiaj dowiedziałem się czegoś, czego nigdy bym się po tobie nie spodziewał. Cóż... Mogłem przypuszczać, że przez śmierć ojca możesz się stać bardziej drażliwy ale... Nie podoba mi się to, że swój gniew wyładowujesz w taki sposób.
-O czym mówisz... panie? –Zapytał mając w duchu, jak dobrze wiedział złudną, nadzieje, że władca jednak nie rozwinie tego tematu.
-Od kiedy tu leżysz... – zaczął król świdrując go spojrzeniem – czyli od mniej więcej dwóch dni... W mieście rozeszła się plotka o tym, że w slumsach popełniono bardzo brutalne morderstwo...
-Chodzi o ten... incydent? –Zapytał przerywając mu Gelar.
-A jak myślisz? –Zadrwił monarcha. –Wiem, że takie poczynania tam nie są nowością. Codziennie ktoś dostaje cios między żebra. Ale miecz przeciwko nożom to już lekka przesada.
Gelar zagryzł wargi.
-Co w związku z tym? –Zapytał, jak się potem zorientował nieco bezczelnie.
- ...Mój panie? –Dodał szybko przybierając prawidłowy ton.
- To, że na razie nie opuścisz tego zamku dobrowolnie –powiedział z przekąsem.
Gelar westchnął, ale nic nie powiedział. Mógł się tego spodziewać. Cieszył się, że władca nie był w gorszym nastroju.
-Masz szczęście, że opisują cię jako zupełnie innego mężczyznę... dodatkowo szaleńca... choć są trzej świadkowie, którzy przedstawiają zupełnie inną wersje.
Jasna cholera. A jednak.
-Niewielu jednak im wierzy, gdyż wciąż przesłania im oczy obraz ciebie jako bohatera.
-Jest to jakiś plus –wyszeptał.
-Być może. Jak już wcześniej powiedziałem, dopóki wszystko nie będzie gotowe zostaniesz tutaj. Nie chcę kolejnych bójek –powiedział ostrym tonem. –Jeżeli chcesz będziesz mógł skorzystać z naszej biblioteki. Posiłki będziesz spożywał w swoim pokoju. I nie kręć się za bardzo po zamku. Mam dużo spraw, więc nie zawracaj mi też głowy.
Zapanowało chwilowe milczenie. Nie miał śmiałości spojrzeć Morganowi w twarz. Miał dwadzieścia sześć lat, a mimo to zachowywał sie jak dzieciak.
-Chcesz wiedzieć coś jeszcze? – Zapytał już nieco łagodniejszym głosem.
-Co... - zaczął - się wydarzyło po tym jak straciłem przytomność?
Morgan uniósł brwi, zdziwiony banalnością pytania. Spodziewał się czegoś innego.
-A co się miało wydarzyć? Nic specjalnego. Do moich strażników podeszła jakaś niewidoma staruszka. Powiedziała, że słyszała krzyki i, że jakiś mężczyzna leży nieprzytomny na środku głównej drogi. Moi ludzie po chwili wachania poszli. Kiedy cię znaleźli, rozpoznali cię i przenieśli do zamku. Leżałeś przez dwa dni. Resztę znasz.
Monarcha dał mu znak, aby już sobie poszedł. Widać było, że jest rozdrażniony i nie ma zbytniej ochoty na rozmowy. To wyjaśniało dlaczego opowiedział wszystko w tak krótkich i suchych zdaniach, w których aż śmierdziało od ledwo skrywanego rozeźlenia. Gelar wstał, skłonił się i skierował do drzwi. Postanowił, że usunie się zanim zostanie skazany na siedzenie w lochach a nie w wygodnym pokoju. Jednak gdy był już prawie na zewnątrz coś sobie przypomniał.
-Jest jeszcze coś... –powiedział odwracając się do króla. –Pragnąłbym skorzystać z łaźni.
-Moja córka zaprowadzi cię w odpowiednie miejsce –powiedział kwaśno monarcha nawet nie unosząc wzroku znad papierów, które nie wiadomo skąd pojawiły się na stole.
U boku Gelara pojawiła się Eleina. Uśmiechnąwszy się do niego porozumiewawczo i skinając głową poprowadziła go w stronę wyjścia.
CDN
Wszystkie prawa autorskie zastrzeżone.
Zobacz profil autora
AoM
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)



Dołączył: 19 Cze 2006
Posty: 5461 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: tam gdzie diabeł mówi dobranoc...

PostWysłany: Sob 20:38, 29 Lip 2006 Powrót do góry

Skoro nikt nic nie pisze... A ja sie kurcze nudzę... Więc daję dalej...

Gelar zanużył się w gorącej wodzie. Oparł głowę o murek baseniku i przymknął leniwie oczy. Tego właśnie było mu trzeba. Złagodziło to jego nerwy. Rozmowa z królem wpędziła go w lekkie zakłopotanie. Kolejna osoba wytknęła mu jego zachowanie. Nigdy wcześniej nie postępował tak niedojrzale, może z wyjątkiem, gdy miał szesnaście lat. Jednak wiek dojrzewania dawno już minął, poza tym to nie było żadne usprawiedliwienie. Postanowił bardziej uważać na słowa i czyny w przyszłości, chociaż wiedział, że zapomni o tej obietnicy lada moment.
Nagle drzwi do łaźni otworzyły się. Gelar uniósł głowę. Do pomieszczenia weszło dwóch urzędników z pamiętnej mu kolacji oraz troje elfów. Wszyscy byli owinięci ręcznikami, ale zdjęli je w chwili, gdy weszli do wody. Elfy miały długie jasne włosy sięgające im do pasa. Było to dość typowe dla tej rasy. Gelarowi jednak nie podobała się taka uroda. Było w niej coś niewieściego a tego nie tolerował u mężczyzn. Zresztą... to i tak nie jego sprawa.
W chwili, gdy go spostrzegli skinęli mu głowami. Gelar odpowiedział im uniesieniem ręki. Przeniósł wzrok na swoje odbicie w wodzie. Zauważył, że włosy mu ściemniały. Nadal były białe, ale pojawiły się czarne kosmyki. Gelar zmarszczył brwi. Pomyślał, że to może być następstwo tej walki, którą stoczył pod bramą. Ta postać... jego alter ego... skąd się wziął? Co to była za magia? I czy miało to związek z tym czymś czarnym co go ścigało? Od kiedy on umie takie zadziwiające sztuczki akrobatyczne? Odbicie od ściany... Salto w tył... Nie przypominał sobie, aby kiedykolwiek Hendel go tego uczył... A jednak czuł, że zna to od dawna... Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi...
Jego rozmyślania przerwała rozmowa pomiędzy jego towarzyszami.
-Oczywiście moi panowie to naturalne, ale...
-Pozwól, że ci przerwę Ryszardzie, ale czy polityka króla elfów nie staje się coraz agresywniejsza?
-To prawda, że ostatnio nasz władca ma ostre stosunki z Morganem, lecz nie sądzę, aby to zagroziło naszemu traktatowi. To tylko przejściowy kryzys. –Wtrącił się jeden z elfów.
-Jeżeli Kaladras nadal będzie postępował tak jak do tej pory to może doprowadzi to do wojny.
-Elfon nie ma nic z wspólnego z tymi najazdami na waszej granicy. Sądziliśmy, że już rozprawiliście się Klanem Pazura.
-Tak to prawda... –zająknął się jeden z urzędników. –Jednak ataki się nasiliły od tego czasu.
-Chyba nie sądzisz, że nasz kraj za tym stoi?!
-Oczywiście, że nie, ale mieszkańcy tamtejszych okolic twierdzą, że napastnicy są elfami.
-Oszczerstwo! –Krzyknął jeden z elfów. –Nigdy nie zamierzaliśmy i nie zamierzamy atakować królestwa ludzi. Już kiedyś popełniliśmy ten błąd.
Gelar przysłuchał się bardziej rozmowie. Lepiej było wiedzieć co się dzieje, aby nie wpaść potem przypadkiem w jakieś tarapaty.
-Tak... o ile mi wiadomo skończyło się to Wojną o Ląd. Nikt z nas zapewne nie chce, aby to się powtórzyło.
Zapadła chwila milczenia. Nagle ich spojrzenia przeniosły się na Gelara.
-Panowie. Myślę, że powinniśmy wprowadzić naszego towarzysza w rozmowę -powiedział ten, którego nazwali Ryszardem wskazując na białowłosego mężczyznę. –Przecież to on rozprawił się z Klanem Pazura. Musi wiedzieć co się dzieje.
Gelar wstał i podszedł do nich bliżej. Mężczyźni zaczęli mu pokolei wyjaśniać sytuację polityczną.
-Ostatnio Elfon przechodzi kryzys gospodarczy –zaczął jeden z urzędników. -Inflacja jest ogromna a co za tym idzie w kraju panuje głód. Nieraz widziałem jak małe dzieci układają zamki z monet. Giełdy się załamują, akcje nie mają żadnej wartości i służą jedynie do zapychania miejsca w bankach. Wiele bogatych osób popełniło samobójstwo na skutek bankructwa. Lud coraz bardziej zaczyna się buntować a w stolicy panują zamieszki. Burżuazja została ostatnio wymordowana w czasie jednej nocy. Wcześniej uciskane chłopstwo pańszczyźniane spaliło około sto dworów. Ludność ogłosiła także detronizację Kaladrasa, w związku z czym musiał wysłać na nich wojsko. Powstanie zostało stłumione, ale to jeszcze bardziej osłabiło kraj. W końcu Kaladras, nie widząc innego wyjścia, pożyczył sporo pieniędzy od Moragana. Zobowiązał się, że odda mu je po dwunastu miesiącach. Niestety nie dotrzymał terminu i Morgan ciągle usiłuje porozmawiać o tym z Kaladrasem. Regularnie wysyła do niego posłańców, ale wszyscy zaginęli. Dodatkowo z chwilą, gdy odszedł pierwszy posłaniec zaczęły się napady na granicy Menking i Elfon. Obecnie znajdująca się tam forteca Brama Królów to jedyne w pełni bezpieczne miejsce –przerwał na chwilę głęboko zamyślony. –W sumie to tyle o sytuacji ekonomicznej. Kraj ten obecnie, mimo sprzyjających warunków naturalnych, nie potrafi sam siebie wyrzywić. Albo powiedzmy inaczej: wszystkie zapasy idą do zamku Kaladrasa lub na wojsko. Szczerze powiedziawszy nasi dyplomaci zauważyli, że jest położony szczególny nacisk na uzbrojenie. Wycina sie coraz więcej drzew i to nie z powodu braku opału. Zwiększono także import żelaza, węgla kamiennego oraz innych surowców mineralnych z Dwarfland. Doszły nas także słuchy, że w laboratoriach elfickich opracowali już nie tylko proch. Jakby tego jeszcze było mało, jeden z naszych głównych ambasadorów Aaron Rich, który zawsze przyjaźnił się z Kaladrasem, nie potrafi teraz się z nim porozumieć. Dzieki ich układowi zawsze mieliśmy o wiele lepsze stosunki polityczne. Czy słyszałeś kiedyś być może o porozumieniu pomiędzy naszymi narodami? O tak zwanym Wieczystym Przymierzu?
Gelar pokiwał głową.
-W każdym razie jego głównym pomysłodawcą był właśnie Aaron Rich. Głównym przesłaniem było to, że w razie zagrożeń wewnętrznych czy zewnętrznych, jedno z państw ma obowiązek pomóc drugiemu. Mamy mieć też wspólną walutę oraz sieć bankową. Naturalnie z tym się wiąże również Ministerstwo Finansów, które znajduje się w fortecy Brama Królów. Musimy też zawsze jednoczyć się przeciwko wspólnemu wrogowi, obserwować Dwarfland, pełnić funkcję głównej siły sprawującej władzę, bla bla bla. To wszystko oczywiście jest łgarstwem do kwadratu i Morgan jak i Kaladras ma głęboko w nosie postanowienia tego traktatu. Jednak na tym dokumencie opiera się przede wszystkim nasza polityka międzynarodowa i w naszym wspólnym interesie –tu wskazał na urzędnika i elfów- jest zachowanie jak najlepszego kontaktu pomiędzy naszymi władcami.
-Obawiamy się jednak, że to dopiero początek problemów –westchnął jeden z elfów. –Niestety Kaladras jest coraz bardziej zamknięty w sobie. Przestał dyskutować już z Radą Senatorów. Wszystkie decyzje podejmuje sam. Na granicach przesuwa wojska, których nie ma. Czasem... Mówią, że budzi się w nocy z krzykiem i wygraża ludziom i innym istotom. Mamrocze coś o szlachetności rasy... Często przesiaduje też w bibliotece i studiuje coś napisanego w starożytnym języku, którego nikt poza rodziną królewską nie zna. Zapisuje mnóstwo zwojów jakimiś niezrozumiałymi notatkami. Teoretyzuje, błądzi... a to wszystko sprawia wrażenie jakby oszalał lub był opanowany jakąś równie szaleńczą ideą.
-Więc... –powiedział Gelar po minucie ciszy. –Skoro Kaladras jest w takim stanie to nie możecie go obalić? Albo chociaż przynajmniej podsunąć mu po cichu jakiegoś psychomedyka?
-To nie takie proste –odpowiedział elf. –Kaladras mimo wszystko jest bardzo potężny. W naszym ludzie panuje tradycja, że kandydat do tronu musi pokonać obecnego władce w walce a warto dodać, że Kaladras zna dużo śmiertelnych zaklęć a przy tym świetnie włada mieczem. Jeszcze nikomu nie udało się go pokonać. Dodatkowo ma swoją osobistą tajną straż, która jest jeszcze lepiej wyszkolona niż wywiad Menking i Elfon razem wzięty. Nikt ich nie zna i nikt nie wie gdzie się znajduje ich główna baza, poza królem oczywiście. Ciężko wogóle zawiązać jakikolwiek spisek przeciwko niemu, ponieważ zanim cokolwiek zrobimy, wszystko zostaje zduszone w zarodku. Nie zrozum mnie źle, –powiedział patrząc na Gelara- wcale nie chcę robić czegoś na szkodę krajowi, ale jestem wybitnym znawcą nie tylko historii i polityki, ale również psychomagii i powiem ci, że stan Kaladrasa nie wróży nic dobrego. Uwierz mi, jestem jedną z najbardziej wpływowych osób a tacy jak ja muszą patrzeć nie o dwa kroki do przodu, ale o tysiąc mil.
-Był kiedyś taki młodzieniec... –zaczął drugi z elfów. –Pokładaliśmy w nim wielkie nadzieje. O mały włos pokonałby Kaladrasa. Jednak, gdy miał zadać końcowy cios całkowicie się odsłonił. To wystarczyło Kaladrasowi by pchnąć go mieczem w pierś.
Elf westchnął strapiony.
-Po tej walce nikt już nie śmiał rzucić wyzwania Kaladrasowi.
Ponownie zapadła cisza. Po chwili urzędnicy wytarli się ręcznikami i wyszli z łaźni. Elfy zaczęły rozmawiać ze sobą w swoim ojczystym języku. Gelar wpatrzył się zamyślony w swoje stopy. To wszystko martwiło go, ale nic nie mógł zrobić. Był tylko zwykłym strażnikiem... No może nie takim zwykłym, pomyślał uśmiechając się do siebie z goryczą. Był w końcu białym półelfem, chociaż w obecnej sytuacji politycznej nie miało to zbyt wielkiego znaczenia.
Może się to kiedyś zmieni? Rasa białych półelfów powróci i stworzy swoje państwo... I wszyscy padną przed nimi na kolana błagając o litość... A on, na czele swojej armi, będzie rozgramiał jedne wojska po drugich... Wrogowie upadną przed nim na twarz, kiedyś wielcy panowie będą się mu kłaniać, damy spuszczać głowy nie mając śmiełości spojrzeć mu w oczy... Jego wojska podbiją inne ziemie... I nie będzie już większej potęgi od nich... Stworzy Imperium, którego nic ani nikt nie będzie mogło zignorować... A on... Jedyny władca, którego wpływy dotrą do samego Forces...
Otrząsnął się i natychmiast zganił się w myślach. Nie chciał władzy. Dobrze wiedział, że wiążą się z nią same kłopoty. Nigdy nie mógł sobie wyobrazić swojego życia na dworze a tym bardziej siebie jako władcy. To, że był ostatnim z jakiejś wymarłej rasy nie upoważniało go do tego tytułu. Zresztą... to tylko myśli. I miał nadzieję, że takimi pozostaną.
Wstał, wytarł się ręcznikiem i poszedł do swojej komnaty. W niej rzucił się na łóżko. Zrezygnowany pragnął zasnąć i nie myśleć już o niczym.

CDN
Wszystkie prawa autorskie zastrzeżone.
Zobacz profil autora
AoM
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)



Dołączył: 19 Cze 2006
Posty: 5461 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: tam gdzie diabeł mówi dobranoc...

PostWysłany: Śro 21:47, 02 Sie 2006 Powrót do góry

Całkiem fajne... Trochę literówek, ale niewiele. Szybko rozwijająca sie akcja... Ogólnie git. :)

A teraz dam dalszy ciąg swojego, bo od dawna nic nie dawałam(kurczę, ale uzasadnienie :] ) To będzie krótkii fragment.

Potężny mężczyzna przemieszczał się niewiarygodnie cicho przez zaniedbane uliczki biednej dzielnicy Poweres. Jak na jego rozmiary, udawało mu się to znakomicie. Szedł szybko, a pod płachtą płaszcza ukryty miał nóż. Każdy kto miał zamiar przejść przez slumsy powinien nosić przy sobie broń. Dla jego własnego bezpieczeństwa.
Zmierzał w stronę swojego domu. Wcześniej był na tajnym spotkaniu ze swoimi towarzyszami. Dyskutowali o śmierci Kunza. Pamiętali jak przez mgłę co się stało... Błysk miecza. Przekleństwa. Czarne oczy wpatrujące się w nich jak wilk, gdy ma zaatakować. Szybkość postaci, większa niż mrugnięcie okiem. A potem krew bryzgająca na ściany.
Ten, który jeszcze niedawno był bohaterem, teraz stał się mordercą. Furg przysiągł sobie, że zabójca osobiście odpowie za śmierć Kunza. Każe go przywiązać do drzewa, obedrą żywcem ze skóry, a potem jego zwłoki rzucą do jakiejś pobliskiej rzeki... Śmierć za śmierć. Sprawiedliwość musi się dokonać. A on tego dopilnuje.
Pogrążony w tych sadystycznych rozmyślaniach skręcił w boczną, ciemną uliczkę. Zaraz miał znaleźć się w swoim warsztacie. Zamierzał zabrać z tamtąd broń dla swoich pozostałych towarzyszy. Przy okazji sprawdzi czy niczego mu nie ukradli. Może też wykuje jakiś dodatkowy miecz lub sztylet? Wiedział, że narobi okropnego hałasu, ale miał głęboko gdzieś swoich sąsiadów. Nikt jeszcze nie ośmielił się mu zwrócić uwagi. Jeżeli ktoś cenił sobie jeszcze własne zęby, to nie edzie miał o nic do niego pretensji.
Nagle usłyszał za sobą jakiś szmer. Odwrócił się. Okazało się, że to tylko kot wybiegł zza beczek pełnych jakiś śmierdzących rzeczy. Dla zabawy kopnął zwierze z całej siły w tłów. Kocisko poleciało na ścianę z głośnym miauknięciem. Furg uśmiechnął się pod nosem i splunął.
Wtem poczuł jak ktoś zakrywa mu usta dłonią. Napastnik wcześniej unieruchomił mu jedno ramie w taki sposób, że każde jego poruszenie sprawiało mu ból. Przez to nawet tak silny mężczyzna jak kowal nie mógł nic zrobić atakującemu. Furg próbował coś wymamrotać spomiedzy ściśniętych ze strachu warg. Jedna wolną ręką próbował siegnąć po ukryty nóż. Nie zdążył. Poczuł jak długie ostrze wbija mu się w plecy, przechodzi przez mięśnie i przebija żołądek. Poczuł palący ból. Spojrzał na swój brzuch. Sterczał przez niego mały kawałek ostrza cały pokryty krwią. Zabójca wyciągnął broń i szybkim ruchem przyłożył Furgowi do szyi. Pociągnął. Na ścianę prysnęła krew z rozciętych żył. Kowal zachwiał się i runął martwy na chodnik. Kot miauczał głośno, po czym uciekł.
Rano znalazła trupa jedna z ulicznic. Przyszła akurat w to miejsce, by obsłużyć klienta. Gdy mieli już przejść do rzeczy, natknęli się na ciało. Było całe w kałuży krwi. Po paru kwadransach przybyli na miejsce, byli przyjaciele kowala. Ich miny wyrażały ogromny strach. Tym jednak co ich najbardziej przeraziło nie był niefortunny los ich kolegi, ale pare rudych włosów pozostawionych na ciele.
CDN
Wszystkie prawa autorskie zastrzeżone.
Zobacz profil autora
AoM
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)



Dołączył: 19 Cze 2006
Posty: 5461 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: tam gdzie diabeł mówi dobranoc...

PostWysłany: Śro 15:10, 16 Sie 2006 Powrót do góry

Nom... Mogę... Za momencik...
ekhem, ekhem....

Potężne księgi stały na półkach w zakużonej bibliotece. Za oknem potężne chmury burzowe toczyły na niebie pomiędzy sobą nieustającą walkę a miejsce ich starcia przeszywały oślepiające zygzaki błyskawic. Deszcz bębnił w szyby z taką siłą, że dźwięk uderzających kropel rozchodził się po całym zamku. Korony drzew w królewskim ogrodzie przechylały się to w jedną to w drugą stronę grożąc złamaniem. Mimo to w samej bibliotece nadal panował spokój a osoby znajdujące się w środku nie zwracały najmniejszej uwagi na to co się dzieje na zewnątrz. Prawie wszystkie stoliki były pozajmowane przez magów bądź innych uczonych. Specjalnie stały pomiędzy półkami, aby zapewnić chociaż w minimalnym stopniu odrobine prywatności siedzącym. Same miejsca pracy nie miały specjalnych rzeźbień poza jedną runą wyrzeźbioną pod każdym siedzeniem. Było to swego rodzaju zabezpieczenie przed ewentualną kradzierzą cennych ksiąg. Same znaki były odpowiednio ustawione tak, że razem tworzyły niewidzialną sieć. By zapobiec przesunięciu krzeseł zostały one na stałe przytwierdzone do podłogi. Jedynie stoły się przesuwało, aby każdy mógł wygodnie usiąść.
Przy jednym ze stolików akurat obok okna siedział białowłosy mężczyzna pochylony nad jakąś wielką księgą. Chociaż użycie tutaj słowa „białowłosy” nie bardzo w tej chwili pasowało. Aktualnie na głowie Gelara zaczęło pojawiać się dużo czarnych kosmyków. Były one już wcześniej, ale dopiero niedawno zwrócił na nie uwagę. Teraz włosy wyglądały bardziej na „brudnobiałe”. Na jego szczęście nie przypominało to siwizny. Już pare osób zauważyło to, ale on postanowił nie komentować tego. Zdecydowanie wystarczało mu już zainteresowania ze strony społeczeństwa. Bez używania eufemizmu: wychodziło mu to bokiem. Myślał, że ludzie nie odpuszczą mu tak łatwo, chociaż szczerze się zastanawiał kogo obchodził jego los poza kowalem i jego kolegami. Wątpił, aby mieli ochotę na jeszcze jedną bójkę, ale diabli wiedzą co się może stać. Postanowił trzymać się twardo rozkazu Morgana i nie wyściubiać nosa z zamku. Często szwendał się po ogrodach czasem rozmawiając z Eleiną. Trzeba było przyznać, że była bardzo wykształcona jednak nie dziwiło go zbytnio. To ona właśnie zachęciła go do czytania ksiąg w bibliotece. Zalany morzem wolnego czasu nudził się niemiłosiernie, więc tą propozycje powitał jak swego rodzaju wybawienie. Zresztą zawsze chciał wiedzieć o świecie znacznie więcej, więc dziwiło niektóre osoby, że z chwilą, gdy przekroczył próg biblioteki rzucił się na księgi jak sęp. Wertował je jedna po drugiej. Na początku przeczytał w jeden dzień całą geografię Menking, aby w nocy zacząć czytać o Elfon i Dwarfland. Wielu osobom o mało oczy nie wychodziły z orbit widząc jak pochłania jedną księgę za drugą. Jego samego dziwiło tempo czytania. Podejrzewał, że to może być pozostałość po jego przodkach. Tak to już jest, że czasem od początku swego istnienia mamy talent do rysowania czy wyjątkowe zdolności matematyczne. To wszystko to oczywiście sprawa indywidualna. Gelar miał zatem wyjątkowy talent do czytania co pozwoliło mu przeczytać nawet dwie grube księgi dziennie. Jak można było się spodziewać kończył dopiero późno wieczorem, więc gdy był w swojej komnacie natychmiast zwalał się na łóżko, aby następnego dnia wstawać wcześnie rano(nawyki strażnika wyraźnie dawały o sobie znać) i gnać z powrotem do biblioteki. W sumie, gdy siedział w przedostatni dzień w zamku, czytał historię Menking. Jako, że wyprawa została przełożona na kilka dni później na wskutek jakiś ważniejszych spraw(król Morgan nie chciał ujawnić mu szczegółów), dzięki temu zyskał dodatkowe cztery dni na wertowanie ksiąg. W dniu pierwszego terminu udał się do portu, odnalazł Casima i Zila i wyjaśnił im wszystko. Casim nie był zbytnio zadowolony, ale Gelar dał mu parę złotych monet, aby znalazł sobie miejsce w jakiejś przytulnej gospodzie, co zamknęło mu usta. O smoka nie musiał się martwić. Doskonale wiedział, że bestia doskonale poradzi sobie sama. Przekazał im już tylko ostateczny termin wyprawy, po czym wrócił do zamku.
Jednak nie przestawało go dręczyć pewne przeczucie. Mianowicie, że Zil jakoś dziwnie spoglądał na jego pierś w miejsce, gdzie miał schowany pod koszulą medalion. Nie zdradzał, że zauważył jego reakcje, ale podejrzewał, że smok mógł wyczuwać moc płynącą od dysku. Kiedyś jak siedział w swojej sypialni, zanim zainteresował się biblioteką, od niechcenia zaczął się nim bawić. Obracał go w dłoniach, co jakiś czas przesuwając palce po wyrytych runach. Mógł wyczuć, że pulsują. Raz udało mu się otworzyć medalion. Wysypał wtedy trochę tego dziwnego proszku na ręke. W dotyku nie różnił się za wiele od zwykłego drobnego piasku, ale miał jakieś dziwne przeczucie, że posiada jakieś właściwości, które na razie nie są mu znane. Postanawiając nie odkrywać ich samodzielnie, by z własnej głupoty nie spaprać wszystkiego wsypał go z powrotem do medalionu.
Teraz siedział i czytał o Wojnie o Ląd. Jak się dowiedział wydarzyła się ona całkiem niedawno, także była zamieszczona w dziale „historia współczesna”. Generalnie sam konflikt zaczął się od sporu ojca Morgana, Lariusa z Kaladrasem. W końcu elfy były długowieczne, więc wtedy ich władca był stosunkowo młody. O co się kłócili? Oczywiście przyczyną były liczne surowce mineralne znajdujące się na wyspie Kobra. Były tam między innymi złoża złota, siarki, żelaza i kamieni szlachetnych. Na początku była ona pod zwierzchnictwem ludzi, jednak z czasem zakładania tam coraz większych miast w których dominującą rasą były elfy, Kaladras zaczął rościć coraz więcej praw do tej ziemi. Na początku był traktat o tym, że 1/5 surowców ma być eksportowana do Elfon w 1520 roku po zapisaniu daty. Następnie powstała stolica a jednocześnie port w zatoce Belli o nazwie Perle. Dzięki temu traktatowi miasto rozkwitło i rozrosło się do nieprawdopodobnych rozmiarów. Ściągali do niego imigranci z całego Menking, Elfon a nawet Dwarfland. Zdażało się też, że same Ludy morskie można było spotkać na ulicach portu. Jednak przeważającą rasą były elfy.
Pięć lat później Kaladras zarządał plebiscytu na obszarze zatoki Belli. Był on niekorzystny dla Menking, gdyż ponad połowa ludności opowiedziała się za Elfon. Dodatkowo Kaladras zwołał Najwyższy Sąd Zjednoczonych, aby roztrzygli spór pomiędzy dwoma krajami. Po pięciu miesiącach prowadzenia sprawy sędziowie opowiedzieli się po stronie Kaladrasa. Jednak ich wyrok nie przyznał Elfon całej wyspy a jedynie jej południową część włączając w to zatokę Belli. Nie był to jednak rejon, który satysfakcjonował Kaladrasa. Co prawda była na nim kopalnie złota, drogich kamieni i rud żelaza, ale nie były one zbyt wysokiej jakości. Dodatkowo złoża złota były już na wyczerpaniu a na samych drogich kamieniach nie mogli żyć. Początkowo elfy radziły sobie tworząc tzw. Kryształową broń, która była zrobiona z oszlifowanego, ostrego diamentu. Jednak produkcja takiego wyposażenia była niezwykle kosztowna, więc szybko interes zamknięto. W 1526r. Kaladras postanowił zebrać siły i za pomocą starannie opracowanego planu podbić pozostałą część Kobry. Zimą jego wojska przybiły do brzegu. Na początku atakował pomniejsze fortece strażnicze rozmieszczone na północy podczas, gdy pozostała część jego wojsk szturmowała południową granice. Prowincja nie miała zbytniej szansy na obronę, jedynie czarodzieje z Magoren pozostali nietykalni. Kaladras był świadom ryzyka jakie ze sobą niosło zaatakowanie ich. Miał co prawda specjalnie wyszkolony oddział czarowników, ale nie mogli się oni równać z magami. Zamiast tego rozpoczął pertrakcję z nimi odnośnie przyłączenia się do jego kampanii. Jednak partia Rada Czarujących wraz z partią Zaklinaczy, które razem tworzyły koalicje w parlamencie oświadczyły o wiecznej neutralności Magoren. Nie było jednak dalszego czasu na dyskusję, gdyż zbliżały się wojska Lariusa gotowe odbić swoje ziemie. Jednak król Menking nie chciał swojej części wyspy, ale żądał jej całej i dość sporego odszkodowania za krzywdy wyrządzone jego miastom i wsiom. Rozpoczęła się wielka wojna, która trwała przez pięć lat. Zakończyła się ona w 1531r. pokojem w neutralnej fortecy granicznej Czerwona Linia. Sam przebieg wojny był dość burzliwy. Na początku wojska Lariusa zmierzyły się pod wsią Strzała z elfami w 1527 roku. Po raz pierwszy spotkali się tam z kryształową bronią co przesądziło o ich przegranej. Jednak samych elfów było nieco mniej niż wojowników Lariusa, więc podczas gdy ich siły malały, nowe statki przypływały do wybrzeży. Ponownie zmierzyli się ze sobą w bitwie na wzgórzu Czarny Ząb późną wiosną 1527 roku. Ta bitwa była nieroztrzygnięta jednak warto wspomnieć, że siły Kaladrasa zostały wtedy gwałtownie przetrzebione. Późniejsze walki miały charakter pozycyjny i toczyły się właśnie w miejscu, gdzie stoi teraz forteca Czerwona Linia. Zginęło wtedy około siedemdziesiąt tysięcy żołnierzy a dziesięć tysięcy zdezerterowało. Spowodowało to okoliczne rzezi, w których sumie zginęło pietnaście tysięcy cywilów. Ostateczna bitwa wydarzyła się w mieście Perle zimą 1530 roku. Elfy dzielnie broniły swojego miasta, jednak nie było ono zbyt dobrze ufortyfikowane. To przesadziło o upadku kampanii Kaladrasa. Bitwa nosi do tej pory miano Perłowy tydzień, gdyż trwała ona równe siedem dni. Po tym czasie Kaladras ogłosił kapitulację. W 1531 roku podpisano pokój w Czerwonej Lini na, którego mocy elfy miały zrzec się wyspy Kobra, wypłacić 100 tyś. w złocie odszkodowania a miasto Perle miało stać się Wolnym Miastem wyspy Kobra. Menking oczywiście też nie uniknęło tego drugiego punktu. Mimo, ze wina była po stronie Kaladrasa to nic nie usprawidliwiało króla, który w szale kazał spalić niemal całe miasto. Dzisiaj jedyny port na Kobrze. Chcąc nie chcąc, Larius musiał się podporządkować wyrokowi. Z czasem miasto ponownie rozkwitło i stało się centrum kultury i handlu.
Gelar zamknął księgę i przetarł oczy. Było już późno, więc postanowił położyć się spać. Wiedział, ze już jutro rano będą wyruszać, więc nie zdąży przeczytać całej. Zajrzał tylko na koniec sprawdzając co to był Najwyższy Sąd Zjednoczonych. Był to najważniejszy sąd w którym zasiadali najwybitniejsi sędziowie ze wszystkich krajów. Po siedmiu z każdej krainy, łącznie dwudziestu ośmiu. Można się było do nich zwracać jedynie z prośbą roztrzygnięcia sporu, który miałby duże znaczenie na arenie międzynarodowej. Zajmowali się także spożądzaniem traktatów, umów międzynarodowych oraz pełnili rolę łącznika pomiędzy zwaśnionymi stronami. Ich głównym zadaniem było utrzymanie polityki równowagi pomiędzy krajami.
Gelar wstał i odłożył księgę na miejsce. Dowiedział się przynajmniej ile lat minęło już od Wojny o Ląd. Mieli aktualnie rok 1541 po zapisaniu daty. Czyli dwadzieścia lat minęło... jak jeden dzień pomyślał cytując słowa piosenki znanego barda. Skierował się w stronę swojego pokoju. Gdy był już w środku spakował swoje nieliczne rzeczy do torby. Opłukał twarz i położył się do łóżka.
CDN
Wszystkie prawa autorskie zastrzeżone.
Nie ma tu właściwie żadnej akcji, gdyż jest to głównie zarys historii, ale... sami chcieliście.
Zobacz profil autora
AoM
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)



Dołączył: 19 Cze 2006
Posty: 5461 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: tam gdzie diabeł mówi dobranoc...

PostWysłany: Pon 19:03, 28 Sie 2006 Powrót do góry

Oki... :ym:

Jest taki sobie... chyba się staczam ostatnio...

Morskie powietrze przemieszane z zapachem ryb uderzyło Gelara w nozdrza a krzyk mew rozbrzmiewał nad jego głową. Rozejrzał się wokoło. Kapitanowie statków handlowych chodzili wymieniając pomiędzy sobą najnowsze wieści a marynarze albo stali i popijali trunki albo wesoło rozmawiali z ulicznicami. Drewniane skrzynie kołysały się na plecach tragarzy wchodzących powoli po stromych rampach. Sprawiało to, że wyglądali jak mrówki niosące swoje zdobycze do środka mrowiska.
Gelar rozejrzał się ponownie w poszukiwaniu statku „Srebrna Mewa”, która miała dostarczyć go do wyspy Kobra. Nie musiał szukać długo. Przeszedł pomiędzy skrzyniami i magazynami a następnie szedł wzdłuż rampy. Widać było, że „Srebrna Mewa” jest dość nowym stakiem, gdyż nie miała na sobie śladów podróży morskiej jak inne jej podobne. Na lśniącym drewnie złotym napisem była wykaligrafowana nazwa statku.
Poszukał wzrokiem kapitana. Sam zainteresowany stał przy ramie nadzorując ładowanie towarów lub rozmawiając z oficerami pierwszego lub drugiego stopnia. Gdy tylko zauażył Gelara wskazał niedbałym ruchem na statek. Mężczyzna skinął głową, po czym wszedł po pochyłej rampie. Na miejscu czekali na niego Zil i Casim.
- Obyło się bez kłopotów? – Zapytał Casima.
- Jasne – odpowiedział nieco lakonicznie.
- Zil?
- Oczywiście.
Odciągnął na stronę Gealra.
– Zająłem się zbędnymi jednostkami.
- Słucham? –Wyszeptał zdziwiony.
- Kowalem i resztą.
Gelar spojrzał na niego mrużąc oczy.
- Co zrobiłeś?
- Pod postacią rudowłosego mężczyzny zadźgałem tych mężczyzn nożem. Potem na oczach tłumu rzuciłem sie z muru. Naturalnie myślą, że nieżyję. Nie martw się. Teraz nikt nie będzie cię podejrzewał. –Spojrzał na niego uważnie. –Jeśli jednak chodzi o tego karczmarza i ladacznice...
- Zamknij się – syknął.
Smok tylko spojrzał na niego uśmiechając się zimno.
- Pozbyłem się dla ciebie niewygodnych osób, a ty tak mi dziękujesz?
- Powiedziałem ci: zamknij się.
Nie mógł już go słuchać. Tego szeptu, który sprawiał, że ciarki przechodziły mu z każdą chwilą po plecach a, zimne, żółte oczy nie kierowały się żadnymi zasadami moralnymi tylko chłodną kalkulacją. W tej właśnie chwili pragnął odpędzić od siebie Zila. Żałował, że kiedykolwie zgodził się na stawiane przez niego warunki. Teraz nie było już odwrotu. Smok przylgnął do niego niczym najbardziej upierdliwy wrzód na rzyci.
Wrócił do Casima, który aktualnie konwersował z jakimś marynarzem. Wymieniali pomiędzy sobą jakieś dziwne uwagi. Gelarowi udało się usłyszeć tylko jedno zdanie, a raczej urywek.
- ...ale nie ma kobiety, która...
Urwał na widok Gelara. Ten spojrzał ostro na niego. Marynarz, wykazując wyraźne oznaki rozsądku, natychmiast wrócił do wnoszenia towarów.
- Co to za kobieta Casim?
- Żadna. To stara historia. Nie powinno cię to ciekawić.
Casim odszedł w stronę prawej burty. Gelar spojrzał pytająco na Zila. Ten tylko pokręcił głową. Szybko podążył za byłym złodziejaszkiem.
- Casim co do dia...
W tej chwili powietrze przeciął ryk wściekłości.
- CASIM!
Zaskoczeni spojrzeli w stronę rampy. Z każdym krokiem zbliżała się w ich stronę młoda kobieta. Miała czarne włosy, zielone oczy i dość wydatne kobiece krągłości. Jednak nie wyglądała na spokojną. Wręcz przeciwnie. Szaleńczy gniew połyskiwał w jej oczach a, gdy któryś z marynarzy próbował ją zatrzymać, ta chwyciła go za włosy i zrzuciła do wody. Po tym incydencie już nikt się nie kwapił jej przeszkodzić w dotarciu do celu. Nawet sam kapitan udawał, że nie widzi całego zdarzenia. Gniew zdradzonej kobiety jest sto razy groźniejszy niż dwustu tysięczna armia pomyślał Gelar pełen niepokoju.
Rozejrzał się za Casimem. Ten próbował szybko zniknąć w wejściu prowadzącym pod pokład. Rozzłoszczony Gelar szybko podszedł do niego i ściągnał spowrotem.
- Obyło się bez kłopotów, tak? – Szepnął mu do ucha gniewnie.
- Co cię to kurwa obchodzi? – Warknął stracając jego rękę z ramienia.
- Masz z tym zrobić porządek, albo odpływamy bez ciebie. Wybieraj.
Po tych słowach zostawił go samego. Poszedł na dół do swojej kajuty. Była całkiem przytulna chociaż za posłanie musiał mu posłużyć hamak. Nie przeszkadzało mu to, bo był na nim ułożony koc i poduszka. W kącie stał nocnik, a na przymocowanej szafce miska. W specjalnie zabezpieczonym wiadrze kołysała się powoli słodka woda.
Gelar ułożył się na hamaku. Zaczął się powoli bujać patrząc tempo przed siebie.
Nagle zdał sobie sprawę, że mimo tego, że zszedł pod pokład nadal słyszy rozmowę Casima z dziewczyną. Jakże żenującą rozmowę, warto dodać.
- Obiecałeś mi! – Krzyczała kobieta.
- Farii, ja...
- Zamilcz ty podły draniu! Łatwo przychodzi ci pozbawianie kobiet czci, co?! A obietnice masz za nic! GDZIE JEST TA DZIAŁKA Z ŻYZNĄ ZIEMIĄ?! GDZIE SĄ TE KROWY, KONIE I KURY?! Moja matka ostrzegała mnie przed tobą! Mówiła: „Uważaj na tych co wiele obiecują, bo zazwyczaj tych obietnic nie dotrzymują.” A ja głupia jej nie posłuchałam! Już wielu uciekło sprzed ołtarza swoim przyszłym żonom! Ale ja się nie dam zrobić w balona! Wy mężczyźni wszyscy jesteście tacy sami! Składacie obietnice bez pokrycia! Przyżekacie pałace, ogrody, bydło i złoto, a co się okazuje?! ŻE JEST BEZ GROSZA PRZY DUSZY A JEDYNE CO MA TO JAKAŚ MARNA, OBWISŁA KUŚKA MIĘDZY NOGAMI!
Gelar gwałtownie spadł z hamaku po tych ostatnich słowach. Zaczął się tarzać po ziemi, chichocząc ze śmiechu. Łzy pociekły mu po policzkach. Próbował wstać, ale ponowny wybuch wesołości znowu rzucił go na kolana.
Jeszcze nigdy nie widział, a raczej nie słyszał, tak wściekłej kobiety. Przez chwilę pożałował, że nie jest na górze i nie widzi wszystkiego na własne oczy. Jednak to nawet lepiej, bo jemu też mogłoby się dostać. A tak był bezpieczny w swojej kajucie.
Postanowił powstrzymać się od śmiechu i posłuchać dalej. Spojrzał na sufit z wyczekiwaniem. Jego śmiech zagłuszył stertę wyzwisk i przekleństw jakimi uraczyła Casima kobieta. Na chwilę jednak zamilkła, najpewniej po to, aby złapać oddech.
- ... I DODATKOWO JESZCZE... – Zaczęła.
- ZAMILCZ KOBIETO! – Wrzasnął Casim.
Zapadła cisza. Gelar nieźle już ubawiony nadstawił uszy z wyczekiwaniem.
- Farii – dodał już spokojniejszym tonem – okłamałem cię, bo wiedziałem, że nigdy nie spojrzałabyś na takiego kogoś jak ja... – Cisza. – Ja... – Milczenie przerywane chlipaniem. – Zostwiłem ci list...
- Ale ja czytać nie umiem... – powiedziała Farii nabrzmiałym od łez głosem. – Myślałam, że to zwykły śmieć... A ty umiesz pisać?
- Z pomocą przyjaciela napisałem ci parę zdań...
Nagle dał się słyszeć ryk płaczu, a potem ciężki łomot. Gdyby Gelar był na zewnątrz zobaczyłby, że kobieta rzuciła się Casimowi na szyję i omało go nie wyrzuciła za burtę. Niewiele rozróżnił posród jej pisków, szlochów i jęków, ale chyba mu przebaczyła.
- Niestety muszę płynąć... ale wrócę.
Najwyraźniej Casim jakoś zdołał oswobodzic swoją szyję.
- Wierzę ci – powiedziała Farii. – Weź to.
Szelest materiału. Chwila ciszy.
- Niech zawsze ci o mnie przypomina, gdy bedziesz płynął na tym kawałku drewna.
Po tych słowach zapadła cisza. Gelar usiadł ponownie na hamaku, po czym wybuchnął gwałtownym śmiechem. Podobnej sceny chyba jeszcze nigdy nie przeżył. Równie ckliwej, łzawej i żenującej.
Na dźwiek kroków nad głową, natychmiast zamknął usta. Nagle usłyszał coś co kompletnie go zamurowało.
- Gdzie jest twój towarzysz?
- Który?
- Ten z białymi włosami i znamiem na twarzy.
- W swojej kajucie.
- Aha.
Kroki na schodach.
Skrzypienie drewna.
I w jednej chwili otwierające się drzwi jego kajuty. Nie miał pojęcia jak kobieta znalazła drogę, ale w tej chwili nie miało to znaczenia.
Teraz stała przed nim i mierzyła go wzrokiem. Zanim zdąrzył coś powiedzieć ta wypaliła.
- Wyglądasz na słownego. To dobrze.
Przez chwilę trwała cisza.
- Kiedy będziesz podróżował z Casimem – powiedziała – miej na niego baczenie, aby nic mu się złego nie stało ani nie poznał żadnej innej kobiety. Przyżeknij mi to!
Co miał zrobić? Widok wściekłej kobiety nie należał do najmilszych, a już sam jej krzyk był nie do zniesienia. Skinął głową dla świętego spokoju.
- Przyżeknij!
- Dobrze, przyżekam.
To jej jednak nie zadowoliło. Kazała mu powiedzieć jakąś przysięgę w całkowicie nie znanym mu języku. Powtórzył. Dopiero po tym go zostawiła w spokoju.
Poczekał jeszcze pare minut, po czym wyszedł spod pokładu.
Kobieta aktualnie schodziła z rampy. Marynarze oglądali się za nią w tym kapitan. Gdy zniknęła w jakiejś uliczce, wszyscy przenieśli wzrok na Casima. Ten stał zaczerwieniony w miejscu, miętoląc w rękach jakąś zieloną wstążkę. Spojrzał na niego spode łba.
- Co się gapisz?
W jednej chwili Gelar wybuchnął śmiechem. Paru marynarzy poszło za jego przykładem, ale twardy ton głosu kapitana natychmiast ich uspokoił.
Gelar wrócił ponownie pod pokład. Ułożył się na hamaku i wciąż z uśmiechem na ustach czekał, aż statek ruszy na morze. Nie miał zamiaru dotrzymywać obietnicy. Nie jest jego niańką.
W tej chwili zdał sobie sprawę, że zachowuje się dokładnie tak jak mówiła, a raczej wrzeszczała, kobieta. Wzruszył tylko ramionami. Nie obchodziło go to. Miał warzniejsze sprawy na głowie.
CDN
Wszystkie prawa autorskie zastrzeżone
Zobacz profil autora
AoM
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)



Dołączył: 19 Cze 2006
Posty: 5461 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: tam gdzie diabeł mówi dobranoc...

PostWysłany: Pią 15:48, 01 Wrz 2006 Powrót do góry

Hm... Opowiadanie nawet ładne... Styl poprawny, niewiele błędów... gramatycznych też nie zauważyłam. Ogółem jest w porządku, nie ma się do czego przyczepić. Dobrze jest ;)


EDIT. Niedługo jadę do babci, więc muszę to dać dzisiaj... Zmieszjacie mnie z błotem jak chcecie...
ekhem...

Morskie fale rozbijały się o burtę statku, a wiatr wiał mocno w żagle. Kropelki słonej wody osiadały na drewnie a promienie słońca odbijały się od nich, dzięki czemu świeciły się jak małe brylanty.
Statek płynął dość szybko, toteż przebijał fale gładko niczym nóż masło. W powietrzu unosił się przyjemny dla skóry chłód, a co jakiś czas ryby wyskakiwały na powierzchnię, by znowu zanurzyć się w morskiej pianie. Ich srebrne łuski lśniły w słońcu.
Mówią, że morze robi z chłopców mężczyzn. Ten kto raz wypłynął na wielka wodę był później zahartowany niczym stal. Dopiero na otwartej przestrzeni człowiek może naprawdę poznać swoje lęki i słabości. Tutaj nie ma miejsca dla słabeuszy. Szczególnie podczas licznych sztormów. Jesteś tylko ty i szalejący żywioł. Morska woda leje się na ciebie strumieniami a wiatr szarpie żagle, które w każdej chwili grożą zerwaniem. Jeżeli przegrasz, to będzie to ostatnia porażka w twoim dotychczasowym, niewiele wartym życiu.
Często marynarze przyrównywali morze do kobiety. Zmiennej, impulsywnej i dumnej. Jeżeli chcesz nad nią zapanować, musisz najpierw pokazać swoją siłę. Tylko nielicznym się to udawało. Morze nie tak łatwo odkrywa swoje tajemnice, a trzeba wiedzieć, że jeżeli chce się je ujarzmić, trzeba je najpierw poznać. Doprawdy, typowa kobieta. Potrafi ranić, poniżyć, zabijać, ale też obdarowywać najcenniejszymi skarbami jakie trzyma w swych ramionach. Za to je kochano.
Przy burcie stał Gelar poruszony pięknem i majestatem morza. Pustka, cisza, morska bryza... To wszystko czego pragnął. Miał wrażenie, że to miejsce, powoli acz nieubłaganie każe mu stanąć twarzą w twarz z jego słabościami. Skwitował to jednym, jakże subtelnym słowem:
- Kurwa.
Po czym szybko przechylił się za burtę i zwymiotował. Nikt mu wcześniej nie wspomniał, że jego organizm tak łatwo się zbuntuje przeciwko ostremu bujaniu. Jak większość szczurów lądowych, gdy pierwszy raz znalazł się na morzu, od razu dostał choroby morskiej. Jeden z marynarzy poradził mu, aby przez jakiś czas patrzył na jeden stały punkt. Wtedy jego żołądek powinien się uspokoić i przyzwyczaić do ciągłego bujania.
Gówno prawda.
Wielu uwijających się za nim marynarzy śmiało się cicho i kpiło pod nosem. Gelar nie miał im tego za złe. Też by drwił, gdyby ktoś po raz pierwszy znalazł się w lesie i podskakiwałby na każdy zasłyszany szmer czy dźwiek łamiącej się suchej gałązki. Jednakże, to nie oznaczało, że nie miał ochoty pare razy dać im w zębylub wyrzucić za burtę.
Pocieszał sie jednak w duchu, że nie jest sam. Casim tak samo jak on źle znosił morską podróż. Pamiętał jak raz chciał z nim porozmawiać o jego wcześniejszych losach. Jak się potem okazało mieli wtedy najgorsze ataki choroby. W chwili gdy jeden mówił, drugi wychylał się za burtę. Często też przerywali w połowie wypowiedzi by wyrzucić z siebie wszytko co wcześniej jedli lub pili. Nic nie mogli na to poradzić. Ich konwersacja zakończyła się po męczących dziesięciu minutach.
Jednak był z tego jakiś plus. Zil widząc, że Gelar nie jest w stanie rozmawiać nie zawracał mu przynajmniej głowy. Ten jego szept... wciąż dźwięczał mu w uszach. Szept pozbawiony najmniejszej dawki uczuć. Oczy promieniujące obojętnością i chłodnym profesjonalizmem. Cechy zawodowego zabójcy.
Czy może mu ufać? Czy on też kiedyś nie usłyszy cichych kroków za sobą i nagle nie poczuje ostrza rozcinającego mu krtań? Nie zobaczy jak nagle jego rozmówca pada przed nim z nożem w plecach? Błysk metalu w ciemnościach... I żółte oczy nie wyrażające niczego... Ręka unieruchamiająca mu dłonie, chłód a potem ciepło spływającej mu z gardła krwi... i dławienie się nią. Nagły atak duszności sprawiający, że z każdym oddechem czujesz rozrywający ból i ciecz dostającą ci się do płuc. Zwiotczenie... Omdlenie... Ciemność... Cisza... Śmierć.
Nagle podszedł do niego kapitan. Gelar podniósł głowę niemrawo. Brodaty mężczyzna spojrzał z politowaniem na jego nie zbyt dobrze przedstawiającą się sytuację. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął jakieś puzderko. Podał mu, wcześniej mówiąc, aby wciągnął to nosem. Gelar wachał się moment. Przez chwilę myślał, że kapitan częstuje go tabaką, ale ten wyjaśnił, że to tylko lekarstwo na chorobę morską. Faktycznie. Gelar momentalnie poczuł sie lepiej. Kichnął potężnie.
- Zwykle daję to początkujacym marynarzom – mruknął kapitan. – Dzięki temu łatwiej się im pracuje.
Po tych słowach odszedł. Gelar był trochę zaskoczony. Miał nadzieje, że kapitan będzie chciał mu coś powiedzieć.
Nagle ni stąd ni zowąd pojawił się Zil. W tej samej chwili Gelar domyślił się wszystkiego.
- Zawsze wykorzystujesz innych, by osiągnąć swój cel? – Powitał go z wyczuwalną w głosie drwiną.
- Jest to dość wygodne nie sądzisz?
Gelar prychnął i odwrócił się do niego plecami. Nie zamierzał z nim rozmawiać.
- Twoja moralność, jak widzę, mocno się buntuje przeciwko logice?
Gelar spojrzał ostro w jego stronę.
- Jakiej logice? – Powiedział wściekły. - Gdzie ty widzisz logikę w bezsensownym mordzie?
- Nie dałeś mi czasu, abym mógł ci wyjaśnić – powiedział cicho smok.
- A, więc czekam – zadrwił.
- Jakie to miłe, że w końcu postanowiłeś posłuchać starszych od siebie – zadrwił. – Obwiniasz mnie o śmierć tamtych niewiele znaczących ludzi? A nie pomyślałeś o tym, ze pośrednio ty także przyczyniłeś sie do ich śmierci?
- Ja?! – Zaśmiał się drwiąco. – Niby jakim cudem?
- Wszystko zaczęło się od pamiętnej nocy „Pod Wisielcem” – wykrzywił wąskie wargi w grymasie. – A może... To ma coś wspólnego z twoją wycieczką do slumsów?
Nie odpowiedział.
- I kto tu mnie poucza o tym co jest dobre a co złe? – Zaśmiał się rozkoszując jego sytuacją. – Sam widzisz, że zrobiłeś to co musiałeś zrobić.
- Nie musiałem... To oni mnie zaatakowali.
- Ale to nie oznacza, że trzeba było ich zabić. A w każdym razie tego jednego. Szewca o ile się nie mylę. Z dwójką dzieci i brzemienną żoną – Jego oczy błysnęły satysfakcją.
- Dwójka dzieci... – wyszeptał ogarnięty nagłą falą smutku.
- Może teraz zamkniesz pysk i posłuchasz mojej filozofii... – Zamilkł na chwilę oczekując jakiejś reakcji. Widząc, że się jednak nie doczeka kontynuował. – Zrozum jedno: jeżeli masz coś do wykonania to działaj według stwierdzenia, że każdy cel uświęca środki. Nie liczą sie metody, ale efekt. Nikt na to później nie patrzy, więc po co o tym myśleć? Zbyt długie zastanawianie się nad tym czy sposób jest poprawny etycznie czy też nie, piętrzy przed tobą coraz więcej problemów. Działaj szybko i błyskawicznie. – Mówił to z zimnym blaskiem w swoich smoczych oczach. - Gdybyś żył tak długo jak ja wiedziałbyś, że często poświęca sie innych w imię wyższego dobra. Nie przerywaj mi! Słuchaj a dopiero potem wyciągaj wnioski. Widzę, że jak na białego półelfa twój mózg pracuje strasznie wolno. Nie rób min. Wiem to od kiedy cię ujrzałem.
- Myślisz, że każda śmierć jest zła? Otóż nie. Jeżeli przynosi korzyści to jest dobra. Bo dzięki niej inni mogą przeżyć, by dalej się rozwijać. Dzięki niej ludzkość może uczyć się na swoich błędach. Coś umiera, by coś innego mogło się narodzić ponownie.
- Jak z morderstwa można się czegoś nauczyć? I to jeszcze zadając komuś cios nożem w plecy?
- Aktualnie wyciągasz wnioski – kontynuował nie zważając na jego pytanie. –Teraz jesteśmy tu. Rozmawiamy o etyce. A ty dzięki temu się rozwijasz. Dodatkowo odniosłeś dzieki temu korzyści. Myślisz, że inaczej byśmy też o tym rozmawiali? Nie. Nawet by ci to przez głowę nie przeszło. I co z tego, że to było zabójstwo? Morderstwo czy nie, skończyło się to wszystko śmiercią. A jeśli chodzi o mój rozwój... – wyszeptał.
Nie dokończył. W jego oczach zdawał się płonąć zimny ogień. Miał wrażenie, że nie chce, żeby smok kończył.
- Jak widzę masz w tym doświadczenie – zadrwił starając się, aby jego głos zabrzmiał pewnie.
- Tak. – Smok uśmiechnął się szorstko.
- Gnój – wyszeptał pogardliwie.
- Być może... Dzięki temu szybko dochodzę do celu.
- Zawsze?
- Zawsze. Już ci to mówiłem. Mam powtórzyć?
Gelar zmierzył go od stóp do głów, po czym odwrócił się z prychnięciem.
- A czy wiesz, że ci ludzie mieli zamiar cię zabić?
Zapadła cisza. Odwrócił się zaskoczony patrząc w płonące oczy Zila.
- Twoja hipnoza była przejściowa. Ci ludzie ocknęli się po dwóch dniach. Dowiedzieli się, że cały czas przesiadujesz w zamku. Wiedzieli także, że wyprawa została opóźniona o cztery dni. Jeden z nich był wyjątkowo bystry, bo wydedukował, że udasz się do portu by nas o tym powiadomić. Wtedy wystarczyłoby, że podeszliby do ciebie na środku ulicy. Uwierz mi, bardzo szybko by to poszło. Ostrze. Cios miedzy żebra. Zebrany wokół twego ciała tłum dałby szansę uciec mordercy. Zanim przyprowadziliby kogoś od leczenia ty wykrwawiłbyś się na śmierć. Powiedz mi w takim razie: czy ich śmierć była słuszna czy nie?
Gelar nie odpowiedział. Rozsądek podpowiadał mu, że Zil ma rację... Ale nie mógł się z tym zgodzić. Po prostu nie był w stanie. Jego moralnośc buntowała się przeciwko temu z całą mocą. Powoli wzbierał w nim gniew. Stłumił go w sobie. Coraz bardziej pragnął nie mieć ze smokiem nic wspólnego. Mimo, że wyraźnie nie chciał mu zaszkodzić, to miał wrażenie, że robi to tylko dlatego, że jest mu potrzebny. Gdy przestanie... może nawet nie zauważyć, że nie ma już czym oddychać.
- Boisz się – wyszeptał zimno smok. – Czuję to. Czuję zapach potu, który pojawił sie na twoim karku. Nie obawiaj się poznać prawde, bo to tylko wszystko pogarsza. Przemyśl sobie to co powiedziałem.
Smok odwrócił się na pięcie i zniknął w wejściu prowadzącym pod pokład. Gelar patrzył w ślad za nim.
Nie! Pomyślał. Nie mogę się z tym pogodzić! Moje życie nie jest ważniejsze niż innych. Morderstwo zawsze jest złe. Wtedy wygrywa się nieuczciwie, zwykle wtedy nie ma się szans na obronę. A skąd pewność, że ja nie zejdę na ścieżkę zła? Mogę to zrobić w każdej chwili! Ot, teraz mogę wyrżnąć całą załogę. Bo wtedy bym się rozwinął zadrwił w myślach poszerzyłbym swoje horyzonty myślowe. To szaleństwo! Przecież to by oznaczało, że krew, cierpienie i śmierć są usprawiedliwione. A tak nie może być. To był całkowity spadek człowieczeństwa. Stalibyśmy sie barbarzyńcami!
Ale wyszeptał mu w głowie jakiś głos wtedy ktoś by się narodził, kto wyciągnąłby z tego wnioski... I wtedy inni by poszli za nim. Skończyłoby się mordobicie. Rozpocząłby się rozwój...
Ludzie mogą się rozwijać inaczej.
Doprawdy? Jak?
Ja...
Ano właśnie. Ludzie rozwijają sie tylko dzięki cierpieniu. I to w nim znajdują ukojenie. Żalą się nad sobą, nie myślą o innych, często są ogarnieni pustą żądzą zemsty. Nie baczą na to ile osób zginie na ich drodze byle tylko dojść do swojego celu. Z zawiści potrafią doprowadzić do upadku kogoś kto nie uczynił im absolutnie niczego złego.
Słyszałeś kiedykolwiek o tym, że nie można uogólniać?
Nie
zachichotało.
Najwyższy czas skończyć z ignorancją.
O! Uczony morderco powiedz mi w takim razie jak inaczej może nastąpić postęp? W końcu wychowałeś się wśród tych biednych istot. Powinieneś wiedzieć.
Nie jestem mordercą.
Nie? A kowal, jego kompani? Masz ich krew na rękach. Gdybyś nie wtrącił się wtedy „Pod Wisielcem” wszystko potoczyłoby się inaczej. Ale oczywiście. Musiałeś pomóc Casimowi. Jakby nie przyszło ci do głowy, że jeden z nich powali drugiego, a potem każdy pójdzie w swoją stronę. Musiałeś w końcu pokazać siebie jako bohatera. Musiałeś ośmieszyć kowala stając z nim do walki zamiast Casima. Jego także poniżyłeś, ale ten nie zwrócił wtedy na to uwagi prawdopodobnie dzięki piwu. Nie pomyślałeś o tym, że kowal cieszy się dość dużym poważaniem wśród swoich ziomków i każda jego przegrana chwieje jego „pozycją”. Gdybyś był mądrzejszy, pozwoliłbyś mu wygrać odnosząc tylko powierzchowne obrażenia.
To...
Skończmy. Odpowiesz na moje pytanie?
Może...
Tak?
Dzięki miłości.
Miłość! Ha! Doprawdy, a myślałem, że wymyślisz coś lepszego. Miłość jest najgorsza ze wszystkiego! To przez nią są popełniane morderstwa, gwałty. Jest początkiem złego. To z niej rodzi się gniew, a jak wiesz z gniewu rodzi się nienawiść.
Ale z miłości rodzi się też nowe życie... I miłosierdzie, dobroć, litość. Czy to jest złe? Nie. To dzięki temu wciąż żyjemy. Malarz z miłości do swej ukochanej wykona piękny portret, który będzie potem sławny na cały świat. Szlachetny rycerz będzie wychwalał na wszystkie strony urodę swej wybranki. Dziewczyna da swojemu kochankowi piękny wianek. Dwóch ludzi złączy się, by dać życie nowemu człowiekowi. Miłość rodzi dobro. Ty nie wiesz co to miłość. Podobnie jak ja. Ona łączy, tworzy i scala. Jest świętością. To co ty przytaczasz to nie jest miłość.
A co to jest w takim razie?
Chuć.
Może wrócimy do tej rozmowy później...

- Panie?
Gelar oderwał wzrok od ciemnej wody. Zauważył, że oczy mu zełzawiły. Szybko zamrugał. Odwrócił się w stronę głosu. Przed nim stał kapitan „Srebrnej Mewy”.
- Słucham? –Powiedział ochrypłym głosem.
- Płyniemy już od trzech dni. Kobra ma to do siebie, że niestety trzeba okrążyć jej północny brzeg, aby gdzieś zacumować. Perle to jedyny port na wyspie. Te zawszone dziady z Magoren nie zgodziły się na wybudowanie drugiego portu.
Splunął na pokład.
- Nie widziałeś tych wież, mój Panie? Zresztą nic dziwnego, jak ktoś ma chorobę morską to nie ma właściwie możliwości, by cokolwiek zobaczyć poza burtą. Ohydne, aroganckie, stare bałwany... – wymamrotał.
Ponownie splunął. Zawołał jakiegoś marynarza by wytarł pokład. Jednak gdy kapitan się odwrócił, rzeczony delikwent schował się za beczkami.
- Jeżeli wiatr nadal bedzie nam sprzyjał tak jak teraz to niebawem dotrzemy do Kobry.
- Ile jeszcze będziemy płynąć?
-Powiedzmy, że jutro w południe będziemy.
-To dobrze.
Gelar ponownie zatopił się we własnych myślach. Wyspa Kobra... Miejsce, które jest zaledwie przystankiem w jego podróży. Ku chwale i sławie? Czy ku upadku i śmierci? Wiedzy i doświadczeniu czy ignorancji i zatraceniu?
- Jak widzę choroba morska juz ci przeszła mój panie... – chrząknął kapitan.
- Przeciez to ty mi dałeś lekarstwo.
- Ja?! Być może ktoś inny, ale na pewno nie ja. Jesteś pewny panie? Ja nie mam żadnego leku.
- Jak to? A to puzderko?
Wskazał ręką na wystający z kieszeni kapitana przedmiot.
- To tylko tabaka.
Wiedziałem.
- Czasem gdy mam trochę wolnego czasu, to pomaga mi się odprężyć. Gdybyś, panie kiedykolwiek miał ochotę to służę.
Gelar westchnął.
- Dziękuję.
Kapitan przyglądał mu się przez chwilę, po czym odszedł. Zauważając, że pokład jest nie wytarty, odszukał marynarza, po czym wyciągnął go za ucho zza beczek. Okazało się, że delikwent jest lekko pijany. Kapitan nawymyślał mu od darmozjadów, kutasów, złamasów i bogowie raczą wiedzieć od czego jeszcze. Przez cały ten czas szarpał go za ucho. Gelar pomyślał, że lada chwila, a mu je urwie. Marynarz schylił się i zaczął wycierać wolno podłogę. Widząc to kapitan z całej siły zasadził mu kopniaka w rzyć. Delikwent natychmiast wrzucił na wysokie obroty, ale cały czas się lekko kiwał. Pokręcił głową.
Zobaczył, że Casim idzie w jego stronę. Oparł sie z powrotem o burtę patrząc już bez mdłości na morze. Casim poszedł za jego przykładem. Oboje wpatrywali się w horyzont. Nagle jednak były złodziejaszek schlił się i potężnie zwymiotował. Gdy już skończył podniósł umęczoną twarz.
-Co sprawiło, że już nie rzygasz? –Wychrypiał.
Gelar nie od razu odpowiedział. Wpatrywał się nadal w horyzont. Nagle dostrzegł czarną kreskę, która musiała być brzegiem. A oto i ląd... pomyślał. W końcu odpowiedział:
-Siła sugestii.
-Aha.

CDN
Wszystkie prawa autorskie zastrzeżone.
Czekam na ścięcie...
Zobacz profil autora
AoM
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)



Dołączył: 19 Cze 2006
Posty: 5461 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: tam gdzie diabeł mówi dobranoc...

PostWysłany: Pon 18:25, 04 Wrz 2006 Powrót do góry

Rozumiem, rozumiem :]

A teraz umieszczam tutaj poprawioną wersję poprzedniego "odcinka" :] (poprawione, dodane, ulepszone i sprawdzone przez Mirza )


Morskie powietrze przemieszane z zapachem ryb uderzyło Gelara w nozdrza a krzyk mew rozbrzmiewał nad jego głową. Rozejrzał się wokoło. Kapitanowie statków handlowych chodzili wymieniając pomiędzy sobą najnowsze wieści a marynarze albo stali i popijali trunki albo wesoło rozmawiali z ulicznicami. Drewniane skrzynie kołysały się na plecach tragarzy wchodzących powoli po stromych rampach. Sprawiało to, że wyglądali jak mrówki niosące swoje zdobycze do środka mrowiska.
Gelar rozejrzał się ponownie w poszukiwaniu „Srebrnej Mewy”. Statku, który miał dostarczyć go do wyspy Kobra. Nie musiał szukać długo. Przeszedł pomiędzy skrzyniami i magazynami a następnie szedł wzdłuż rampy. Widać było, że „Srebrna Mewa” jest dość nowym stakiem, gdyż nie miała na sobie śladów podróży morskiej jak inne jej podobne. Na lśniącym drewnie złotym napisem była wykaligrafowana nazwa.
Poszukał wzrokiem kapitana. Sam zainteresowany stał przy ramie nadzorując ładowanie towarów lub rozmawiając z oficerami pierwszego lub drugiego stopnia. Gdy tylko zauażył Gelara wskazał niedbałym ruchem na statek. Mężczyzna skinął głową, po czym wszedł po pochyłej rampie. Na miejscu czekali na niego Zil i Casim.
- Obyło się bez kłopotów? – Zapytał Casima.
- Jasne – odpowiedział nieco lakonicznie.
- Zil?
- Oczywiście.
Odciągnął go na stronę.
– Zająłem się zbędnymi jednostkami.
- Słucham? – Wyszeptał zdziwiony.
- Kowalem i resztą.
Gelar spojrzał na niego mrużąc oczy.
- Co zrobiłeś?
- Pod postacią rudowłosego mężczyzny zadźgałem tych mężczyzn nożem. Potem na oczach tłumu rzuciłem sie z muru. Naturalnie myślą, że nieżyję. Nie martw się. Teraz nikt nie będzie cię podejrzewał. –Spojrzał na niego uważnie. –Jeśli jednak chodzi o tego karczmarza i ladacznice...
- Zamknij się – syknął.
Smok tylko spojrzał na niego uśmiechając się zimno.
- Pozbyłem się dla ciebie niewygodnych osób, a ty tak mi dziękujesz?
- Powiedziałem ci: zamknij się.
Nie mógł już go słuchać. Tego szeptu, który sprawiał, że ciarki przechodziły mu z każdą chwilą po plecach a, zimne, żółte oczy nie kierowały się żadnymi zasadami moralnymi tylko chłodną kalkulacją. W tej właśnie chwili pragnął odpędzić od siebie Zila. Żałował, że kiedykolwie zgodził się na stawiane przez niego warunki. Teraz nie było już odwrotu. Smok przylgnął do niego niczym najbardziej upierdliwy wrzód na rzyci.
Wrócił do Casima, który aktualnie konwersował z jakimś marynarzem. Wymieniali pomiędzy sobą jakieś dziwne uwagi. Gelarowi udało się usłyszeć tylko jedno zdanie, a raczej urywek.
- ...ale nie ma kobiety, która...
Urwał na widok Gelara. Ten spojrzał ostro na niego. Marynarz, wykazując wyraźne oznaki rozsądku, natychmiast wrócił do wnoszenia towarów.
- Co to za kobieta Casim?
- Żadna. To stara historia. Nie powinno cię to ciekawić.
Casim odszedł w stronę prawej burty. Gelar spojrzał pytająco na Zila. Ten tylko pokręcił głową. Szybko podążył za byłym złodziejaszkiem.
- Casim co do dia...
W tej chwili powietrze przeciął ryk wściekłości.
- CASIM!
Zaskoczeni spojrzeli w stronę rampy. Z każdym krokiem zbliżała się w ich stronę młoda kobieta. Miała czarne włosy, zielone oczy i dość wydatne kobiece krągłości. Jednak nie wyglądała na spokojną. Wręcz przeciwnie. Szaleńczy gniew połyskiwał w jej oczach a, gdy jeden z marynarzy próbował ją zatrzymać, ta chwyciła go za włosy i zrzuciła do wody. Po tym incydencie już nikt się nie kwapił jej przeszkodzić w dotarciu do celu. Nawet sam kapitan udawał, że nie widzi całego zdarzenia. Gniew zdradzonej kobiety jest sto razy groźniejszy niż dwustu tysięczna armia pomyślał Gelar pełen niepokoju.
Rozejrzał się za Casimem. Ten próbował szybko zniknąć w wejściu prowadzącym pod pokład. Rozzłoszczony Gelar szybko podszedł do niego i ściągnał spowrotem.
- Obyło się bez kłopotów, tak? – Szepnął mu do ucha gniewnie.
- Co cię to kurwa obchodzi? – Warknął stracając jego rękę z ramienia.
- Masz z tym zrobić porządek, albo odpływamy bez ciebie. Wybieraj.
Po tych słowach zostawił go samego. Poszedł na dół do swojej kajuty. Była całkiem przytulna chociaż za posłanie musiał mu posłużyć hamak. Nie przeszkadzało mu to, bo był na nim ułożony koc i poduszka. W kącie stał nocnik, a na przymocowanej szafce miska. W specjalnie zabezpieczonym wiadrze kołysała się powoli słodka woda.
Gelar ułożył się na hamaku. Zaczął się powoli bujać patrząc tempo przed siebie.
Nagle zdał sobie sprawę, że mimo tego, że zszedł pod pokład nadal słyszy rozmowę Casima z dziewczyną. Jakże żenującą rozmowę, warto dodać.
- Obiecałeś mi! – Krzyczała kobieta.
- Farii, ja...
- Zamilcz ty podły draniu! Łatwo przychodzi ci pozbawianie kobiet czci, co?! A obietnice masz za nic! GDZIE JEST TA DZIAŁKA Z ŻYZNĄ ZIEMIĄ?! GDZIE SĄ TE KROWY, KONIE I KURY?! Moja matka ostrzegała mnie przed tobą! Mówiła: „Uważaj na tych co wiele obiecują, bo zazwyczaj tych obietnic nie dotrzymują.” A ja głupia jej nie posłuchałam! Już wielu uciekło sprzed ołtarza swoim przyszłym żonom! Ale ja się nie dam zrobić w balona! Wy mężczyźni wszyscy jesteście tacy sami! Składacie obietnice bez pokrycia! Przyżekacie pałace, ogrody, bydło i złoto, a co się okazuje?! ŻE JESEŚ BEZ GROSZA PRZY DUSZY A JEDYNE CO MASZ TO JAKAŚ MARNA, OBWISŁA KUŚKA MIĘDZY NOGAMI!
Gelar gwałtownie spadł z hamaku po tych ostatnich słowach. Zaczął się tarzać po ziemi, chichocząc ze śmiechu. Łzy pociekły mu po policzkach. Próbował wstać, ale ponowny wybuch wesołości znowu rzucił go na kolana.
Jeszcze nigdy nie widział, a raczej nie słyszał, tak wściekłej kobiety. Przez chwilę pożałował, że nie jest na górze i nie widzi wszystkiego na własne oczy. Jednak to nawet lepiej, bo jemu też mogłoby się dostać. A tak był bezpieczny w swojej kajucie.
Postanowił powstrzymać się od śmiechu i posłuchać dalej. Spojrzał na sufit z wyczekiwaniem. Jego śmiech zagłuszył stertę wyzwisk i przekleństw jakimi uraczyła Casima kobieta. Na chwilę jednak zamilkła, najpewniej po to, aby złapać oddech.
- ... I DODATKOWO JESZCZE... – Zaczęła.
- MILCZ KOBIETO! – Wrzasnął Casim.
Zapadła cisza. Gelar nieźle już ubawiony nadstawił uszy z wyczekiwaniem.
- Farii – dodał już spokojniejszym głosem. – Ja nie chciałbym, abyś mnie źle zrozumiała – widząc gniew coraz bardziej wzbierający w jej oczach, szybko dodał – Ale częśc z tego co ci mówiłem było prawdą.
- Część? CZĘŚĆ?! Wszystko co mi opowiadałeś to jedno wielkie, ohydne kłamstwo! Myślisz, że nie widziałam tego błysku w twoich oczach gdy szeptałeś mi te swoje słodkie słówka do ucha?!
- Nie! Ja naprawdę...
- I nie chodzi tylko o wczorajsze pozbawienie mnie czci! Znamy sie już ponad miesiąc a nie powiedziałeś mi o rzeczy najważniejszej! Ani słowem nie wspomniałeś o tym, że należałeś do Klanu Pazura! I że... że... byłeś jego hersztem! – Dał sie słyszeć ponowny ryk płaczu.
- Ja... – zaczął zakłopotany.
- No co? NO CO?! Co masz mi do powiedzenia ty psi synu?! Ty obrzydliwy morderco! Ty pieprzony skurwysynie! Ty... – Rozległ się głośny trzask. Najwyraźniej go spoliczkowała. – Trzymaj się z daleka!
Nad jego głową rozległy się szybkie kroki. Jednakże zaraz po tym dało sie słyszeć odgłosy szamotaniny.
- Farii... Nie powiedziałem ci tego, gdyż... chciałem cię chronić...
- Przed czym?! Co mogło mi się stać?! Może uważasz, ze inaczej nie chciałabym się więcej do ciebie zbliżyć?
- Przed... – zaciął się. – Posłuchaj mnie Farii. Skończyłem z tym. Nic mnie już z nimi nie łączy. Pomogłem strażnikom zniszczyć Klan Pazura. Teraz także płynę po to, aby przysłużyć się krajowi. Robię to dla ciebie... dla nas...
- NAS?! Nie ma żadnych nas! Już nie!
- Proszę cię... Daj mi szansę.
- Jakim cudem mam ci znowu zaufać? Nawet się ze mną nie pożegnałeś.
Cisza.
– Ja przecież... – Milczenie przerywane chlipaniem. – Zostwiłem ci list...
- Ale ja czytać nie umiem... – powiedziała Farii nabrzmiałym od łez głosem. – Myślałam, że to zwykły śmieć... A ty umiesz pisać?
- Z pomocą przyjaciela napisałem ci parę zdań... Ale mogę ci powiedzieć co było tam napisane...
Mimo bardzo wyczulonego słuchu Gelar nie mógł dosłyszeć co Casim szeptał do Farii. Przez chwilę nie dało się rozróżnić żadnego słowa, wszystko zamieniło się w szemranie. Zmarszczył brwi. Czyżby Casim naprawdę się zakochał? To było dosyć dziwne, zawsze sprawiał wrażenie kogoś kto bawi się kobietami jak zabawkami... Może jednak coś do niej czuł... a może wykorzystywał swoją grę aktorską do złagodzenia sytuacji... Musi go o to wszystko wypytać przy najbliżeszej okazji.
Nagle dał się słyszeć ryk płaczu, a potem ciężki łomot. Gdyby Gelar był na zewnątrz zobaczyłby, że kobieta rzuciła się Casimowi na szyję i omało go nie wyrzuciła za burtę. Niewiele rozróżnił posród jej pisków, szlochów i jęków, ale chyba mu przebaczyła... a może nawet coś więcej?
- Niestety muszę płynąć... ale wrócę.
Najwyraźniej Casim jakoś zdołał oswobodzic swoją szyję.
- Wierzę ci – powiedziała Farii. – Wyjątkowo. Weź to.
Szelest materiału. Chwila ciszy.
- Niech zawsze ci o mnie przypomina, gdy bedziesz płynął na tym kawałku drewna.
Po tych słowach zapadła cisza. Gelar usiadł ponownie na hamaku, po czym wybuchnął gwałtownym śmiechem. Podobnej sceny chyba jeszcze nigdy nie przeżył. Równie ckliwej, łzawej i żenującej. Mimo, że właściwie nie było się z czego śmiać to nie mógł powstrzymać coraz bardziej wzbierajacego w nim rozbawienia.
Na dźwiek kroków nad głową, natychmiast zamknął usta. Nagle usłyszał coś co kompletnie go zamurowało.
- Gdzie jest twój towarzysz?
- Który?
- Ten z białymi włosami i znamiem na twarzy.
- W swojej kajucie.
- Aha.
Kroki na schodach.
Skrzypienie drewna.
I w jednej chwili otwierające się drzwi jego kajuty. Nie miał pojęcia jak kobieta znalazła drogę, ale w tej chwili nie miało to znaczenia.
Teraz stała przed nim i mierzyła go wzrokiem. Zanim zdąrzył coś powiedzieć ta wypaliła.
- Wyglądasz na słownego. To dobrze.
Przez chwilę trwała cisza.
- Kiedy będziesz podróżował z Casimem – powiedziała – miej na niego baczenie, aby nic mu się złego nie stało ani nie poznał żadnej innej kobiety. Przyżeknij mi to!
Co miał zrobić? Widok wściekłej kobiety nie należał do najmilszych, a już sam jej krzyk był nie do zniesienia. Skinął głową dla świętego spokoju.
- Przyżeknij!
- Dobrze, przyżekam.
To jej jednak nie zadowoliło. Kazała mu powiedzieć jakąś przysięgę w całkowicie nie znanym mu języku. Powtórzył. Dopiero po tym go zostawiła w spokoju.
Poczekał jeszcze pare minut, po czym wyszedł spod pokładu.
Kobieta aktualnie schodziła z rampy. Marynarze oglądali się za nią, nawet kapitan. Gdy zniknęła w jakiejś uliczce, wszyscy przenieśli wzrok na Casima. Ten stał zaczerwieniony w miejscu, miętoląc w rękach jakąś zieloną wstążkę. Spojrzał na niego spode łba.
- Co się gapisz?
W jednej chwili Gelar wybuchnął śmiechem. Paru marynarzy poszło za jego przykładem, ale twardy ton głosu kapitana natychmiast ich uspokoił. Jednakże, na jego twarzy także tańczył lekki grymas.
Gelar wrócił ponownie pod pokład. Ułożył się na hamaku i wciąż z uśmiechem na ustach czekał, aż statek ruszy na morze. Nie miał zamiaru dotrzymywać obietnicy. Nie jest jego niańką.
W tej chwili zdał sobie sprawę, że zachowuje się dokładnie tak jak mówiła, a raczej wrzeszczała, kobieta. Wzruszył tylko ramionami. Nie obchodziło go to. Miał warzniejsze sprawy na głowie

Wszystkie prawa autorskie zastrzeżone

Lepiej?
Zobacz profil autora
AoM
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)



Dołączył: 19 Cze 2006
Posty: 5461 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: tam gdzie diabeł mówi dobranoc...

PostWysłany: Wto 19:54, 19 Wrz 2006 Powrót do góry

Wklejam dalszą część swojego. Niestety nie miałam czasu poprawić, wybaczcie :P

Statek w końcu wpłynął do zatoki Belli. Z dwóch stron można było zobaczyć już ląd. Po prawej majaczył szczyt Świętej góry i srebrne, miedziane tudzież złote iglice wież Magoren. Czarodzieje z tego miasta mieli słabość do pięknej architektury i przepychu. To sprawiało, że miasto było prawdziwym klejnotem na tej wyspie, choć powoli zaczynało wyglądać jak wystrojona lalka. W końcu, często magowie chcąc przyćmić swoich kolegów, budowali sobie bardzo okazały dom. Zawsze różnił się od innych i aż kipiał od złota, srebra czy lśniącego drewna. Jednak ostatnio nie budowano nic nowego. Raz na skutek coraz rzadziej pojawiających się nowych praktykantów magii, a dwa, że starsza elita tego jakże mało zróżnicowanego społeczeństwa rzadko kogo przyjmowała do miasta. Wielu rodziło się z taletem magicznym, ale pozostało im tylko zadowolić się takimi stanowiskami jak czarownicy czy wróżbici. Kobiety miały jeszcze mniejsze szanse niż mężczyźni. W całym mieście żyło zaledwie trzysta kobiet. To mało jak na dwu tysięczne społeczeństwo.
Ostatnio Parlament zagarnął sobie niemal całe północne ziemie Kobry. Kopalnie i huty na szczęście nadal pozostawały ogólnie dostępne, ale to nie zmieniało faktu, że czerpali z nich ogromne korzyści tak i materialne i polityczne. Nikt nie śmiał ich atakować z obawy, że w każdej chwili zniszczą największe obok Dwarfland źródła surowców i pogrzebią pracujących tam ludzi, elfy i krasnoludy.
Natomiast gdyby spojrzeć na lewo, nasze oczy napotkałyby rozpadające się domy starej części Perle. Nieliczne juz pamiątki po przebytej wojnie. Zaiste... kontrast dość zauważalny dla nowych, białych domów odbudowanego miasta.
Miasto Perle cieszyło się sławą najbardziej czystego miejsca. Za wyrzucanie śmieci, wylewanie urynny czy wypuszczanie inwentarza na ulicę, każdy płacił stosowną grzywnę, a potem sprzątał. Jednak coś z tymi wszystkimi rzeczami trzeba było zrobić. W związku z tym żywność taka jak drób, jaja, mleko były importowane w ogromnych ilościach z Menking, Elfon czy Dwarfland. Pozostałą część diety mieszkańców pozostawały ryby, małże, krewetki kalmary i tym podobne rzeczy.
Natomiast w celu pozbycia się odchodów tego dużego miasta, wybudowano pod nim olbrzymią sieć kanałów. W każdym domu zainstalowano także bierzącą wodę, co było prawdziwą nowością w innych krajach. Tylko nieliczni w Menking, Dwarfland czy Elfon mogli sobie pozwolić na taki luksus.
Dużo osób dziwiło się jak mieszkańcy zdołali w tak wielkim stopniu odbudować swoje miasto. Otóż gdy zakończyła się wojna i ogłoszono Perle Wolnym Miastem, przez to miejsce zaczęła przepływać nie wyobrażalna fala dóbr i usług. Głównie zawdzięczali to czarodziejom z Magoren, a także dzięki pieniądzom, które zostały wypłacone przez Menking jako odszkodowanie za zniszczone miasto. Te wszystkie czynniki sprawiły, że Perle stało się niezwykle nowoczesnym i bogatym miastem. Co prawda można było gdzieniegdzie natknąć się na zniszczone domy, ale takowych było coraz mniej. Po prostu zostały wypierane przez inne budowle. Część bużono, a kolejne remontowano.
Najwyższą władzę w Perle sprawował Prezydent miasta, który był wybierany przez bogatszych mieszczan na siedmioletnią kadencję. Później powoływał do życia rząd złożony z dziewięciu ministrów na czele z premierem. Rząd musiał zostać zaakceptowany przez Radę, która składała się w sumie z trzystu posłów i senatorów. Rada natomiast była wybierana przez wszystkich obywatelów miasta, a wybory odbywały się także co siedem lat. Te partie, które zwyciężyły, oczywiście tworzyły koalicje. Aktualnie Radzie przewodniczyły: partia Pierwsza Pomoc i Zjednoczony Lud. Jak na razie powodziło im się dość dobrze, choć ich rządy dobiegały końca. Podobnie jak Prezydenta Roberta Longfella.
Statek w końcu zacumował w porcie. Gelar zszedł po pochyłej rampie razem z Casimem. Zil powiedział, że woli zostać na statku. Białowłosy mężczyzna nie przejął się tym. To było nawet lepiej. Po ich ostatniej rozmowie, oboje omijali się szerokim łukiem. A może to tylko Gelar unikał Zila? W każdym razie starali się nie przebywać za długo w swoim towarzystwie.
Wcześniej wypytał kapitana o to jak trafić do gospody „Czarodziejski flet”. Jako, że brodaty mężczyzna często bywał w porcie, musiał znać go jak własną kieszeń. Nie pomylił się. Kapitan jednak tłumaczył tak zawile, że Gelar poprosił go o mapę miasta. Wiedząc, że będzie wyglądać jak ostatni idiota zamiast wyuczyć się mapy na pamięć, po prostu wziął ją ze sobą.
Gdy w końcu wyszli z doków, Gelar rozejrzał się uważnie. Przed nim rozciągały się trzy uliczki. Jedna wiodła na wprost a na jednym z murków była przybita tabliczka z nazwą „Krawiecka”. I nic nie było dziwnego w tej nazwie, gdyż jak świat długi i szeroki, to tutaj znajdowały się najprzeróżniejsze sklepy z materiałami, ubraniami, nićmi i przyborami do szycia.
Nastepna uliczka, która wiła się pomiędzy rzędami białych domów nosiła nazwę „Kwiatowa”. Gelar zatanawiał się po jakie licho ktoś tak nazwał tą ulicę, skoro nie rosła na niej ani jedna roślina.
Ostatnia już droga miała wdzięczną nazwę „Rzeźnicka”. Już z daleka mógł poczuć zapach krwi i dosłyszeć piski zarzynanych wieprzów.
Zerknął na mapę. Gospoda „Czarodziejski flet” jak się okazało w ogóle nie była na niej zaznaczona. Jak widać kapitan tego nawet nie zauważył. Podobnie jak on. Zaklął pod nosem.
- I co? –Zapytał Casim zaglądajac mu przez ramię.
- Gówno – westchnął miętoląc pergamin w ręce i chowając go do torby. – To jest gówno a nie mapa. Ta gospoda nie jest zaznaczona.
Zapadło krótkie milczenie. Casim spojrzał na niego unosząc brwi.
- Po co ci mapa? Przecież... A no tak... Zapomniałem ci powiedzieć...Byłem tu kiedyś.
Gelar spojrzał na niego wytrzeszczając oczy.
- Co?
- Tutaj się urodziłem – odparł lekko. - Moi rodzice wypłynęli stąd wiosną, gdy miałem dziesięć lat. No wiesz... z powodu wojny. Ledwo udało im się zabrać na statek, zdążyliśmy niemal w ostatniej chwili. Udaliśmy się do Menking. Na początku mój ojciec pracował jako gwardzista w zamku królewskim. Wcześniej też parał się tą robotą. Niestety... – urwał.
Gelar nie naciskał. Domyślał się co się stało. Nie miał zwyczaju wypytywać o aż tak personalne sprawy.
CDN
Wszystkie prawa autorskie zastrzeżone.
Zobacz profil autora
AoM
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)



Dołączył: 19 Cze 2006
Posty: 5461 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: tam gdzie diabeł mówi dobranoc...

PostWysłany: Sob 17:44, 23 Wrz 2006 Powrót do góry

Co ci poradze. :] Musi być, zeby czytelnik się orientował :P
Daję dalszą część.

- Pamiętasz jeszcze jak tam trafić? – Zapytał przerywając przedłużające się milcznie.
- Trafię tam nawet z zamkniętymi oczami. Chodź.
Poprowadził go ulicą „Kwiatową”. Nie była to długa alejka, ale w przeciwieństwie do innych to na niej roiło się najwięcej elfów. Ludzi było mało, a ludów morskich jeszcze mniej. A jeżeli juz byli to zwykle targowali się przy stoiskach z warzywami, taniej biżuterii czy słabej jakości noży, które raczej służyły do ozdoby niż do walki. Nawet nie były zbyt ładne. Miały kiczowate zdobienia a gdzieniegdzie zaczęła być widoczna rdza czy starta warstewka złota ukazująca żelazo.
Szli tak parę minut, mijając kramy i stoiska, potrącając przechodniów, odrzucając oferty kupców czy namolne wróżbitki lub wróżbitów, którzy za wszelką cenę chcieli mu przepowiedzieć przyszłość. Oczywiście za jednego tylko srebrniaka. Gdy nachylali sie ku nim bardzo szybko dało się wyczuć od nich zapach gorzałki czy piwa. Albo jednego i drugiego. Niektórym także oczy niezdrowo świeciły i drżały jednocześnie ręce. Na palcach dało się zauważyć ślady białego proszku. Bełkot jaki z siebie wydawali dobitnie świadczył o tym, że ćpanie to u nich codzienność.
Gelar dzielnie brnął przez tłum podążając cały czas za Casimem, który sprawiał wrażenie ryby prześlizgującej się z łatwością pomiędzy trzcinami. Nie miał wprawy poruszaniu się wśród tłumu. Jedynie w lesie radził sobie jak jego rdzenny mieszkaniec. Hendel wychował go z dala od miasta i jego głośnej atmosfery. Pamiętał, że gdy po raz pierwszy odwiedził jedno z większych cytadeli od razu został ogołocony ze wszystkich pieniędzy. Wciskano mu wtedy najprzeróżniejsze rzeczy. Od amuletów poczynając na jedzeniu kończąc. Dodatkowo nie obyłom się także bez kradzieży jednej z pamiątek rodzinnych Hendla. Gdy tylko wrócił do domu, jego ojciec o mało nie urwał mu ze złosci ucha. Kazał mu wtedy przyzec, że bez jego zgody już nigdy nie uda się do miasta. Co miał zrobić? Po tamtym incydencie nie miał ochoty tam wracać. Jednakże, to doświadczenie nauczyło go czegoś. Mianowicie zawsze trzymania swojej sakiewki w ukryciu i bycia głuchym na wszelkie nawoływania kupców.
W pewnej chwili, gdy mijali coraz to nowsze i bardziej dziwaczne kramy zauważyli żebraka, który siedział w jakimś kącie prosząc o datki. Nie zwróciliby na niego uwagi gdyby nie to, że gdy przechodzili obok niego zawołał najbardziej żałosnym głosem na jaki było go stać.
- Panowie mili! Wspomórzta starego człeka w potrzebie! Daj, panie miedziaka. Ja nie ma nic, od wojnym stracił dobytek!
Gelar zawachał się przez moment. Nie był pewny czy może dziadek nie udaje. Wiedział, że tacy też często udają a potem ofiarowane im z dobroci pieniądze przeznaczają na alkohol lub dziwki. Spojrzał na niego uważnie. Człowiek naprawdę wyglądał żałośnie. Poruszył w nim struny czegoś co łatwo okazywało się zgubne w dzisiejszym świecie – współczucia.
A tam! Pomyślał. Co mi szkodzi? Wyjął z sakiewki jedego miedziaka i rzucił staruszkowi. Ten chwycił monetę swoimi drżącymi rękami.
- Dzięki ci panie! Wspomagaj was wszyscy bogowie! O dzięki panie... – mówiąc to cały czas schylał głowę niemal do samej ziemi.
Casim wrócił się po Gelara by sprawdzić co go zatrzymało. Widząc staruszka na początku się skrzywił i spojrzał na niego tak jakby ten nagle oświadzył, że zamierza założyć z nim dom rozpusty. Jednakże, gdy tylko dziadek podniósł głowę, Casim wytrzeszczał oczy.
- Tytus? Tytus Morga?
- Wać panie. Wołasz mnie ino dawnym mieniem. Tera jam jest... – uniósł wzrok na Casima.
W tym momencie zamilkł. Przyglądał mu się przez chwilę, rozdziawiając szeroko usta.
- Casim Horn? Bogowie toć to prawda być nie może!
- To ja – powiedział Casim widać, że nadal w cieżkim szoku. – Co ty tu robisz? Jak ty wyglądasz? Ledwo cię poznałem. I co...
-Eh... Chłopcze. Wojna. A cóż ino miało być. Przybyli tu wojska Lariusa i zmiarzdżyli nas. Mój dom został spalony, jak i inne, ale pamiętam, że dziękowałem wtedy Najwyższemu żem przeżył. Jednak nie obyło się bez bicia. Żołnierze tak mi kości przetrącili, żem ledwo na nogach mógł chodzić. Do tej pory kuleję. A nikt mnie nie przyjmie do roboty, za stary już jestem... Ciesz się chłopcze, że się uratowałeś. Ja niestety... –urwał.
Nagle ni stąd ni zowąd pojawiło się pięciu mężczyzn w kolczugach z mieczami u boku. Tunika, która znajdowała się na zbroi była zdobiona godłem miasta. Białe mury, a w bramie majaczyła otwarta ostryga z dorodną perłą. Tylko jeden z nich miał hełm, pozostali chodzili z gołą głową. Można było wyczuć od nich zapach piwa i dymu zwykle towarzyszący karczmie. Jednakże, przeczył temu fakt, że wyszli akurat z uliczki, która kończyła się drzwiami nad , którymi majaczyła lampka z fantazyjnymi wzorami. Co jakiś czas dochodziły stamtąd jęki, krzyki i przekleństwa. Nie trzeba być geniuszem, żeby nie domyślić się, że wyszli akurat z burdelu. Dodatkowo pasy były nieco poluzowane a jeden nawet był nie zapięty.
Na ich widok natychmiast skierowali się w ich stronę. Nim zdążyli zamrugać otoczyli ich ciasnym kołem. Jeden z nich, ten który miał hełm na głowie, wysunął się naprzód z miną wyrażającą niesamowitą butę i pogardę. Najpewniej przywódca.
- A kogóż to mamy? – Powiedział mrużąc osobliwie oczy. – Dwóch obdartych przybyszów i żebrzącego Tysa Kuternogę. Ileż to razy ci mówiłem dziadzie, że twoje miejsce jest w przytułku, hę?
- Ubald... – wystękał przerażony. – J-ja...
- Wiedzcie moi panowie – przerwał mu jednocześnie patrząc na nich uważnie -, że ten dziad popełnia przestępstwo. Dla żebraków jest wydzielona oddzielna dzielnica. Nie wolno im żebrzeć na innych... Pod karą przymusowego użycia siły. – Tu uśmiechnął się złowrogo.
– Powiedzcie mi tedy... Czy prosił was o datek?
Cholera. Musieli się napatoczyć. Jak głodne wilki szukające łatwej zdobyczy... Obiją nas jak nic.
- A ty kim jesteś? – Zapytał Casim groźnie, chociaż to pytanie było zbędne.
- Kimś kto pilnuje porządku w Perle. Jeśli jeszcze się nie domyśliłeś – splunął. – Dowiem się w końcu? Żebrał czy nie?
Chwila ciszy.
- Nie – powiedział Gelar bez drgnięcia powieki.
Spojrzał na niego krzywo.
- Zaraz się przekonamy... – Wskazał ręką na swoich ludzi.
Dwóch z nich zaczęło brutalnie przeszukiwać staruszka. Po kilku męczących chwilach w końcu go zostawili. Jednak nie z pustymi rękami. Pokazali Ubaldowi miedziaka. Ten tylko uśmiechnął się złowieszczo.
- No cóż. Raz pozwoliliśmy, aby uszło ci to płazem. Skoro jednak nie usłuchałeś...
Strażnicy zbliżyli się do pobladłego ze strachu staruszka. Gelar zacisnął zęby. Nie mógł na to bezczynnie patrzeć, a jednocześnie nie wiedział co zrobić. Casim miał podobną minę do niego. Sami nie mogli walczyć z pięcioma mężczyznami w kolczugach i z wielkimi mieczami w ręku. Dodatkowo nie wzięli ze sobą broni. Co najwyżej mieli noże ukryte w cholewach butów, ale to i tak na niewiele by się zdało. Warto zauważyć, że Gelar w ogóle nie miał miecza. Nie przewidywał aż takich kłopotów. Od walki z jego alter ego nie miał okazji, by kupić sobie broń. Chciał to zrobić właśnie tutaj, w mieście.
Strażnicy chwycili dziadka za ramiona i powalili na ziemię. Zaczęli go kopać. Słabe jęki ofiary raniły uszy dwóch mężczyzn. Czuli najokrutniejszą rzecz jaką może poczuć obserwator. Bezradność. Tak, to właśnie to sprawiało, że jakaś siła rozdzierała ich od wewnątrz. Rozlewała się w płucach falą ognia, buzowała w podbrzuszu niczym gorąca para wydobywająca się z krateru.
Wiedząc, że robi największe głupstwo na świecie Gelar stanął pomiędzy nimi. Wcześniej odepchnął dwóch od czegoś co przypominało kłąb szmat, który przedstawiał teraz żebrak. Tamci spojrzeli na niego mrużąc oczy. Ubald pierwszy się odezwał.
- Patrzcie no, obrońca uciśnionych się znalazł – zakpił. – Błędny rycerz, niech go diabli. –Splunął na dziadka . – Czy wiesz, że sprzeciwiając się nam łamiesz prawo?
- Nie sądziłem, że pozwalają wam bić obywatelów miasta – powiedział z przekąsem.
- Obywatelów? Ha! –Zarechotał. –Ten tutaj nie ma żadnych praw. To żebrak. Jedyne czego może żądać to gnój.
- Może się jednak jakoś dogadamy? Nie musimy używać do tego pięści – powiedział to z myślą o mieszku złotych monet, które Morgan zostawił mu na odchodnym.
Co prawda zamierzał je wydać na miecz, ale w tej sytuacji... Jednak nie zamierzał im dać wszystkiego. Niech to zaraza porwie! Zaklął w duchu, wiedząc, że mają z Casimem przesrane. Już domyślał się jak to się skończy.
Tak! TAK! Krew...
Nie! To nie musi się tak skończyć.
Doprawdy?Mój błędny rycerzu, obawiam się, że się mylisz.

- Myślisz, że bedziemy się z tobą targować o skórę jakiegoś tam żebraka? Prędzej ciebie też rozsmarujemy na ścianie – uśmiechnął się groźnie. – Prawo zabrania nam atakować przybyszów chyba, że to nas do tego zmuszają nie przestrzegając przepisów. A jak już wspomniałem...
Nie zdążył dokończyć, bo Gelar, wiedząc, że już nic nie wskóra, wykorzystującjego nieuwagę uderzył go z całej siły pieścią. Casim kopnął drugiego najbliższego niego strażnika w pierś. Ubald poleciał na ścianę i uderzył opancerzoną głową w mur. Rozległ się metaliczny dźwięk towarzyszący uderzeniu metalu o coś twardzego. Zamroczyło go na moment. Pozostali strażnicy, wściekli wyciągneli miecze. Dwóch z nich rzuciło się na Gelara. Uchylił się przed ciosem jednego, by natychmiast przyłożyć drugiemu kolanem w brzuch. Zabolała go kość, gdy natrafił na kolczugę. Podejrzewał, że będzie miał potem niezłą pamiątkę w postaci dość potężnego stłuczenia. Następnie widząc, że rycerz zgiął się w pół w skutek jego uderzenia (nawet kolczuga czasem nie złagodzi ciosu), z całej siły uderzył go pięścia w nos i popchnął na pierwszego, który go zaatakował.
Casim poradził sobie podobnie. Szybko odwrócił się, chwycił beczkę która stała niedaleko i rzucił w stronę swoich przeciwników. Jeden z nich, ten co oberwał pierwszy, jakimś cudem zdążył odskoczyć, ale drugi został przygnieciony przez przedmiot. Upadł na ziemię a dodatkowo z rozwalonej beczki wysypały się warzywa. Pierwszy pośliznął się na nich i wypuścił miecz z ręki, który upadł ze szczękiem na deptak. Casim nie miał zamiaru przegapić takiej szansy. Szybko doskoczył do niego, złapał i zaczął wywijać szalone młyńce. Gelar nie miał tego szczęścia, więc niewiele myśląc wyciągnął nóż. Zamierzył się na niego pozostały przy zmysłach strażnik i Ubald. Gelar zaczął się cofać. Mimo, że miał przewagę szybkości, to jego nóż miał za to mniejszy zasięg. Poza tym już sam widział skutek utarczki noża z mieczem. I nie skonczyło się to dobrze. Sam przecież tego doświadczył, aczkolwiek to nie on był stroną przegraną.
W końcu poczuł, że dotknął plecami muru. Strażnicy zamachnęli się na niego z dwóch stron. W ostatniej chwili uchylił się przed ciosem pierwszego, a nastepnie szybkim ruchem pojawił się za plecami drugiego wojownika. Wbił mu mocno nóż w miejsce, gdzie ciało nie było okryte kolczugą, czyli w prawe przedramie. Strażnik zawył. Gelar wykorzystał to wyrywając mu broń z ręki. Popchnął go na drugiego mężczyznę. Tamci polecieli na mur. Wykorzystując ich chwilową „niedyspozycję” obejrzał się na Casima. Radził sobie całkiem dobrze mimo, że tak jak on, miał dwóch na karku. Doświadczenie pochodzące z okresu przynależenia do Kalnu Pazura bardzo się w tej sytuacji przydawało.
Nagle jeden z napastników zaczął kwiczeć jak prosiak, gdy mu obciął ucho, przy okazji rozcinając policzek aż do szyi. Widać było, że strażnik nie jest z najtwardszej gliny. Szybko wycofał się z walki i umknął gdzieś w boczną uliczkę. Casim zaczął walczyć jeden na jednego z następnym.
Pozostał już tylko Ubald, który nie zamierzał tak łatwo zrezygnować z wygranej. Rzucił sie z okrzykiem na niego. Gelar także doskoczył do niego z mieczem. Ich ostrza skrzyżowały się, poleciały iskry. Strażnik odepchnął go. Wycofał się złudnie, by zaatakować go z boku. Jednak tutaj też mężczyzna się obronił. Zamachnął się na niego mieczem chcąc zdjąć mu głowę z karku. Zablokował to jedną, zgrabną paradą, by natychmiast przejść do kontrataku. Ponownie ich klingi się skrzyżowały. Trzeba było przyznać, że strażnik był bardzo silny. Gelar z wielkim trudem dawał mu radę. Czuł jak szala zwycięstwa przechyla sie na stronę Ubalda. Próbował go odepchnąć, ale na niewiele się to zdało. Odsunął się tylko na niewiele, bo zrobił jedynie dwa kroki do tyłu. Tamten uśmiechnął się bezczelnie i wykonał bardzo potężny, szybki cios, który gdyby Gelar się nie osłonił, z łatwością przeciąłby go na pół. W ostatniej chwili uderzył w bok kilingi zmieniając jej kierunek ruchu. Metal uderzył z głośnym szczękiem o brukowaną ulicę.
Nagle Gelar i Casim wpadli na siebie plecami. Zdekoncentrowało to jednego jak i drugiego. Obejrzeli sie na siebie ogłupiali. Okrzyki atakująych ostrzegły ich w samą porę. W ostatniej chwili udało im się uniknąć ciosów przeciwników. Tamci wpadli na siebie. Klnąc na czym świat stoi, ponownie zwrócili się w kierunku Gelara i Casima. Gelar czuł jak pot spływa mu z czoła. Casim również był osłabiony. Nie byli aż tak wyszkoleni, by walczyć z dobrze wyuczonymi fechtunku gwardzistami. Wiedzieli o tym... i bali się, że oto zbliża się ich jakże marny koniec. Mimo, że załatwili trzech to nie zmieniało to faktu, że zaraz mogą skończyć w kałuży krwi przemieszanej z warzywami.
Wtem rozległ się tentent kopyt i przyjechało z dwudziestu zbrojnych. Gelar zbladł. Usłyszęli dźwięk trąbek. Przegrali. Teraz już nic ich nie uchroni. W najlepszym przypadku zostaną wtrąceni na jakiś czas do lochów, w najgorszym zaś... Ubald uśmiechnął się tryumfalnie, jakby przeczuwajac ich obawy.
Ciężkozbrojni konni spojrzeli na nich z góry. Przez chwilę panowała cisza. Kawalerzyści mierzyli ich wzrokiem bez wyrazu... Jeden z nich wysunął się lekko do przodu omiatając wzrokiem pobojowisko. Na hełmie miał zatknięty koński ogon w odróżnieniu od pozostałych. Pomiędzy jego brwiami pojawiła się zmarszczka, która z każdą sekundą zaczęła się pogłębiać, a na ustach zagościł grymas wściekłości. Po paru minutach przesyconych napięciem zszedł z konia, podszedł do przywódcy obitych gwardzistów i wrzasnął:
- Co tu się do kurwy nędzy wyprawia?!
W jednej chwili role się odwróciły. Gelar spojrzał zdziwiony na Casima. Ten tylko pokręcił głową majac równie zakłopotaną minę.
- Pytam się co to do jasnej cholery ma być?! – Ofuknął mężczyzna strażnika jednocześnie opluwając go. – Królewskich podopiecznych zamierzaliście obić, czy co?
- Ale... – zaczął zaskoczony Ubald. Najwyraźniej nigdy nie widział swojego przełożonego w takim stanie.
- Zamknij gębe ty parszywa kupo gnoju! Toż to ci nie mówiłem: wypatruj tego co włosy białe ma i brązowe znamię na twarzy?! Mówiłem ci, a jakże! Wyjechałem, by go eskortować na spotkanie z Dragomirem. A co widzę?! Ciebie wplątanego w bójkę z nim i twoimi ludźmi. Bilans tego jest taki, że dwóch leży nieprzytomnych. Trzeciego nie widzę, musiał zwiać gdzieś kundel jebany. – Splunął. – Jeszcze chwila, a musiałbym pisać długi i męczący raport o tym dlaczego moi ludzie posiekali królewskich protektorów. A co za tym idzie, ja jako twój zwierzchnik miałbym przesrane jeszcze gorzej niż ty. Ale na moje jak i twoje szczęście włos im z głowy nie spadł, bo już ja bym ci się dorwał do rzyci. Ten oto człek jest przez samego króla Menking wysłany ty cholerny kutasie! Dobierając się do niego, wchodzisz w paradę Morganowi! A teraz zabierajcie mi stąd swe zawszone tyłki! Jesteście zawieszeni! Wszyscy! Jutro u mnie w gabinecie! I co to... – Jego wzrok zjechał w dół i zatrzymał się na niezapiętym pasie Ubalda. W jednej chwili obejrzał się na uliczkę prowadzącą do burdelu. Policzki z czerownych zrobiły się wręcz bordowe. Oczy ciskały gromy, gdy tylko przeniósł swój wzrok z powrotem na Ubalda, który w jednej chwili starał się zrobić jak najmniejszy.
- A więc to tak... – Wyszeptał wściekły. – Pierdolicie kurwy w burdelu zamiast na służbie być? O ile sobie przypominam... – W jego oczach tańczył jakiś opętany blask. – Jest na to stosowna kara. Jutro się tym zajmiemy. Jak to było? Hm... Ustawa numer siedem, paragraf piąty, podpunkt B.
W jednej chwili strażnicy zrobili się bladzi jak sama śmierć. Jednemu z nich coś zaczęło przesiąkać przez spodnie. Z oczu ziała im panika. Z ust Ubalda zaczął dobywać się niewyraźny bełkot.
- Odmaszerować! – Wrzasnął.
Strażnicy zasalutowali niemrawo, po czym powlekli się smętnie w górę ulicy ciągnąc za sobą nieprzytomnych towarzyszy, których po szybkim namyśle postanowili ocucić mocnym kopniakiem. Tamci wstali chwiejnie i poczłapali za nimi. Żaden z nich się już więcej nie odezwał.
Gelar i Casim odprowadzili ich wzrokiem. Zauważył przy okazji, że staruszek w całym tym zamieszaniu, gdzieś się ulotnił.
Gwardzista zwrócił na siebie uwagę lekkim chrząknięciem. Gelar przeniósł na niego wzrok.
- Prosze mi wybaczyć panie, za tam tą piątkę. Toż to wstyd i hańba dla naszej straży. Niestety nie jesteśmy w stanie swoich ludzi całkowicie dopilnować. Ale już zrobiliśmy z tym porządek.
- Wszystko w porządku – powiedział szorstko Gelar. – Macie oryginalny sposób witania podróżnych.
- Proszę jeszcze raz o wyba...
- Nieważne – przerwał mu Gelar.
Przez chwilę panowała niezręczna cisza. Gwardzista patrzył mu przez chwile w oczy. W końcu to on pierwszy odwrócił wzrok, wiedząc, że Gelar nie ma zbytniego zamiaru tak tego zostawić. Dokładnie tak jak chciał białowłosy mężczyzna. Chrząknął.
- Ciesze się, że wyszliście z tego cało, panie. Jak już powiedziałem jeszcze moment, a już bym musiał wysyłać raport królowi o waszym niefortunnym zgonie.
- Zaiste przybyłeś w samą porę – powiedział Casim. – Z twojej wcześniejszej rozmowy wywnioskowałem, że miałeś po nas wyjechać?
- Prawda to panie. Nasz najjaśniejszy król Morgan w swojej mądrości przewidział, że nigdy w Perle nie byliście i, że nie znacie miasta. Dlatego dał mi rozkaz, że gdy tylko przybędziecie miałem po was wyjechać. Niestety nie udało mi się przyjechać tak szybko jak bym chciał z powodu... pewnego drobiazgu.
- Rozumiem – powiedział cicho Gelar. – A zatem... – westchnął. – Prowadź.
CDN
Wszystkie prawa autorskie zastrzeżone.
Zobacz profil autora
AoM
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)



Dołączył: 19 Cze 2006
Posty: 5461 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: tam gdzie diabeł mówi dobranoc...

PostWysłany: Sob 8:10, 30 Wrz 2006 Powrót do góry

To będzie króciutkie. Nie chcę was przemęczać :P

- A, więc to ty jesteś Gelar syn Hendla?
Białowłosy mężczyzna siedział naprzeciwko czarodzieja, z którym polecił mu spotkać się Morgan, w gospodzie „Czarodziejski flet”. Jedną z rzeczy, którą zdziwiło Gelara było to, że mag był strasznie młody. Miał nie więcej niż dwadzieścia pare lat, a mimo to zdawał się emanować mądrością i mocą. Jego krótkie brązowe włosy zawadiacko opadające mu na czoło, były dodatkowo przytrzymywane przez złotawą opaskę, a bystre, szare oczy patrzyły na niego z ciekawością i inteligencją typową dla uczniów szkół o wysokich lotach. Nosił fioletową, prostą szatę, która oznaczała dziedzinę jaką się parał. Mianowicie magią Pana Powietrza.
Jednego z twórców ich świata, który miał swą siedzibę w dalekim i niezbadanym Forces za Górami Granicznymi. To on tchnął w ziemię oddech i sprawia, że wiatr potrafi ochładzać w lato lub przerodzić się w jakże zabójczy huragan. Dzięki niemu chmury spowijają niebo by chronić nas w cieniu przed palącymi promieniami słońca, a nasz świat otacza niczym ciepła poduszka warstwa atmosfery.
Moc zdolna wzbić cię w przestworza, dzięki czemu możesz poczuć się jak ptak. Zmienność jest Jego najbardziej niebezpieczną cechą. W jednej chwili delikatny zefirek moze zmienić się w przerażajacy tajfun, na którego widok nawet najtwardszym wojownikom miękną kolana. Czwarty Pan jest najbardziej nieprzewidywalną istotą. Kiedyś wbrew pozostałej Trójce zebrał z Wielkiego Niebytu gazy, połączył je w jedno i otulił nimi ziemię. W ten sposób niegdyś niezamieszkała kraina, na której nie rosło nic, która była w oczach Trzech istotą doskonałości, nagle poczuła jak stąpają po niej organizmy żywe. Nie spodobało się to pozostałym, ale mimo to nie wybuchła pomiędzy nimi waśń. Wiedzą, że razem tworzą całość. Jedną, wielką, wszechwładną moc. Każde z nich ma coś czego nie mają pozostali. Pan Ognia – siłe, Pan Wody – elastyczność, Pan Ziemi – spokój, Pan Powietrza – szybkość. Połączenie ich w jedno daje życie Postaci tak potężnej, że aż strach o niej myśleć. Jest w swojej doskonałości piękna, ale i przerażająca. Jezeli obróci się w gniewie, w jednej chwili wszystko zniknie, jeżeli obróci się w miłości, wszystko się odrodzi. Nasza Matka.
Każdy z Wielkiej Czwórki stworzył jedną rasę i przekazał im jedną najbardziej dla niego charakterystczną cechę. Nazywa się je Pierwotnymi. Jednakże przy pierwszej z nich, wszyscy włożyli jak najwięcej pracy i była ona właściwie zbiorowym dziełem. Nazwani Białymi Arystokratami, później zwani przez innych jako Białe Półelfy. Były to istoty niemalże doskonałe. One miały władać światem mądrze i sprawiedliwie, ku chwale Stwórców, w oczekiwaniu na przyjście Matki. Pozostałe trójka Pierwotnych to Driady, Ludy morskie oraz Smoki. Te ostatnie dorównywały niemalże Białym Arystokratom i mieli za zadanie zawsze słuzyć im radą i pomocą, gdyż nikt nie potrafił im dorównać w sztuce poznawania umysłu... Przekazywana wraz z potomstwem zawarta w nich magia, która potrafiła sięgnąć samego firnamentu niebios lub zapuścić się nawet w najbardziej skryte jądro psychiki. Po Wielkiej Wędrówce ta moc została ofiarowana najmadrzejszym ze wszystkich później wytworzonych ras zwanych Pochodnymi. Nie za darmo, żecz jasna. Żądano od nich wiele, jednak w imię wyższych celów potrafili poświęcić swe ciało, umysł i serce. W zamian dostali wspaniały dar jakim jest Dar Poznania. A Poznanie otwiera drzwi ku wszystkiemu czego tylko sobie zażądasz.

CDN
Wszystkie prawa autorskie zastrzeżone.
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiekTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)