Forum Saphira.fora.pl Strona Główna  
 FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 Opowiadanie Alveaner Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiekTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Poll :: Oceń:

:)
100%
 100%  [ 1 ]
:|
0%
 0%  [ 0 ]
:(
0%
 0%  [ 0 ]
Wszystkich Głosów : 1


Autor Wiadomość
Alveaner
..::Guru Shur'tugal::.. (Mod)
..::Guru Shur'tugal::.. (Mod)



Dołączył: 06 Lut 2006
Posty: 1999 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ul. 665 - sąsiad Szatana

PostWysłany: Sob 15:30, 27 Maj 2006 Powrót do góry

Więc zastanawiałam się i zastanawiałam, aż doszłam do wniosku, że wkleję tutaj pierwsze V rozdziałów mojego opowiadania.
Bardzo prosiłabym o konstruktywną krytykę.

Ostrzegam też, że jest to romans, bo wiem, że nie wszyscy takie rzeczy lubią.
Teraz akcja dopiero się rozwija, ale potem będą tam inne postacie z Eragona.

Prolog

- Dlaczego nie pozwalasz mi jechać ze sobą?! – Krzyczała młoda dziewczyna około szesnastego roku życia na wyraźnie smutnego mężczyznę. Włosy barwy ognia przysłaniały jej twarz tak, że nie dało się dokładnie zobaczyć jej twarzy jednak z pewnością dało się dostrzec nawet przez kurtynę włosów, że jest bardzo piękna., błysk zielonych lekko kocich oczu dający się zauważyć przez włosy opadające na twarz zdawał się być nasycony jakąś niewiarygodną mocą. Młodzieniec przez chwilę patrzył na nią ze smutkiem i błaganiem w ciemnych oczach poczym odezwał się niskim i spokojnym głosem, w którym jednak dało się wyczuć smutek, który tak próbował ukryć.
- Nie możesz na pewno będą mnie ścigać, a jeśli i ty pojedziesz ze mną pościg będzie tym wytrwasz. Nie spoczną póki nas nie złapią, nie mogą przecież żeby jedna córka króla szwędała się po Imperium.
- I co z tego. Nie chcę tu zostać, chcę jechać z tobą a konsekwencje mnie nie obchodzą.- Żachnęła się Raven.
- Pomyśl przez chwilę dziewczyno - odparł z irytacją w głosie młodzieniec – Nie jestem ci w stanie zapewnić wygód, jakie masz tutaj a nawet gdybym mógł to było by to zbyt niebezpieczne gdyż moglibyśmy w ten sposób zdradzić miejsce naszego pobytu.-Mówił coraz ciszej jakby obawiając się kolejnych krzyków kobiety. Te jednak nie nastąpiły. Raven przez chwilę wpatrywała się w niego z nieodgadnionym wyrazem oczu poczym nagle objęła go mocno przylegając do jego ciała i wyszeptała łamiącym się głosem:
- Ale ja nie chcę tu zostać. Nie mogę, to mnie przerasta, a w dodatku ojciec chce mnie wydać za jednego z książąt. Nie chcę spędzić reszty życia jako żona jakiegoś szlachcica, którego nie kocham.- To powiedziawszy rozszlochała się w jego koszulę. Mężczyzna objął ją szepcząc do ucha jakieś uspokajające słowa, których ona jednak nie słyszała. W pewnym momencie podniosła na niego wzrok i utkwiła go w jego roziskrzonych oczach. Po chwili jednak spuściła go i wyszeptała tak cicho, że prawie niesłyszalnie trzy słowa:
-Kocham cię wiesz. – Po tych słowach wspięła się wysoko na palce i odnalazła wargami jego usta. Pogrążyli się w słodko gorzkim pocałunku – ich być może ostatnim - wyrażającym namiętność smutek a jednocześnie tęsknotę i wieczne pragnienie. Gdy na chwilę oderwali się od siebie by nagrać powietrza młodzieniec wyszeptał:
-Wiem- I znów zatopił się w jej miękkich wargach. Przerwali dopiero, gdy usłyszeli stukot ciężkich wojskowych butów tuż koło ich miejsca obecności.
- Idź już – Najciszej jak mogła wyszeptała Raven.
- Może już się nie zobaczymy, ale wiedz, że cię kocham i nigdy nie przestanę tęsknić za tobą, nawet nie wiesz jak bardzo bym chciał żebyś uciekła ze mną, ale to niemożliwe i dobrze o tym wiesz. – Również szeptem odpowiedział młodzieniec. Jeszcze raz pocałował ją delikatnie w usta i odszedł w ciemną noc.
Raven stała jeszcze chwilę patrząc w ślad za nim a po policzkach toczyły jej się łzy smutku i tęsknoty. Tęsknoty za tym, co właśnie straciła, a przede wszystkim za nim, za Murtaghiem.


Rozdział I

Raven obudziła się pod sklepieniem drzew. Przez ich konary przesączało się łagodne i ciepłe światło dnia. Nadal nie mogła uwierzyć, że pierwszy raz od wielu lat nikt jej nie śledzi i nie obserwuje jej poczynań. Wydawało jej się to bądź, co bądź dziwne, przecież całe swoje dotychczasowe życie spędziła w ich otoczeniu, jednak nie narzekała. Z wolnością jest tak, że jeśli raz się jej zasmakuje już nigdy nie można takiej osoby ponownie zniewolić. Raven też tak czuła, mimo iż nigdy nie siedziała w więzieniu to każdy jej ruch był kontrolowany i bacznie obserwowany. Teraz czuła się naprawdę wolna bez obecności tych wszystkich ludzi mówiących jej, co ma robić i jak się zachowywać i chociaż to niepojęte czuła się dobrze bez ojca. Ta myśl napawała ją smutkiem, ale wiedziała, że nie tęskni za nim. Była tylko drogocennym pionkiem jego rękach, wiedziała, że czekał w nadziei, iż wykluje się dla niej któryś z dwóch pozostałych smoków. Cicho westchnęła na myśl o którymś z tych pięknych jaj, które wyglądały jak drogie kamienie jednak wiedziała, że będąc córką kogoś tak złego nie ma szans żeby któreś się dla niej wykluło i prawdę mówiąc nie chciała, aby tak się stało. Nie chciała być przyczyną cierpienia niewinnych ludzi a będąc jeźdźcem króla na pewno by je zadawała.

***

Od pamiętnego dnia bardzo się zmieniła i nie tylko zmienił się jej sposób myślenia zmieniła się też fizycznie. Przed ucieczką była niewątpliwie piękna, ale teraz wyglądała wprost cudownie. Gdy tylko uciekła ścięła swoje ogniste włosy, tak, że teraz, kiedy były rozpuszczone sięgały jej mniej więcej do łopatek, a związane były w koński ogon. Jej zielone kocie oczy płonęły prawie niespotykanym dotąd blaskiem prawdziwego szczęścia i spokoju a na jej opalonej skórze widniało kilkanaście piegów. Gdy tyko odrzuciła kołdrę ze zwierzęcych skór Raven skierowała swój wzrok na kraniec polany gdzie uwiązany był przepiękny kary koń ze strzałką na czole i z białymi skarpetkami na każdej nodze sięgającymi nadpęcia jednak jego cechą charakterystyczną była biała pręga biegnąca od nasady grzywy aż do ogona.
Rumak zobaczywszy, że jego właścicielka na niego spojrzała zarżał radośnie, unosząc do góry swoją głowę. Dziewczyna uśmiechnęła się radośnie i podeszła do swojego wierzchowca. Był to najlepszy koń ze stajni jej ojca, jedna dotąd nikomu nie udało się go dosiąść oprócz niej samej. Kochał tego konia tak jak najlepszego przyjaciela i opiekowała się nim jak mogła najlepiej w takich warunkach, w stajniach ojca był traktowany niemal jak książę wśród koni, a z nią spał na dworze i odżywiał się tylko trawą i jakimś innym zielskiem. Jednak po kilku dniach od ucieczki zauważyła, że koń wyraźnie się odprężył i nabrał wewnętrznego spokoju.
Ona sama też, czuła wewnętrzny spokój i radość, od odejścia Murthaga nie myślała, że kiedyś poczuje spokój i szczęście, jednak stało się i nic nie mogła na to poradzić nie widzieli się od ponad dwóch lat i tak naprawdę nie była pewna czy chce go spotkać. Nie wiedziała jak bardzo zachwiałoby to jej życiem i czy naprawdę nadal go kocha. Wiedziała jak sama bardzo się zmieniła, więc jak bardzo zmienił się on?

***

Nie chciała o tym myśleć, nie miała siły rozmyślać, co by było gdyby go spotkała. Czy to uczucie by wróciło, czy raczej bezpowrotnie by się od siebie całkiem oddalili?
- Dlaczego to wszystko jest takie skomplikowane? – Szepnęła sama do siebie przytulając policzek do szyi Astara i obejmując rękami jego szyję.
Chwilę trwała w tej pozycji poczym pogłaskała konia delikatnie po chrapach i pocałowała.
- No trzeba się zbierać, niedługo musimy dotrzeć do miasta, kończą nam się zapasy.- To powiedziawszy podeszła do wygasłego już ogniska i podniosła małe zawiniątko i końskie juki, które natychmiast zaczęła pakować i po chwili znalazło się tam nie tylko owo zawiniątko, ale także zielona jedwabna sukienka, trochę dziwnych drobiazgów, które miała zamiar sprzedać i kilka jedwabnych koszul oraz dwie pary obcisłych lnianych spodni oraz jej kołdra ze zwierzęcych skór.
Sama wciągnęła na nogi buty z miękkiej sarniej skóry sięgające trochę przed kolano z cholewki prawego wystawała rękojeść sztyletu z pięknym fioletowym kamieniem w rękojeści. Trochę mocniej zasznurowała beżową koszulę. Na nogach miała spodnie do konnej jazdy znakomicie dopasowane do jej lekko umięśnionych nóg, a przez plecy przerzuciła pochwę z mieczem o rękojeści wykonanej tak samo jak rękojeść sztyletu takim samym fioletowym kamieniem.
Chwilę później osiodłała Astara i wskoczyła na jego grzbiet. Lekko spięła go piętami i ruszyła w kierunku skraju polany.

***

Po kilku godzinach jazdy ujrzała przed sobą cel ich wędrówki miasto, do którego od zawsze chciała przybyć, gdy byli już blisko nie mogąc się powstrzymać mocniej spięła piętami końskie boki, na co Astara ruszył cwałem do bram miasta. Wiedziała, że to nierozsądne zwracać na siebie uwagę, ale chciała jak najszybciej dotrzeć do niego i przez kilka dni pomieszkać w gospodzie przespać się w normalnym łóżku. Ogniste włosy powiewały za nią jak sztandar, gdy wjechała przez bramę do miasta powodując poruszenie i wywołując wiele ciekawych spojrzeń i szepty.
Zatrzymała się dopiero w środku miasta przy wejściu na targ. Zsiadając z konia uśmiechnęła się do kilku ludzi patrzących na nią z ciekawością. Chwyciwszy Astara za uzdę poprowadziła go za sobą do kowala, który ulokował swój zakład koło Tagu i zostawiwszy go tam do podkucia udała się zakupię jedzenie i kilka innych drobiazgów. Raven już dawno przekonała się, że rynek jest świetnym miejscem do wychwytywania plotek i ciekawych informacji, dlatego nadstawiła uszu i uważnie obserwowała kręcących się tam ludzi i sprzedawców.
Jej wzrok od razu przyciągnął stragan gdzie sprzedawano uzbrojenie, przez chwilę przyglądała się niesamowitej kolekcji luków wystawionych na sprzedaż poczym niezobowiązującym tonem zagadnęła sprzedawcę.
- Od dawna tu pan handluje? – Spytała z ciekawością w głosie.
- O tak, będzie z pięć lat – Odparł rosły mężczyzna z blizną przecinającą prawy policzek od nosa do szczęki.- A ty panienko, czego szukasz na stoisku z bronią, czy nie powinnaś raczej oglądać biżuterii? – Zapytał z przekąsem
- Och nie. – Odpowiedziała Raven. – Rozglądam się za jakimś dobrym łukiem i strzałami, a przy okazji chcę się dowiedzieć czy nie widzieliście gdzieś w okolicy jakiegoś przestępcy. – Zaimprowizowała dziewczyna.
- Aaa… łowczymi nagród, co? O tak jest tu kilku takich, ale nagrody są raczej niewielkie, poza, dwoma, które wynoszą dwa niezłe majątki, ale tych delikwentów poszukują w całym imperium, więc raczej żywego go nie znajdziesz.– Odparł z paskudnym uśmiechem. – A co do łuku to…
- Może później chcę najpierw się rozejrzeć. – Gdzie znajdę o nim informację? – Spytała szybko.
- Tam na rogu wisi list gończy, na nim jest wszystko napisane i widnieje podobizna. – Odburknął sprzedawca równocześnie wskazując palcem kierunek, w którym powinna pójść.
-Dziękuję panu bardzo i do widzenia. Odpowiedziała Raven i poszła we wskazanym kierunku.
Dojście tam nie zajęło jej nawet minuty i mimo, że specjalnie nie interesowała się listami gończymi to sprzedawca nadal ją obserwował, więc postanowiła jednak udawać, że ją to interesuje. Gdy tylko podniosła wzrok w oczy rzuciła jej się niezbyt udane podobizny kobiety i mężczyzny, które jednak nie nastręczały wątpliwości, kogo poszukują na pierwszym plakacie widniała jej własna podobizna z jeszcze długimi włosami, bladą nieopalaną skórą i bez kilkunastu drobnych piegów na nosie i policzkach, których ostatnimi czasy się nabawiła, ale jednak. Tuż obok wisiał taki sam plakat tylko z podobizną Murthaga, pod oboma plakatami znajdowały się dopiski, że mają zostać schwytani żywi i dostarczeni do najbliższej żołnierskiej twierdzy.


Rozdział II


Murtagh siedział na zwalonym pniu drzewa machinalnie głaszcząc po szyi Tornaca. Od tak dawna stronił od ludzi bojąc się, że ktoś może go rozpoznać i schwytać. Myślał o tym, że jego życie nie powinno być przesycone obawą o to czy się nie obudzi następnego dnia i czy nie zostanie schwytany. Martwił się też o Raven, przecież mogło jej do głowy przyjść coś bardzo głupiego mogła uciec od ojca i zaszyć się gdzieś, lub zupełnie otwarcie go poszukiwać. Wiedział, że nie była głupia jednak była bardzo impulsywna i często najpierw coś robiła a dopiero potem myślała o konsekwencjach, poza tym, gdy raz sobie coś ubzdurała wybicie jej tego z głowy było prawie niemożliwe.

***

Myślał o niej prawie cały czas, nie potrafił o niej zapomnieć, chociaż bardzo się starał, to przecież nie potrafił. Nie mógł wyrzucić z pamięci jej kocich oczu i ognistych włosów. Pragnął jej aż do bólu, pragną poczuć jej usta na swoich wargach i jej ciepły oddech tuż przy uchu oraz jej zapach, który do złudzenia przypominał woń łąki po wiosennym deszczu. Marzył o tym, aby ją zobaczyć, przytulić i już zawsze być przy niej bez względu na wszystko. Kochał ją, ale wiedział, że to nie ma przyszłości, miał przez to wyrzuty sumienia, lecz zaczął topić swoje smutki obyczajów kuflu piwa w jakichś zapadłych dziurach gdzie nikt nawet o nim nie słyszał i gdzie ludzie nie wiedzieli, co właściwie dzieje się w imperium, a nawet, jeśli mieli jakieś wiadomości to zwykle były one sprzed kilku lat. Czasami nawet po takim mocnym upiciu się budził się w jakiejś stodole z dziewczyną bądź kobietą śpiącą obok.
Czuł się tam w miarę bezpiecznie, ale odczuwał też pewien niepokój, bo nie wiedział praktycznie nic o zamierzeniach i planach króla. Zwłaszcza dręczyła go jedna myśl, co będzie, jeśli Raven ucieknie i go odnajdzie, wiedział, że na dłuższą metę nie miałaby przed tym oporów. Ojca nie kochała i właściwie trudno było jej się dziwić matka zmarła, kiedy była mała. Z jednej strony marzył o tym spotkaniu a z drugiej się go obawiał. Nie wiedziałby jak się zachować, a co najważniejsze nie wiedział czy ona go jeszcze kocha.

***

Murtagh z ciekawością przyglądał się pięknemu letniemu krajobrazowi. Mimo iż było dość ciepło jechał z kapturem nasuniętym na głowę, aby nikt go nie rozpoznał. Czuł się cudownie jadąc gościńcem do Gil’eadu. Miał nadzieję kupić tam niezbyt drogo paszę dla Tornaca i jakieś zapasy dla siebie. Od miasta dzieliły go jeszcze jakieś trzy dni drogi i z niemałą przyjemnością myślał o kuflu chłodnego piwa, które miał sobie zamiar zafundować w mieście. Chciał też ostrożnie wybadać czy są jakieś plotki dotyczące planów króla, i jego samego.
Kupcy i podróżni przyglądali mu się z ciekawością i lekką obawą, zapewne myśląc, co to za wariat jedzie w tak ciepły dzień z głową zasłoniętą grubym kapturem.

***

Raven siedziała przyczajona w tawernie. Znalazła sobie odosobnione miejsce w koncie sali, takie, z którego mogła obserwować wejście równocześnie nie będąc od niego widziana. Potrzebowała czasu do przemyślenia i drażniło ją to, że nie mogła spokojnie wypić piwa nie będąc nagabywana przez kilku natrętnych młodzieńców, którzy gdy tylko zauważyli ją wchodząc do tawerny od razu do niej podchodzili.
Raven wiedziała, że powinna jak najszybciej wyjechać z miasta jednak nie bardzo chciała to robić tak szybko. Miała nadzieję zabawić tu nieco dłużej i zaznajomić nieco dogłębniej z plotkami dotyczącymi sytuacji w Imperium. Wielkim haustem opróżniła kufel do dna i poszła na piętro do wynajętego pokoju. Z niewiadomych przyczyn nagle poczuła, że potrzebuje długiego wypoczynku.


Rano Raven obudziła się szczęśliwa i wypoczęta. Zaraz po śniadaniu zeszła jeszcze raz na rynek, aby się obsprawiać w zapasy, tak, aby po południu już móc wyjechać. Miała przy sobie dość sporą sakiewkę ze złotymi i srebrnymi monetami.
Po zrobieniu zakupów i odniesieniu ich do pokoju jeszcze raz poszła na targ, aby obejrzeć jeszcze kilka stoisk. Tuż przy wejściu na rynek natrafiła jednak na bardzo antypatycznego handlarza, który przez kraty okładał metalowym prętem podrośnięte szczenię wilka. Zwierzę nie mogło się w żaden sposób bronić, ani też odsunąć przed uderzeniami.
Chcąc oszczędzić mu, chociaż kilku chwil cierpienia Raven podeszła do mężczyzny i zagadnęła od niechcenia:
- Ile chciałby pan, za to zwierzę? – Handlarz odwrócił się do niej z przymilnym uśmiechem i powiedział:
- Dla tak ładnej damy jedyne pięćdziesiąt koron. – Raven przez chwilę przypatrywała mu się bacznie, poczym zwróciła swój wzrok na nieszczęsne stworzenie, handlarz zapewne chciał je sprzedać, gdy był jeszcze całkiem mały, a teraz nie było na niego chętnych, więc chciał żeby zwróciły mu się przynajmniej koszty jego wyżywienia. Więc uniosła w pytającym geście brwi i powiedziała chłodno:
- Dlaczego tak dużo, przecież jest wychudzony i zapchlony.
- To świetne zwierzę, nadaje się wspaniale do walk, ale mogę opuścić na czterdzieści koron. – Raven poważni zaczęła rozważać nabycie wilka, i postanowiła wytargować jak najniższą cenę.
- Nie zapłacę czterdziestu koron za tak wychudzone zwierzę. Moja cena to najwyżej trzydzieści koron. – Targowała się dziewczyna.
- Trzydzieści pięć, to moje ostatnie słowo. – Odpowiedział handlarz.
- Trzydzieści trzy i ani grosza więcej. – Twardo powiedziała Raven
- Zgoda.
Raven wysupłała sakiewkę z kieszeni, dokładnie odliczyła trzydzieści trzy korony i podała handlarzowi, który wręczył jej klatkę z przestraszonym zwierzęciem.
Niosąc wilka do pokoju Raven z ciekawością mu się przyglądała u się z ciekawością, nigdy jeszcze nie widziała wilka z tak bliska. Przez chwilę nawet wydawało jej się, że słyszała w głowie cichy głosik przypominający pisk szczeniaka układający się w cichutkie słowo:
- Dziękuję.


Rozdział III

Raven siedziała w siodle tuląc do siebie wilcze szczenię. Wilczek okazał się bardzo miłym towarzyszem, i zdążyła go już szczerze polubić. Ze zdziwieniem zauważyła, że wilczek jest nie mniej rozumnym stworzeniem niż Astar. Patrząc na niego zdawała sobie sprawę, że pomimo tego, iż jest wychudzony, trochę zapchlony i poobijany ma idealne umaszczenie. Jego srebrnoszara sierść przetykana była czarnymi włosami, natomiast jego bystre brązowe oczy patrzyły na świat z zaciekawieniem i nieustanną czujnością.
Raven przez chwilę wpatrywała się w niego, myśląc intensywnie poczym odezwała się do niego:
- Musisz mieć jakieś imię… - Wilczek jakby rozumiejąc to, co mówi szczęknął radośnie i wtulił się w nią jeszcze mocniej. W tym samym czasie Raven zdawało się, że poprzez własny umysł odczuwa emocje szczenięcia, było to dość dziwne, nieporównywalne do niczego uczucie. Pamiętała jeszcze, jak kiedy była jeszcze prawie dzieckiem przeczytała kilka zwojów jakiegoś starego pisma traktującego o magii zwanej Rozumieniem*, była to zdolność do porozumiewania się ze zwierzętami, jednak miało to straszne skutki, po powrocie do swojego ciała ludzie często zachowywali się tak jak zwierzęta. W zwoju były opisane przypadki, kiedy zwierzęta (zwłaszcza młode) połączyła specjalna więź z człowiekiem po, przez którą mogli się porozumiewać w myślach, przez którą człowiek mógł przenieść się na jakiś czas do ciała zwierzęcia. Jednak nigdy by nie podejrzewała siebie o takie zdolności.
Raven po kolei wymieniała imiona, jakie przyszły jej do głowy, jednak wilczek po kolei je odrzucał, tak jakby czekał na jakieś właściwe dla siebie. W końcu Raven pomyślała o dość dziwnym imieniu, które kiedyś dawno temu usłyszała i które kojarzyło jej się z nieskrępowaną wolnością.
- A może….
- Może Windigo… - Szczeniak jakby na potwierdzenie, że podoba mu się to imię zawył wysoko i melodyjnie prawdziwym świecie i równocześnie jej myślach.

* Magię Rozumienia zapożyczyłam sobie z książki Uczeń Skrytobójcy, jednak w opowiadaniu nieco ją zmieniłam

Raven tuliła Windigo do piersi a on ufnie się do niej przytulał i chłonął jej ciepło, powoli usypiając w rytm końskich kroków. Raven poklepała Astara po szyi i lekko spięła go piętami zmuszając do przyspieszenia kroku.
Po błękitnym niebie leniwie sunęły białe obłoczki formując się w dziwne kształty i od czasu do czasu na chwilę przysłaniając słońce.
Jechała na zachód w kierunku małej wioski położonej nieopodal gór Beorskich, miała nadzieję dowiedzieć się gdzie dokładnie mieszkają Vardeni i spróbować do nich dołączyć. Gdzieś na dnie umysłu kołatała jej się myśl, że mogą ją rozpoznać, jednak uporczywie starała się wyrzucić ją z głowy wmawiając sobie, że bardzo się zmieniła i nikt tak naprawdę nie wie, kim jest.
Gdy zbliżało się południe Raven zjechała ku skraju lasu na odpoczynek i w celu zjedzenia posiłku, Windigo jakby przeczuwając, co się święci obudził się w jej ramionach i szczeknął z aprobatą, jednocześnie poprzez łączącą ich więź dając jej do zrozumienia ż jest głodny i spragniony. Gdy tylko dotarli na miejsce popasu Raven ostrożnie zeszła z końskiego grzbietu i ostrożnie postawiła szczeniaka na ziemi, na co ten przeciągnął się radośnie i szeroko ziewnął. Dziewczyna nie zastanawiając się rozkulbaczyła ogiera i puściła go wolno, aby mógł pójść nad pobliski strumień napić się wody razem z Windigo sama zabrała się do wyciągania z juków chleba, sera i pasków suszonego mięsa dla wilczka oraz kilku marchewek dla Astara.
Gdy wszyscy najedli się i napili Raven poszła na pobliską łąkę po pasącego się na niej Astara i po Windigo, który siedział nieopodal konia jak prawdziwy pies pasterski.
Niebo powoli zaczynało się chmurzyć i zerwał się dość mocny wiatr uniemożliwiający przyjemną podróż.
Raven zadrżała pod pierwszym podmuchem zimnego powietrza i poprowadziła wierzchowca na skraj lasu gdzie bądź, co bądź wiało słabiej, osiodłała go i pomiędzy jukami zrobiła wygodne legowisko dla szczeniaka, a sama poszła się przebrać w cieplejsze ubranie. Na swoją koszulę założyła czarny płaszcz z kapturem, sięgający do kolan i rozcięty z przodu i z tyłu do wysokości, na której rozpoczynały się uda, tak, aby mogła swobodnie siedzieć na końskim grzbiecie. Na ręce założyła rękawiczki bez palców sięgające powyżej nadgarstka oraz ochraniacze na przedramiona również czarne. Przez plecy przewiesiła kołczan pełen strzał, a przez ramię łuk do połowy schowany w pokrowcu, tak, by można było go łatwo wyciągnąć.
Gdy wróciła do Astara podniosła Windigo ziemi i usadziła na legowisku między jukami, tak, aby nie mógł spaść a dopiero potem sama lekko wskoczyła na jego grzbiet i trąciła go piętami żeby ruszył z miejsca.
Na gościńcu wiatr bezlitośnie szarpał jej długie rude włosy sprawiając, że w końcu naciągnęła na głowę głęboki kaptur.
W miarę jak upływał czas pogoda coraz bardziej się pogarszała, aż w końcu zaczęło coraz mocniej padać. Raven nie mogła nic na t poradzić i tylko rozglądała się, co jakiś czas za jakimś schronieniem dla siebie, Astara i Windigo, którzy tak jak ona byli już zupełnie mokrzy.
W końcu w oddali dostrzegła dość spory, zapewne pasterski szałas, pod którym mogło się zmieścić stado owiec i co najmniej dwa konie. Raven ruszyła skierowała Astara w kierunku szałasu na łące, a ten z oporem wszedł w mokrą trawę, która spowodowała o ile to w ogóle możliwe, że stał się jeszcze bardziej mokry.
Gdy dotarli do szałasu Raven wprowadziła do środka Astara i Windigo, którzy z zadowoleniem stwierdzili, że jest tam sucho i cieplej niż na zewnątrz. Gdy oczy Raven przyzwyczaiły się do mroku, wyżęła swoje mokre włosy, spojrzała w głąb szałasu i zaniemówiła w najdalszym kącie stał szary, dość spory koń a na środku siedział młody mężczyzna, który wpatrywał się w nią jak urzeczony.


Rozdział IV


Raven wpatrywała się w niego przez chwilę poczym z lekką furią głosie krzyknęła:
-Co ty tu robisz u diabła? – Wiedziała, że najprawdopodobniej wyruszył, aby jej poszukać, złapać i dostarczyć z powrotem do zamku i doprowadzało ją to do wściekłości. – Wysłał cię mój ojciec prawda? – Krzyczała dalej – Nie, nie odpowiadaj wiem, że tak – powiedziała szybko widząc, że chce jej przerwać. Po tych słowach zamilkła, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć a on to wykorzystał:
-Nawet, jeśli to, co? Myślisz, że możesz robić, co ci się żywnie podoba? Otóż nie, wiadomość z ostatniej chwili nie możesz się samotnie szwędać po Imperium, poza tym masz coś, co król chciałby odzyskać w trybie natychmiastowym. – Mówił coraz głośniej, co jeszcze bardziej rozgniewało Raven:
- Nie sądzę żeby tylko o to chodziło, oczywiście, że mój ojciec chce to odzyskać, ale to ty chciałeś mnie szukać, nie zniósłbyś gdyby znalazł mnie ktoś inny. Kiedy do ciebie dojdzie taki drobny szczegół, że cię nie kocham i tak naprawdę nigdy nie kochałam? Między nami nic już nie ma, mimo że ojciec chciałbym została twoją żoną. Przykro mi ja nie chcę i nic tego nie zmieni. – Tak szybko jak podniósł się on Raven jeszcze nie widziała, co więcej nie była w stanie zareagować, kiedy gwałtownie znalazł się przy niej, zabrał miecz oraz łuk i odrzucił w daleki kąt i jednocześnie przydusił ją do swojego torsu i sycząc przez zęby powiedział:
- Nawet, jeśli tak, to nie ma znaczenia, nie masz żadnego wyboru, kiedy znajdziesz się znowu w zamku, i tak mnie poślubisz i będziemy razem sypiać, niezależnie czy tego chcesz czy nie. – Bała się teraz naprawdę się bała, był niebezpieczny i dopiero teraz w pełni zdała sobie z tego sprawę.

***

Windigo przez chwilę wpatrywał się w nieznanego mu mężczyznę, stopniowo coraz bardziej najeżając sierść i szczerząc kły, aż w końcu rzucił się z groźnym warkotem na tego obcego człowieka zatapiając zęby w jego łydce.
Mężczyzna wrzasną z bólu i zaskoczenia, gdyż szczeniaki mają nie dość, że zakrzywione to jeszcze bardzo ostre zęby, a ten szczeniak właśnie wbijał mu w nogę cały swój garnitur posiadany w szczękach.
Nie tracąc zimnej krwi mężczyzna, złapał Windigo za kark i podniósł z ziemi tak jakby był szmacianą lalką jednocześnie patrząc przenikliwie na Raven.
Dziewczyna widząc to spojrzała na niego błagalnie poprosiła:
- Nie rób mu krzywdy, on zrobiło w mojej obronie i…
- Więc mam oszczędzić tego sierściucha tak? – Raven nawet tego nie potwierdziła, wiedziała, że to było pytanie retoryczne – Powiedz mi, dlaczego, co ja z tego będę miał? Poza tym ciekawy jestem gdzie ty go dorwałaś przecież to szczeniak wilka i to już całkiem wyrośnięty. - Przez cały czas Windigo miotał się dziko próbując się uwolnić, aż wreszcie mężczyzna znudzony jego miotaniną, zdzielił go po głowie tak mocno, że stracił przytomność poczym wypuścił go z ręki, tak, że spadł bezwładnie na ziemię koło jego stóp. Gdy tylko Windigo znalazł się na ziemi Raven przypadła do niego i delikatnie uniosła jego łepek – oddychał i to było najważniejsze, delikatnie, aby nie uszkodzić go jeszcze bardziej wzięła go na swoje kolana głaszcząc jego bezwładne ciało jakby chciała go uspokoić.
Przez cały ten czas obserwowała ją para zimnych, stalowo-szarych i nieprzeniknionych oczu mężczyzny.
Tuliła do siebie szczeniaka jednocześnie nienawidząc z całej duszy człowieka stojącego przed nią. Po jej policzkach spłynęło kilka łez, które spadły na Windigo wsiąkając w jego sierść, nie mogła się powstrzymać, po prostu nie mogła, nie obchodziło jej, że on na to patrzy i co sobie pomyśli.
Mężczyzna nie czekając na to aż przestanie płakać podniósł ją za ramiona do pozycji stojącej i warknął:
- Uspokój się, nic się temu sierścuchowi nie stało, tylko stracił przytomność – zresztą masz teraz poważniejsze problemy niż ten szczeniak – Jak zamierzasz wytłumaczyć ojcu swoje zniknięcie i to, że zabrałaś jajo ze skarbca, radziłbym ci znaleźć jakąś przekonującą wymówkę. A poza tym masz coś, co ja mnie interesuje i doskonale wiesz, o co chodzi. – Powiedział uśmiechając się drapieżnie i taksując jej ciało wiele mówiącym spojrzeniem. – Raven popatrzyła na niego z obrzydzeniem i strachem w zielonych oczach, w tej chwili nie marzyła o niczym innym, jak aby znaleźć się jak najdalej od niego. Pamiętała jak się poznali, a właściwie jak ich sobie przedstawiono, wtedy była to obustronna fascynacji, która z jego strony przerodziła się w miłość, a potem zaborczą chęć posiadania jej osoby na własność. Na początku nawet go lubiła i pomyślała, że nie będzie im może razem tak źle, ale potem, kiedy poznała go trochę lepiej przekonała się, jaki potrafi być wybuchowy, gwałtowny i niebezpieczny, dlatego zaczęła go unikać i nie powalać, aby zostali sami tylko we dwoje. Potem poznała Murthaga i wszystko inne przestało się liczyć, byli tylko oni…
- Nie usłyszałaś?- Przerwał jej rozmyślania chłodny męski głos tuż nad uchem, jednocześnie poczuła jego ciepły oddech na swojej skórze.
- N… Nie - Odpowiedziała z drżeniem. – Dlaczego tak myślisz – Chciała zyskać na czasie, aby móc wymyślić jakiś sensowny plan ucieczki.
- Dobrze wiesz, dlaczego - Wymruczał do jej ucha delikatnie je przygryzając – Raven czuła narastającą panikę, bała się tego, co może nastąpić, nie chciała tego, ale jego to raczej nie obchodziło… Próbowała się od niego odsunąć, jednak bez specjalnego powodzenia, bo podążał za nią. Nie mogąc dłużej znieść jego dotyku na swojej skórze Raven krzyknęła:
- Zostaw mnie! - Jednocześnie mocno go od siebie odpychając tak kierując swoją siłę, aby on znalazł się bardziej w głębi, a ona bliżej wyjścia – Nie chcę tego rozumiesz! – Krzyczała bardzo głośno jednocześnie powoli cofając się, zbierając swoje rzeczy i Windigo, który jękną cicho oraz ciągnąc za uzdę Astara. Mężczyzna jednak zobaczywszy, do czego ona zmierza podążał wolno, aby jej nie spłoszyć za nią. W momencie, kiedy oboje byli już blisko wyjścia nie czekając na nic rzucił się w jej kierunku próbując ją złapać. Raven jednak zwinnie mu się wywinęła, przewracając go jednocześnie na ziemię i jednym skokiem znalazła się na zewnątrz razem z koniem, mieczem, łukiem i nieprzytomnym szczeniakiem na zewnątrz. Wskoczyła szybko na siodło i gwałtownie spięła Astara piętami, tak, że ten ruszył z kopyta przed siebie.

***

Murtagh jechał skulony w siodle i opatulony w płaszcz, który chociaż trochę łagodził skutki powoli już ustępującej burzy. Tornaca parskała, co jakiś czas dając mu w ten sposób do zrozumienia, iż nie jest zadowolony z obecnego stanu rzeczy i że chętnie zatrzymałby się w jakimś suchym miejscu. Mężczyzna poklepał go lekko po szyi szepcząc uspokajające słowa poczym lekko spiął go piętami zmuszając do szybkiego kłusu po rozmiękłej drodze.

***

Raven pędziła przed siebie właściwie nie zwracając na nic uwagi, chodziło jej tylko o jak najszybsze oddalenie się od NIEGO zanim on zacznie ją ścigać, Astar jakby rozumiejąc, o co chodzi ani na chwilę nie zwalniał tępa i nie parskał z dezaprobatą..
Galopowali po kamienistej drodze nie oglądając się za siebie ani nie zwracając specjalnej uwagi na to, co się dzieje przed nimi na drodze.
W normalnych warunkach w tej chwili powinno dopiero zacząć się ściemniać tym czasem panowały prawie grobowe ciemności, które skutecznie uniemożliwiały zobaczenie czegoś, co nie znajdowało się metr przed tobą, a dodatku nawet gdyby chciała Raven była zbyt roztrzęsiona, aby zwracać uwagę na takie szczegóły.
Jednak po kilkunastu minutach jej uwagę zwrócił jakiś dźwięk, jakby odległy głośny tętent kopyt, zapewne koń, który się do nich zbliżał był bardzo spory i zapewne też niósł na sobie jeźdźca.
Jednak Raven nie zwolniła, ani nie zjechała z drogi, była skłonna nawet przystąpić do konfrontacji z tym człowiekiem, aby się wyładować.
Zbliżali się do siebie coraz bardziej i Raven wkrótce zobaczyła zarys sylwetki owego jeźdźca, nie wątpliwie był to mężczyzna i to dość silnie zbudowany, jednak trzymał się w siodle pewnie i z niewymuszoną gracją.
On też zapewne musiał ją już zauważyć jednak tak jak ona nie zamierzał nikomu schodzić z dogi, jechali prosto na siebie jakby nic ich nie obchodziło, jednak Astar chyba tak jak koń owego jeźdźca nie uważał tego za najlepszy pomysł i kiedy właściwie już dzieliło ich pyski zaledwie 10 cm oba konie zaryły się w ziemię parskając, prychając z niezadowoleniem i wyciągając lekko szyję, aby obwąchać tego drugiego.
Mężczyźnie w siodle najwyraźniej nie spodobało się że jakaś kobieta przerywa mu jazdę i krzyknął z lekką furią w głosie:
- Co robisz kobieto? – Raven na te słowa hardo spojrzała mu w oczy i już miała cos odpowiedzieć, gdy usłyszała za sobą tętent kopyt „To ON” pomyślała i jej oczy rozszerzyły się ze strachu, był blisko, to nie ulegało wątpliwości.
Mężczyzna przed nią chyba wyczuł, że coś się święci, bo podjechał do niej i złapał ją za nadgarstek szepcząc, aby była cicho, jednocześnie wyjmując z juków jakiś płaszcz i narzucając jej na głowę, tak, że nie było widać jej twarzy, było to tak wielkie nakrycie, że Raven się w nim topiła a i tak przykrywało jeszcze cały koński zad Astara z tyłu i Windigo, którego nadal kurczowo trzymała w objęciach.
Mężczyzna jednak na tym nie poprzestał, chwycił wodze jej ogiera i delikatnie obrócił go tak, aby wydawało się, że jadą w Tm samym kierunku.
Raven nadal nie widziała jego twarzy i trochę się bała się, że chce jej tak naprawdę zrobić krzywdę, ale coś mówiło jej, że lepiej być cicho i go słuchać.
Zdążyli akurat na czas, bo jej prześladowca podjechał do nich stopniowo zwalniając tępo i spytał z wyższością i pogardą w głosie:
- Czy przejeżdżała tedy rudowłosa dziewczyna z wilkiem na ręku, siedząc na czarnym koniu z białą pręgą od grzywy aż do ogona? – Raven schyliła uniosła nieznacznie głowę, jednak mężczyzna wpatrywał się tylko w jej „towarzysza”, który odrzekł gardłowym głosem:
- Nie, nie było tu nikogo takiego, ale widziałem jakąś sylwetkę jeźdźca, który gnał przez pole, o tam – rzekł wskazując na wschód. - Może to ta, której szukasz. – Mężczyzna, który zadał pytanie zmierzył ich jeszcze raz wyniosłym wzrokiem, zatrzymując go dłużej na Raven poczym, zwrócił konia we wskazanym kierunku i szybko odjechał, nie oglądając się za siebie.
Po kilkunastu minutach, kiedy mieli pewność, że już ich nie zobaczy i nie usłyszy mężczyzna ściągnął z niej płaszcz i przez chwilę przyglądał się jej spod kaptura, tak, aby nie mogła zobaczyć jego twarzy poczym powiedział spokojnym, głosem zupełnie innym brzmieniu niż zwrócił się do tamtego:
- Długo cię nie widziałem – I nie zważając na jej zdziwione spojrzenie wychylił się z siodła i przytulił ją z zadziwiającą czułością. Jednak po chwili Raven zaczęła słabo go odpychać, nadal nie zdając sobie sprawy, kto to jest, na co on jeszcze mocniej ją przytulił i wyszeptał:
- Marzyłem o tej chwili już od dawna…

Rozdział V

Siedzieli w milczeniu, co jakiś czas zerkając na siebie. Raven nie pamiętała takiej chwil odkąd go poznała, aby milczenie miedzy nimi było krępujące. Co jeszcze wzmogło jej konsternację.
Nad nimi szumiały drzewa a nieopodal pasły się oba ogiery, a Windigo spał u jej stóp od czasu do czasu cichutko stękając.
Sama nie bardzo wiedziała jak ma się zachować, w końcu nie widziała ponad rok, a w dodatku nie była pewna czy on nadal cos do niej czuje, i co ważnie nie wiedziała dokładnie, co sama czuje.
Z rozmyślań wyrwało ją delikatne trącenie jej ramienia przez jego rękę i opanowany głos, w którym jednak dało się słyszeć napięcie.
- O czym myślisz? – Spytał patrząc gdzieś w bok.
- Sama nie wiem, po prostu moje myśli płyną gdzieś i już. A ty? – Spytała Raven
- O tym, co było między nami – Odparł po prostu i po chwili namysłu dodał spytał:
- Dlaczego uciekłaś, co? – Przez chwile Raven patrzyła mu w oczy poczym westchnęła głęboko i powiedziała:
- Miałam dosyć, nie mogłam już wytrzymać, no i chciałam znów cię zobaczyć, wiem, że to było trochę głupie i dziecinne, ale teraz czuję, że nie mogłabym postąpić inaczej, przecież mój ojciec to tyran, nawet w stosunku do mnie nie potrafił być inny, zawsze forsował swoje zdanie i ja nie miałam nic do powiedzenia, nawet w kwestii małżeństwa… - Zaczęła wyjaśniać, w sumie nawet nie bardzo wiedziała, po co mu się tłumaczyła, ale czuła, że jest mu to w jakiś sposób winna.
Murtagh przez chwilę przyglądał się jej wnikliwie poczym pytał:
- I co teraz zamierzasz robić? Przecież nie możesz tak żyć.
- Dlaczego nie mogę, może jeszcze nie zauważyłeś ale potrafię sobie poradzić, a ciebie nie powinno to obchodzić. – Teraz, Raven zaczynała się już złościć, jakim prawem on mówił jej jak ma żyć i co ma robić?
- Nadal nie powiedziałaś mi, co masz zamiar zrobić- Przerwał jej rozmyślania.
- Sama nie wiem, na początek pojadę do Vardenów, a potem….
- Co czyś ty zwariowała? Nawet gdybyś przyniosła im głowę króla wykleiliby cię, alb gorzej. – Teraz był już naprawdę przerażony, zachowywała się tak jakby nie wiedziała, co może jej się stać.
- Niby, dlaczego, co z tego, że mam takiego ojca, to niczym nie świadczy, ja nie jestem taka jak on, poza tym czy ma to jakiekolwiek znaczenie, spójrz na swojego ojca, kim był, ale ty jesteś inny i nie powinno obchodzić nikogo, kim jest moja rodzina, tylko to, jaka ja jestem.- Powiedziała z pasją. – Dlaczego oceniamy ludzi tak powierzchownie, poza tym mam coś co oni bardzo chcą mieć, a ja mogę im to dać.
- To znaczy, co masz? – Spytał zdezoriętowany.
Raven wychyliła się do przodu i przyciągnęła do siebie swoje juki zaczynając w nich energicznie grzebać, aż w końcu wyciągnęła spore zawiniątko i delikatnie zaczęła je odpakowywać. Powoli ich oczom ukazał się spory czerwony kamień poprzecinany jaśniejszymi czerwonymi żyłkami, jednak już po chwili Murtagh zorientował się, że to nie kamień tylko smocze jajo.
- Ukradłaś je swojemu ojcu?- Powiedział z bezgranicznym zdziwieniem.
- Nie, ja je tylko zabrałam za sobą, i nie zamierzam oddać go ojcu, a teraz potrzymaj je przez chwilę – To mówiąc wcisnęła mu je w ręce, a sama zaczęła jeszcze raz przetrząsać juki, nie zwracając ca niego uwagi aż w końcu wyjęła mały woreczek żółtym pyłem i położyła go obok siebie na trawie i ponownie spojrzała na jajo trzymane w rękach, przez Murthaga.
Jednak, gdy na nie spojrzała wydała zduszony okrzyk zamarła – jajo zaczęło się chybotać i na skorupce pojawiły się małe pęknięcia, najwyraźniej smok wybrał go na swojego jeźdźca.
Murtagh odsunął od siebie jajo na odległość ręki i wpatrywał się w nie jak zahipnotyzowany, nie będąc w stanie wykonać nawet ruchu, nagle jajo znieruchomiało, po czym z zadziwiającą siłą zostało rozerwane od środka na cztery równe części, a na ziemię z głuchym tąpnięciem, zlizując resztki błony swoim rozwidlonym jak u węża językiem spadł smok.
Oboje przypatrywali mu się z ciekawością, smok miał ciemnoczerwone łuski, takiego samego koloru jak jajo, dużo większe od niego samego błoniaste skrzydła rozpięte na kościanych palcach zakończonych małymi szponami. Jego głowa była niemal trójkątna a z górnej szczęki wystawały dwa nieskazitelnie białe kły, lekko ząbkowane po wewnętrznej stronie tak samo jak szpony, które były jednak lekko czerwone. Wzdłuż jego kręgosłupa biegł rząd małych jak igiełki szpikulców, nieco ciemniejszych niż łuski. Smoczek miał też piękne krwistoczerwone oczy, w których zapalił się ciepły ognik.
Stworzenie nie czekając na czyjkolwiek ruch niezgrabnie podreptało do śpiącego Windigo wypuszczając z nozdrzy obłoczek białego dymu, poczym uszczypnął go w ogon, na co Windigo zerwał się ze skowytem i podbiegł po Raven wspinając jej się na kolana i patrząc z przestrachem na małego smoka.
To jednak wystarczyło, aby oboje oprzytomnieli na tyle żeby trochę się od smoka odsunąć, nie bardzo wiedząc czy taki mały może im coś zrobić, po chwili jednak smoczek stracił zainteresowanie nimi i usiadłszy na tylnych łapach zadarł głowę do góry wpatrując się w korony drzew, poczym zwinął się w kłębek ciągle obserwując otoczenie.
Murtagh uśmiechnął się delikatnie na ten widok i wyciągnął prawą dłoń by pogłaskać smoka po łebku, lecz kiedy tylko jego dłoń dotknęła łusek jego dłoń przeszyła fala lodowatej energii, która przebiegła w górę ramienia wypełniając żyły. Każdą część jego ciała owładnął niewyobrażalny ból, stracił przytomność.
Kiedy się obudził pochylała się nad nim Raven, a jej rude włosy spadały mu na twarz łaskocząc go trochę. Podniósł się na łokciach i omiótł spojrzeniem polankę w poszukiwaniu smoka, który jak się zorientował spał w najlepsze pod najbliższym drzewem.
Mężczyzna jęknął głośno i znów opadł na plecy, na co Raven pochyliła się nad nim jeszcze bardziej i cicho spytała:
- Nic ci nie jest? Jak się czujesz? – Gdyby nie jej bliskość dawno by się podniósł, jednak ona działała na niego mocniej niż zdawała sobie z tego sprawę, tak bardzo chciał wyciągnąć rękę i dotknąć jej policzka, jednak nie wiedział jak ona na to zareaguje.
Raven nie otrzymawszy odpowiedzi na swoje pytanie powiedziała:
- Za chwilę powinno ci przejść, podobno taka reakcja jest naturalna, poleż chwilę, a ja przyniosę smoka. – To powiedziawszy zaczęła się podnosić jednak on złapał ją za przedramiona i rzekł:
- W zupełności wystarczy jedna osoba, która przeżyła, coś takiego. - Raven pokręciła głową z uśmiechem i odpowiedziała:
- To tylko ty tak się poczułeś, bo pierwszy go dotknąłeś, w ten sposób połączyła was więź, mi nic nie będzie, a ty powinieneś przyjrzeć się swojej prawej dłoni – poczym delikatnie wysunęła swoje ramiona z jego uścisku i podeszła do pisklęcia smoka, wzięła go na ręce i znów wróciła do Murthaga kładąc smoczątko na jego piersi. Jednak tym razem nie poczuł bólu, tak jak się spodziewał tylko mrowienie i jeszcze coś, jakby smok był obecny w jego myślach i dawał mu do zrozumienia, że jest głodny.
Tym razem mężczyzna stanął na nogi i ze smokiem na rękach podszedł do juków, wyjął trzy paski suszonego mięsa, które położył na ziemi a obok nich postawił smoka, który zabrał się za ich rozrywanie i połykanie, poczym zwrócił się do Raven:
- Wiedziałaś, co się stanie jak potrzymam to jajo prawda? – Reakcją dziewczyny były wielkie oczy i prychnięcie jak rozjuszona kotka.
- Odpowiedz – Teraz to było już żądanie.
- Nie, nie wiedziałam, gdyby tak było to zapytałabym cię czy chcesz mieć smoka, do głowy mi nie przyszło, że on może się wykluć akurat teraz i akurat tobie. – Zaczynała już być zła, za to, że tak w ogóle pomyślał. – Rozumiem, że możesz go nie chcieć, ale nie masz wyboru...
- A czy ty w ogóle się zastanowiłaś jak będziemy podróżować z małym smokiem? Jest za mały żeby samodzielnie latać za nami i za duży, aby móc go jakoś ukryć. – Przerwał jej.
- Chwila, chwila. – Zaczęła Raven. – Jakie MY ja jadę do Vardenów, a nie do Gil’eadu tak jak ty, zresztą tam już nas obojga poszukują więc pokazywać się tam nie ma co bo od razu nas rozpoznają… - Przerwała na chwilę, aby nabrać powietrza, a on w tym czasie znowu zaczął mówić:
- Takie MY, że cię nie puszczę nigdzie samej, bo znowu się w coś wpakujesz.
- Może nie zauważyłeś, ale świetnie sobie bez ciebie radziłam i wcale nie potrzebuję pomocy. – Raven sama się sobie dziwiła, dawniej nie przyszłoby jej nawet do głowy by tak forsować swoje zdanie.
- Tak, a gdyby nie ja to ciekaw jestem, jak poradziłabyś sobie z tym… Jak mu tam... – Teraz on zaczynał być zły oboje byli bardzo uparci, tylko nie wiadomo, które bardziej.
- Na pewno bym mu uciekła, zresztą tak naprawdę, co cię to obchodzi, zostawiłeś mnie w zamku i nie interesowałeś się tym, co się tam dzieje, więc skąd teraz to nagłe zainteresowanie? – Teraz zaczynała już lekko podnoście głos, aby nie usłyszał jak drży.
- Bo skoro już się spotkaliśmy to powinienem – Odparł również podnosząc głos, chociaż z innego powodu, jak mogła pomyśleć że go to nie interesowało, mimo wszystko jednak nie zamierzał jej uświadamiać. – Czy do ciebie nie dociera że tak naprawdę w walce z mężczyzną nie miałabyś szans, przeżyć w dzisiejszym świecie też jest coraz trudniej, po prostu sobie nie poradzisz i tyle.
- Nie mów tak do mnie – Teraz prawie już krzyczała – Wiem jak trudno jest przeżyć, ale mimo wszystko łatwiej tutaj niż w zamku z NIM. – W jej oczach pojawiły się łzy. Momentalne odwróciła głowę, aby ich nie zobaczył – A teraz zostań tu, a ja pójdę na spacer, chcę być sama. – Chciał zaprotestować, ale coś mu mówiło, że to nie jest dobry pomysł.

***

Raven szła przed siebie leśną ścieżką od czasu do czasu kopiąc jakiś kamień, nie wiedziała, dokąd idzie, po prostu chciała się przejść, w dali majaczyła tafla jakiegoś niewielkiego ciepłego jeziorka.
Po dziesięciu minutach marszu doszła do niego i zdjąwszy buty włożyła nogi do wody.
„Przyjemnie” pomyślała zamykając oczy.
Po chwili jednak naszła ją chęć, aby się wykąpać.
Rozebrała się, starannie składając ubranie i kładąc niedaleko brzegu, wsunęła się do ciepłej wody. Jeziorko nie było zbyt głębokie to też zanurzyła się do pasa.
W półcieniu, jaki tworzyły gałęzie drzew nie było ani za chłodno, ani za ciepło toteż po chwili zanurkowała pod wodę mocząc włosy.
Gdy się wynurzyła po jej skórze spływały kropelki wody znacząc błyszczące szlaczki.
Jednak to nie to przyciągało uwagę, przez jej plecy biegły dwie cienkie i długie blizny po obu stronach kręgosłupa, taka sama blizna biegła też na jej lewej ręce od ramienia do łokcia.
Po półgodzinnym przebywaniu w wodzie, Raven wyszła na brzeg i usiadła w plamie niezbyt jaskrawego światła podciągając nogi pod siebie, oplatając je ramionami i chowając w nich głowę tak, aby włosy mogły szybciej wyschnąć.

***

Murthag szedł do jeziora po wodę razem ze smokiem i Windigo, którzy zdążyli się już razem zaprzyjaźnić, mężczyzna zamierzała napełnić manierki z wodą, najbliższe jezioro, a właściwie niewielkie jeziorko znajdowało się nieopodal obozu i dojście do niego nie zabrało mu nawet pół godziny. Raven już nie było od ponad trzech godzin, ale wiedział, że na noc wróci, a w lesie nie ma się o nią, co martwić.
Od brzegu dzieliło go już tylko metr, wtedy zauważył, że nie jest tu sam.
Na drugim brzegu siedziała, niewątpliwie, Raven, co bezbłędnie można było poznać po jej ognistych włosach, podszedł do brzegu tak, że dzieliło ich niecałe dwa metry tak, że bez skrępowania mógł przyglądać się jej ciału, jednak robiąc to nieco uważniej dostrzegł na jej plecach, owe blizny, na taką odległość nie mógł ocenić ze stu procentową pewnością, po czym były, jednak z tej odległości wyglądały na ślady uderzeń po pejczu, lub małym bacie, zmroziło go to, że ktoś potrafił zadać jej takie ciosy, blizny na jej lewej ręce nie mógł zobaczyć gdyż siedziała tak, że widział po skosie jej plecy i prawy bok.
Windigo obwąchawszy wszystko dokoła spojrzał poprzez jezioro i zobaczywszy swoja panią Zaczął cichutko piszczeć, co nie uszło uwadze mężczyzny i smoczka.
Murtagh szybko zorientował się, o co szczeniakowi chodzi, co wcale mu się nie spodobało zwróciwszy uwagę na to, że Raven na pewno nie chciała, aby ktoś jej przeszkadzał czy nawet wchodził w pole widzenia. Zważywszy na to Murthag złapał, Windigo, tak na wszelki wypadek gdyby przyszło mu do głowy dostać się w jakikolwiek sposób na drugą stronę jeziora, cicho napełnił manierki i myślą dając do zrozumienia smokowi żeby za nim poszedł i wciąż trzymając Windigo zaczął wędrówkę z powrotem na polanę gdzie zostały konie i ekwipunek.
Zobacz profil autora
Alveaner
..::Guru Shur'tugal::.. (Mod)
..::Guru Shur'tugal::.. (Mod)



Dołączył: 06 Lut 2006
Posty: 1999 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ul. 665 - sąsiad Szatana

PostWysłany: Wto 16:30, 30 Maj 2006 Powrót do góry

Rozdział VI

Siedzieli obok siebie przy ognisku wpatrując się w wesoło trzaskające płomienie. Raven trzymała na kolanach Windigo głaszcząc go machinalnie a na ramieniu Murthaga siedział smoczek od czasu do czasu wypuszczając z nozdrzy obłoczki białego dymu.
Astar i Tornac parskały, przywiązane do nisko zwieszającej się gałęzi niezadowolone z uwięzi, jednak powoli spuszczały łby szykując się do snu.
Żadne z nich nie bardzo wiedziało, co powiedzieć, więc oboje woleli zachować milczenie. Czuli się tutaj w miarę bezpieczni z powodu dość znacznego zagłębienia polany w puszczę.
„To idiotyczne” -pomyślała Raven- „Teraz nie potrafimy nawet normalnie porozmawiać, a co dopiero pomilczeć razem bez żadnego skrępowania”- Mocno ją to irytowało, ale właściwie nie przychodziło jej do głowy, jak ma ten problem rozwiązać, w końcu odważyła się spytać:
- Dlaczego? – Przez chwilę nie była pewna czy usłyszał zrozumiał, o co jej chodzi, jedna już po chwili odrzekł:
- Nie wiem – Z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Raven przez chwilę u się przyglądała, poczym zdjęła Windigo ze swoich kolan i położyła się na skórze, na której dotąd siedziała, podłożyła ręce pod głowę i spojrzała w niebo, na gwiazdy.
- Wiesz… Przykro mi… I przepraszam… - Poczuła ze zakrywa jej usta dłonią.
- Nic już nie mów… - Powiedział i delikatnie ułożył smoczka przy ogniu, a sam położył się tak, że jego głowa znalazła się naprzeciwko głowy Raven. Oddychała spokojnie i miarowo, obok niej zwinięty w kłębek ułożył się Windigo.
Nawet nie zdawał sobie sprawy, kiedy zasnął.

***

Czuł przyjemnie ciepło w całym ciele, jednak coś nie dawało mu spokoju, coś było nie tak.
Otworzył oczy w słabym blasku dogasającego ognia i głębokiej szarości poranka, przed wschodem słońca.
Raven śpiąca obok rzucała się i krzyczała, co jakiś czas słowa, których nie mógł zrozumieć. Obok niego siedział Windigo i nadal trącał go nosem próbując skłonić do jakiegoś działania, wyglądał na przestraszonego a konie przywiązane nieopodal parskały próbując jakoś zwrócić jego uwagę na to, co się dzieje. W tym samym czasie smoczątko siedziało przy Raven wpatrując się w nią intensywnie i od czasu do czasu wypuszczając z nozdrzy smużki dymu.
Rzut oka na dziewczynę powiedział mu, że musi ją obudzić, zdawało się jakby ktoś próbował dostać się do jej umysłu.
Szybko podszedł do niej i delikatnie dotknął jej ramienia, w ogóle na to nie zareagowała.
Przez chwilę zastanawiał się, co zrobić, w końcu doszedł do wniosku, że on też powinien dostać się do jej umysłu i… Właśnie, nie bardzo wiedział czy pomóc jej w obronie czy jakimś sposobem wyrzucić intruza.
Sięgnął od jej umysłu delikatnie, jakby bojąc się ją spłoszyć i niemal natychmiast poczuł silną barierę panicznego strachu, niepewności i czegoś jeszcze, czego nie potrafił zidentyfikować.
Nie chciała dopuścić nikogo, jednak intruz nadal próbował. Starając się dostać do jej umysłu przemawiał do niej cicho, jakby chciał ją uspokoić. Powoli przełamywał się przez jej myślową barierę, gdy tak nagle jak się zaczęło, wszystko ustało. Raven leżała w napięciu z otwartymi oczami, których widniał strach, rzuciła mu szybkie spojrzenie i szybko rozejrzała się dookoła, jakby sprawdzając czy nikogo tu nie ma, poczym z jej oczu zaczęły spływać strumyczki łez, a ona sama przytuliła się do niego w poszukiwaniu ciepła i jakiegoś poczucia bezpieczeństwa. Objął ją i gładził po plecach szepcząc jakieś słowa, których ona wcale nie słyszała. W końcu odsunął ją od siebie i powiedział:
- Powinnaś jeszcze się przespać…
- Nie, to wróci, nie chcę… - Spojrzała na niego błagalnie.
- Nic się nie stanie, będę przy tobie. – Powiedział cierpliwie. I mocno złapał ją za ramiona, zmuszając do położenia się na zwierzęcej skórze.- Będę tutaj. – Powtórzył cicho i pogładził ją po włosach. – Śpij.
Przez chwilę patrzyła na niego ze strachem, ale już po chwili zamknęła oczy, a jej oddech się uspokoił.
Murthag przez chwilę patrzył się na jej twarz poczym sam położył się obok obejmując ją delikatne, ostatnie, co zobaczył przed snem to jej rude włosy.

***

Raven obudziła się przytulona do Murthaga, który obejmował ją w talii oddychając miarowo. Była jednak tak śpiąca, że nie zdawała sobie sprawy, co ją obudziło, ani tym bardziej gdzie aktualnie jest i co się dzieje dookoła niej, więc tylko ziewnęła z kocią manierą i położyła głowę na jego klatce piersiowej, czuła się tak wykończona, że nawet nie zwracała uwagi, do czego, bądź, kogo się przytula, nieco zdziwiło ją tylko ciche, miarowe mocne kołatanie, które słyszała, gdy się do tego czegoś przytuliła, ale już po chwile ten właśnie dźwięk ukołysał ją do ponownego snu.


***

Obudził się piętnaście minut po tym jak ona ponownie zasnęła, on jednak należał do tego rodzaju ludzi, którzy potrafią już chwilę po powrocie z krainy Morfeusza być całkiem ożywionymi i świadomymi tego, co się dookoła nich dzieje.
Raptem poczuł, że coś oplata go w talii, spojrzał w dół i z lekkim zażenowaniem stwierdził, że to, Raven przytuliwszy się od niego mocno przez sen objęła nogami jego biodra, jednak z niewiadomych przyczyn zrobiło mu się smutno, że w normalnym stanie nigdy by tego nie zrobiła, sądząc po jej zachowaniu względem jego osoby. Jeszcze raz spojrzał na nią z czułością i mocniej przygarnął do siebie, wiedział, że powinien już pójść na swoje posłanie, ale było mu tak dobrze i ciepło, kiedy trzymał w objęciach ukochaną dziewczynę, że ta opcja chwilowo wzięła urlop.
Pogłaskał ją delikatnie po włosach całując jednocześnie w czoło.
Rozejrzał się dookoła szukając wzrokiem smoczka i Windigo, którzy o dziwo spali przytuleni do siebie i jednocześnie do Raven.
Nagle poczuł, że dziewczyna napina wszystkie mięśnie, jakby próbowała za wszelką cenę nie dopuścić do siebie nikogo. Momentalnie potrząsnął nią i krzyknął:
- Obudź się! – Otworzyła szeroko oczy nie bardzo wiedząc, co się dzieje. Rozejrzała się ze strachem dookoła szukając zagrożenia, aż w końcu jej wzrok spoczął na jego oczach.
- Co ci się śniło spytał? - Mówił spokojnie, nie po raz pierwszy pomyślała, że kiedy chce ma znakomitą kontrolę nad własnym ciałem i emocjami.
- Ja… Nic takiego, po prostu koszmar… - Nie chciała powiedzieć, co dokładnie.
Wstał wolno i podał jej rękę pomagając jej w tej czynności.
- To, co śniadanie? – Spytał z uśmiechem, zmieniając temat.
Przytaknęła kierując swoje kroki w kierunku juków i wyciągając kilka pasków suszonego mięsa i przywołując do siebie Windigo, za którym przydreptał smoczek, a ona dała każdemu nich po trzy i odeszła kilka kroków pozwalając im spokojnie zjeść.
- Powinieneś dać mu imię. – Rzekła z nutką nagany w głosie.
- Nie wiem, jakie? – Odpowiedział patrząc na nią z nieodgadnionym wyrazem oczu
- Na pewno słyszałeś jakieś opowieści, w których występowały imiona smoków, poza Tm możesz chyba wybrać jakieś, które wymyślisz, może mu się spodoba. – Wskazała podbródkiem na szkarłatnego smoka z zapałem pałaszującego suszone mięso.
- Nie myślisz, że to nie powinno się przydarzyć? – Spytał zmieniając temat.
- Co? – Odwróciła głowę w jego stronę, – Co nie powinno się zdarzyć?
- No… Nie powinien się dla mnie wykluć. Przecież nie jestem w stanie go ukrywać, a gdyby ktoś go zauważył z pewnością i Galbatorix szybko by się o tym dowiedział, jest za mały żeby na nim latać i aby mógł nas obronić, i za duży, aby podczas podróży móc go skutecznie ukryć, poza tym je, a nam też musi coś zostać, no i w końcu nie wiem czy umie sam polować.
- Więc co chcesz zrobić? Zostawić go na pastwę losu? Jesteście ze sobą związani na wieki nie możesz tego odrzucić. Wielu ludzi zabiłoby za możliwość zostania jeźdźcem. -Argumentowała.
Murthag westchnął przeciągle patrząc na smoka wypuszczającego z nozdrzy obłoczek dymu. Poczuł jego ciekawość w umyśle. Zablokował kontakt.
- Raven… - Zaczął.
- Umm…
- Chcesz iść ze mną nad jezioro? - Zdawała się zdziwiona tym pytaniem, ale odpowiedziała:
- Czemu nie. Chcesz nabrać wody dla koni? – Spojrzała na zwierzęta przywiązane do drzewa.
- Mmm… Tak. – Odpowiedział biorąc do ręki wiadra. – Chodźmy. – Przez chwilę podążała za nim wzrokiem, poczym wzięła poręki trzecie wiadro i nie śpiesząc się poszła za nim.
Windigo tylko odprowadził ją śpiącym spojrzeniem i ułożył głowę na nieproporcjonalnie dużych łapach.
***

Gdy doszła do jeziora on już nabierał wody. Małe jeziorko migotało w plamach słońca. Gdzieś w oddali z wody wyskoczyła ryba i z pluskiem wpadła do niej z powrotem
Raven podała Murthagowi trzecie wiadro do napełnienia, a sama usiadła w plamie słońca nad brzegiem.
- Jakby czas się tutaj zatrzymał – szepnęła ni to do siebie ni do niego – mogłabym tu zostać na zawsze. – Dodała leniwie przymykając oczy. Nic na to nie odpowiedział, nie była nawet pewna czy usłyszał. Wtem uchwyciła uchem głośniejszy plusk wody, a następnie poczuła jak coś ciągnie ją za nogę. Krzyknęła głośno, ale było już za późno, znalazła się płytko pod wodą. Wynurzyła się stamtąd po trzech sekundach głośno kichając i prychając, wyglądała przezabawnie z mokrymi włosami opadającymi jej na twarz i mokrym ubraniem lepiącym się do ciała. Potrząsnęła głową jak kot chcący się otrzepać i odrzuciła włosy do tyłu.
- Bardzo zabawne, naprawdę. – Powiedziała z przekąsem do mężczyzny stojącego nieopodal.
W odpowiedzi wyszczerzył zęby i zanurzył się cały w wodzie, po chwili wypływając tuż przed nią, był bez koszuli.
- Szkoda, że nie widziałaś swojej miny.- Odparł z uśmiechem – Było, na co popatrzeć, poza tym to swojego rodzaju pranie ciuchów. – Wyszczerzył się jeszcze bardziej.
Raven przewróciła oczami, czasami zachowywał się jak dziecko.
- Skoro już jesteśmy w wodzie to możemy spróbować złapać coś na śniadanie. – To mówiąc odwrócił się do niej plecami i podpłynął do brzegu biorąc koszulę. Spojrzała na jego plecy, mimo że widziała je już wiele razy, zawsze napawało ją to głębokim smutkiem i trwogą „Jak można zrobić coś takiego małemu dziecku” Pomyślała ze zgrozą. Przecież to musiało być dla niego niewyobrażalne cierpienie. Zawsze ją ciekawiło, dlaczego nie chciał usunąć tej blizny, ale nigdy o to nie pytała, aż do teraz.
- Dlaczego nie chciałeś tego usunąć? Przecież na dworze było, co najmniej kilkunastu zdolnych do tego magów. – Spojrzał na nią przenikliwie.
- Tego się nie da zrobić, blizny po tym mieczu nie da się usunąć. Zresztą przyzwyczaiłem się do niej. A ty, dlaczego nie chciałaś usunąć tych na swoich plecach? – Słysząc to odsunęła się od niego gwałtownie.
- Skąd wiesz, że…
- Widziałem wczoraj jak się siedziałaś nad jeziorem, przyszedłem ty, aby nabrać wody... – Spojrzał na nią z ledwo dostrzegalnym bólem w oczach. – Kto ci to zrobił, co? – Chwycił ją za rękę. – Powiedz. – Dodał natarczywie.
Raven ciągle nie spuszczając wzroku z tafli wody powiedziała cicho:
- On.
- Dlaczego nie powiedziałaś swojemu ojcu, przecież na pewno nie był by tym zachwycony.
- Nie rozumiesz, bałam się, on jest zdolny do gorszych rzeczy, a gdyby to się wydało zrobiłby mi jeszcze coś gorszego…
- Ten… - Nie potrafił nawet znaleźć słowa na określenie jego osoby.
- Jak można coś takiego zrobić jakiejkolwiek dziewczynie? Zwłaszcza tobie. – Równocześnie pomyślał ze smutkiem, że gdyby on tam wtedy był nic takiego by się nie stało.
- Nie chcę o tym mówić. – Ucięła – Stało się i tyle, złapmy kilka ryb i chodzimy.


***

Stała obok Astara czyszcząc go. Ogier zdawał się być z tego jak najbardziej zadowolony i tylko od czasu, do czasu parskał, gdy strużki chłodnej wody ściekały mu po bokach.
Nawet jak na konia był dużych rozmiarów, więc Raven nieźle się napracowała oporządzając go. Na koniec ostrożnie podniosła jego nogę, tak, aby móc obejrzeć kopyta i westchnęła.
- Trzeba cię będzie zaprowadzić do kowala, przyciąć kopyta i założyć nowe podkowy – poklepała go po szyi. – Nie martw się jutro powinniśmy już ruszyć w kierunku gór Beorskich do Vardenów, a przy okazji odwiedzimy kowala.
Murthag zajęty dotąd przy Tornacu podniósł gniewnie głowę i powiedział:
- Nie pozwolę ci tam jechać, a samej cię nie puszczę.
- A co ty masz w tej sprawie do powiedzenia? Nie jesteś moją niańką. Wiem, co powinnam robić…
- Oni. Cię. Nie. Zaakceptują. – Powiedział twardo, akcentując każdy wyraz. Może gdybyś przyniosła im jajo… A tak w najlepszym wypadku wezmą cię jako zakładniczkę o ile od razu nie zabiją.
- Słuchaj, nie mam się zamiaru z tobą sprzeczać, zrobię to, co uważam za stosowne, zresztą ciebie nie proszę o to żebyś mi towarzyszył.
- Och a jak chcesz tam dotrzeć, przecież nawet nie wiesz gdzie to dokładnie jest.
- Wiem. Mniej więcej. To gdzieś w okolicy źródła rzeki Niedźwiedzi ząb.
- I wiesz tylko tyle tak? – W jego głosie można było usłyszeć ukrywaną drwinę.
- No… - Poczuła się trochę niepewnie – Tak… Ale nie potrzebuję niczego więcej.
- I sądzisz, że uda ci się tam dostać tak?
- Tak.
- Aha.
Nie powiedział już nic więcej, tylko odwrócił się do niej plecami i skupił całą swoją uwagę na Tornacu.
Raven przez chwilę wpatrywała się z niedowierzaniem w jego plecy, poczym sama powróciła do oporządzania Astara.

***

Słońce przed chwilą zaczęło wschodzić a ona właśnie cichutko zakładała siodło na grzbiet Astara. Czuła się podle, że odchodzi w ten sposób, ale wydawał się on najmniej kłopotliwy.
Zagwizdała cichutko, na Windigo który spojrzał na nią z wyrzutem i podszedł z opuszczonym ogonem i uszami. Jeszcze raz rozejrzała się po polanie i jej wzrok spoczął na śpiącym mężczyźnie, uderza ją w nim jedna rzecz, większość ludzi, kiedy śpi jest zupełnie odprężonych, a jego nawet podczas snu nie opuszczało napięcie.
Zamknęła oczy i policzyła w myślach do dziesięciu.
- Chodź. – Pociągnęła delikatnie za uzdę Astara – Ty też. – Spojrzała na Windigo. Jeszcze raz powiodła spojrzeniem dookoła i napotkała wzrok smoka. Wpatrywał się w nią swoimi czerwonymi oczami.
Odwróciła wzrok.
Wzięła Windigo na ręce i jeszcze raz pociągnęła Astara za uzdę kierując go do ścieżki prowadzącej na gościniec.
Zobacz profil autora
Alveaner
..::Guru Shur'tugal::.. (Mod)
..::Guru Shur'tugal::.. (Mod)



Dołączył: 06 Lut 2006
Posty: 1999 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ul. 665 - sąsiad Szatana

PostWysłany: Śro 13:05, 14 Cze 2006 Powrót do góry

Oto kolejne rozdziały tego opowiadania. Co prawda nie jestem z nich byt zadowolona, w sumie to nawet nie wiem do końca czemu...
Zatem przygotowuję się ma miażdżącą krytykę z waszej strony.

PS. Przepraszam, że tak długo nic nie dodawałam, ale jakoś nie mogłam się zebrać do napisania tego, aż do wczoraj.


Rozdział VII

- Wiedziałem, że to zrobi mruknął – podnosząc się szybko – Czy ona ma mnie za idiotę?
Szybko zwinął swoje posłanie, drobne sprzęty pozostałe na polanie i osiodławszy Tornaca ze smokiem siedzącym mu na ramieniu, wsiadł na konia spiął go zmuszając do przejścia w kłus.


***

* Raven szła leśna dróżką prowadząc Astara za uzdę, a Windigo dreptał przy jej prawej nodze. Przed nią rozciągał się dróżka, nad która pochylały się stare drzewa, zdawała się ciągnąć w nieskończoność, ale jej to nie przeszkadzało, lubiła samotnie spacery.
Na szlaku nie było żywej duszy, jakby wszyscy nagle wyparowali.
Gdzieś nad jej głową z furkotem przeleciał jakiś ptak i przysiadł na gałęzi obserwując ją bacznie.
Las pełen był śpiewu ptaków i odgłosów leśnych zwierząt.
Nagle przystanęła.
Coś ją obserwowało. Czuła na sobie czyjś wzrok.
Odwróciła się gwałtownie. Za nią stał jakiś łysy mężczyzna i wpatrywał się w nią intensywnie. Kierując się intuicją sięgnęła za plecy i wyciągnęła miecz, jego koniuszek był mniej więcej na wysokości jego klatki piersiowej.
Nagle poczuła jakby ktoś odcios jej dostęp tlenu dziesięć sekund zaczęła to troszeczkę odczuwać, trzydzieści sekund zaczęła się martwić, co z nią będzie, minuta teraz naprawdę zaczynało jej brakować powietrza, dwie minuty zaczynała powoli otwierać usta i spróbować chwycić, choć trochę powietrza, dwie minuty, zaczęła tracić przytomność, dwie i pół minuty wolno osuwała się w ciemność.
Ostatnie, co zobaczyła to drugi łysy mężczyzna trzymający długi sztylet na szyi Murthaga i smoczek gwałtownie szamoczący się w zarzuconej na niego siatce wraz z Windigo. Usłyszała jeszcze tylko gwałtowne rżenie Astara i dźwięk, jakby tańczył na tylnych nogach.
Przez myśl przemknęło jej, co on tu robi.
Zapadła w ciemność.


* Wiem, że ten fragment nie jest zgodny z książką, w moim opowiadaniu Murthag został tak jak w książce porwany pod Farthen Durem, ale udało mu się uciec i przez jakiś czas ukrywał się w jakichś zapadłych dziurach, poczym, ponownie spotkał Raven i…

***

Czuła kołysanie stukot końskich kopyt uderzających o drogę. Bolała ją głowa, jakby spala zbyt długo. Miała czymś obwiązane ręce, ale w tej chwili nie zwróciła na to uwagi.
Powoli zaczynała sobie przypominać. Łysy mężczyzna, ten brak powietrza i drugi identyczny facet trzymający miecz na szyi Murtagha… Murtagh…
Otworzyła oczy, siedziała na grzbiecie Astar, którego przywiązano do siodła konia idącego przed nim.
Delikatnie poruszyła dłońmi, były związane jakimś świecącymi więzami.
Magiczny? Spytała samą siebie.
Obróciła głowę, najpierw w prawo, a potem w lewo, poczym spojrzała za siebie, tuż za nią jechał ów łysy mężczyzna, który w tej chwili pochylał się nad mapą.
Teraz dopiero spojrzała prosto przed siebie.
Na koniu siedział Murtagh i chyba był nieprzytomny, bo pochylał się bezwładnie do przody.
Kim są ci ludzie? Nie ulega wątpliwości, że pracują dla ojca, ale, jak właściwie mnie znaleźli?
Nie martwiła się zupełnie o ich zdrowie, bo wiedziała, że nic im nie zrobią, ale lękiem napawała ją myśl, że zapewne wiozą ich do Galbatorixa.
Jęknęła cicho, ból głowy przeszkadzał jej w myśleniu.
Delikatnie poruszyła dłońmi. Nic się nie stał. Poruszyła mocniej próbując je wyswobodzić, syknęła cicho, kiedy więzy zaczęły się mocniej zaciskać na jej nadgarstkach, jakby same próbowały ją powstrzymać. Przestał próbować uwolnić dłonie.
Przez myśl przemknęło jej, aby zeskoczyć z konia i uciekać, ale i tak by ją złapali, nie miała szans, najpierw musiała się jakoś rozwiązać.
Pochyliła się na prawo, próbując sięgnąć do buta, w którym schowany był sztylet.
- Nie ma go tam - odrzekł mężczyzna za jej plecami – zresztą nawet gdybyś uciekła ponowne złapanie cię nie nastręczałoby trudności.
Westchnęła głęboko.
A gdzie jest Windigo… I gdzie jest smok…
- Są bezpieczni.
- Co? – Nie uzyskała dalszych wyjaśnień
Skąd on wie, co ja myślę?

***

Słońce chyliło się ku zachodowi, a oni siedzieli ze związanymi rękami i nogami pod drzewem.
Murtagh nadal był nieprzytomny.
Martwiło ją to, gdyż nie ocknął się ani razu, od czasu jak ich złapano. Westchnęła głęboko czując na sobie spojrzenie łysego mężczyzny i zamknęła oczy. Potrzebowała, choć chwili snu.

***

- Na co właściwie czekamy? – odezwał się łysy mężczyzna – powinniśmy już ruszać, im szybciej dostarczymy ich królowi, tym lepiej.
- Nie – odpowiedział drugi -wysłał do nas Ra’zacków, mają ich przetransportować od zamku najszybciej jak się da. Musimy poczekać, powinni być to niedługo, zabiorą ich stąd, a my spokojnie wrócimy do zamku nie kłopocząc się o nich.

***

Obudził ją potężny łopot skrzydeł i uderzenie wiatru. Otworzyła oczy i niezbyt przytomnie rozejrzała się po polanie, na której dostrzegła zarys dwóch dziwnych stworów, ze skórzastymi skrzydłami i potężnymi pyskami.. Zdawało się, że węszą w powietrzu. Było już prawie ciemno, więc nie mogła dostrzec szczegółów.
Trąciła ramieniem Murtagha, który jęknął cicho i otworzył szeroko oczy.
Nie mogła przyjrzeć mu się w tej chwili dokładnie, ale mogłaby przysiąc, że zbladł.
- Co to za stwory? – Spytała szeptem
Nie odpowiedział tylko pokręcił energicznie głową.
Z prawej strony rozległ się syczący głos
- Zzzabieramy ich ssstąd. Król sssię ucieszysz.
- Dobrze, ale macie ich w żaden sposób nie uszkodzić.
- Och possstaramy sssię.
Usłyszała ciężkie kroki.
- Więc to ktoś tak niepozzzorny ssspowodował tyle kłopotów.
Owionął ją oddech cuchnący zgnilizną i poczuła, że ktoś kopie ją mocno w pierś, a potem uderza mocno w głowę. Zapanowała ciemność.

***

Wszystko ją bolało i była zesztywniała. W ustach czuła metaliczny smak krwi.
Miała spękane wargi.
Przez chwilę próbowała przypomnieć sobie, co się stało, ale po kilku minutach dała sobie spokój. Czuła na twarzy palce zimnego wiatru i słyszała łopot skrzydeł. Ponownie pogrążyła się w błogiej nieświadomości.

***

Siedziała na czymś twardym i zimnym. Chyba była to jakaś kamienna posadzka, ale nie była pewna. Spróbowała wyczuć, co się dzieje dookoła niej.
Tuż obok siebie wyczula świadomość Murtagha i Windigo, a nieopodal smoka.
Policzyła w myślach do dziesięciu i otworzyła oczy.
W Tm samym momencie ktoś podniósł ją do pozycji pionowej i powiedział:
- Ty idziesz do waszej komnaty i siedzisz tam spokojnie, inaczej będę musiał cię ogłuszyć – to mówiąc popchnął ją w kierunku najbliższych otwartych drzwi – a ty zwrócił się w stronę gdzie stał Murtagh idziesz z Ra’zacami do króla.
Jeszcze raz popchnęła Raven w kierunku otwartych drzwi i prawie wrzucił ją do komnaty zamykając drzwi.
W tym samym momencie Ra’zacowie chwycili Murtagha pod ręce i zaczęli prowadzić do komnaty, która znajdowała się na końcu korytarza.

***

- No pięknie. – Pomyślała, gdy tylko znalazła się w komnacie.
Wzdrygnęła się, kiedy przez okno otoczone kratami wpadł podmuch wiatru przewiewając jej mokre ubranie. Szybkim krokiem podeszła do niego zamykając je.
Rozejrzał się po pokoju. Znajdowało się w nim durze łóżko, stolik, posłanie dla smoka i wilka, ogromna szafa, oraz świeczniki, na których stały płonąc świeczki.
Westchnęła głęboko i udała się w kierunku łóżka, na którym leżała koszula nocna.
Szybko zdjęła mokre ubranie i ją włożyła.
Usiadła na łóżku, miała sporo czasu na rozmyślania, nie sądziła, żeby jej ojciec był zbyt wyrozumiały. Miała, co najmniej trzy godziny na pogrążenie się w niewesołych myślach.


Rozdział VIII

Zanim jeszcze wszedł do pokoju nieznacznie uniosła głowę. Wiedziała, że nadchodzi, po prostu w jakiś sposób wyczuwała jego obecność.
Gdy przekroczył pokoju, wstała i podeszła do niego cicho.
Po kostkach jego prawej ręki spływała krew, najwyraźniej z wściekłości mocno uderzył pięścią w ścianę. Podniósł głowę i westchnął na jej widok. Chciał teraz być gdzieś daleko miał dość wszystkiego, całego życia.
Poczuł, że obejmuje go w pasie i uspokajająco głaszcze po plecach. Pochylił się nieco i wtulił głowę w zagłębienie jej szyi, chłonąc woń łąki po wiosennym deszczu, którą zawsze pachniała. Potrzebował, chociaż chwili zapomnienia, ucieczki od wszystkich problemów.
- Co ci zrobił? - Spytała cicho, Raven wciąż go obejmując.
Spojrzał na nią wzrokiem pełnym bólu, tęsknoty i odrobiny szaleństwa.
- Nic przyjemnego. – Wyszeptał w jej szyję.
Raven na te słowa zamknęła oczy i przytuliła go jeszcze mocniej. Domyślała się, co mógł mu zrobić Galbatorix.
- A co ze smokiem? – Jakby w odpowiedzi smok koloru krwi zapiszczał uspokajająco gramoląc się na swoje posłanie.
- Chcę się położyć. – Powiedział bez emocji.
Puściła go, a on poszedł do łóżka, na które się osunął plecami do niej.
Podeszła do niego cicho i położyła się obok. Odwrócił się do niej i delikatnie pogłaskał po policzku.
- Przepraszam… To ja powinienem się teraz tobą opiekować, a nie ty mną… – Powiedział cicho.
- Teraz ty tego potrzebujesz… - Szepnęła mu do ucha i delikatnie przycisnęła wargi do jego ust.
Zdziwił się mocno, co tak nagle odmieniło jej stosunek do niego, ale nie zastanawiał się nad tym zbyt długo.
Przyciągnął ją do siebie, trochę rozpaczliwie pogłębiając pocałunek i wodząc palcami po jej plecach.
Była odziana tylko w delikatną koszulę, która rozpalała jego zmysły bardziej, niż kiedy była naga.
Zszedł wargami na jej szyję, a ona objęła go mocno, przywierając do niego jeszcze bardziej, oboje potrzebowali poczucia bliskości z kimś wyjątkowym.
Odsunęła się od niego troszkę musnęła wargami jego policzek, poczym odpięła dwa pierwsze guziki jego koszuli i wtuliła głowę w zagłębienie jego szyi. W tej chwili dla niej gwarancją miłości i bezpieczeństwa.
- Kocham cię. – Szepnęła, podniosła głowę, żeby złożyć pocałunek na jego ustach.
Oddał go z dużym zaangażowaniem i przyciągał do siebie. Po chwili jej wargi znalazły się na jego szyję a potem na klatce piersiowej wyciskając czułe pocałunki. Odpinała wszystkie guziki jego koszuli.
Wsunął rękę w jej włosy, delikatnie pieszcząc skórę głowy. Westchnął głęboko, kiedy jej wargi dotarły do płaskiego umięśnionego brzucha.
- Nie powinnaś.-Wyszeptał.
- Dlaczego? – Odpowiedziała pytaniem, poczym powróciła do przerwanej czynności.
Jej pieszczoty bardzo szybko przyniosły mu zapomnienie.
Oboje się zatracili.

***
Obudziła się tuż po wschodzie słońca, jego pierwsze promienie wpadały przez okno złocąc ich ciała i przyjemnie grzejąc.
Ziewnęła szeroko z kocią manierą i zamruczała z niezadowoleniem, słońce raziło ją w oczy. Zamknęła oczy i położył głowę na jego klatce piersiowej, serce bilo równomiernie i mocno, jednak bardzo wolno. Zdziwiło ją to trochę, przy takiej częstotliwości uderzeń powinien już być w śpiączce, jednak fizycznie miał się całkiem dobrze, jedyne, co jej się nasuwało to, to, że jego funkcje życiowe zwolniły.
- Więc tak, jeźdźcy zachowują nieśmiertelność. – Powiedziała cicho do siebie. Objęła jego klatkę piersiową i przymknęła oczy. Kochała go mimo wszystko, mimo iż był teraz Zaprzysiężonym. Nie wątpiła w to, że jej ojciec go do tego w jakiś sposób zmusił.
Podniosła głowę i wyszeptała mu do ucha:
- Obudź się…- żadnej reakcji – śpiochu, otwórz oczy… - Mruknął coś w odpowiedzi i mocniej przyciągnął do siebie. Uśmiechnęła się lekko i westchnęła z rezygnacją. Przytuliła policzek do jego gładkiej i ciepłej skóry wodząc palcami po jego klatce piersiowej. Po chwili już ponownie spała.

***

Stali naprzeciwko siebie, każde z mieczem w dłoni. Raven dyszała ciężko, a ręce trzymające miecz drżały ze zmęczenia. Opuściła lekko głowę. Wtedy zaatakował, ich miecze spotkały się w deszczu iskier. Sparowała cięcie i spróbowała trafić go z półobrotu. Nawet nie próbował go odparować, po prostu cofnął się o krok. Znów zaatakował.
- Stop, wystarczy. Wygrałeś. – Powiedziała z rezygnacją. Opadła na ziemię i odłożyła miecz na bok. Usiadł obok niej odgarniając nieposłuszny kosmyk z czoła.
- Jak ty to robisz? – Spytała z niedowierzaniem.
- Jestem silniejszy. No i zacząłem trenować, kiedy byłem znacznie młodszy, niż ty, kiedy zaczęłaś.
- Nigdy ci nie dorównam - westchnęła z rezygnacją, – ale i tak będę próbować. – Uniosła delikatnie kąciki warg. A smok siedzący nieopodal zapiszczał z aprobatą.
- Jesteś niesamowita – przyznał, – ale przez ten czas, kiedy możemy być razem nie chciałabyś robić czegoś innego?
- Lubię, kiedy ćwiczymy fechtunek. A ty tego nie lubisz?
- Kocham. Tylko… Myślałem, że wolałabyś, sam nie wiem pójść na spacer…
- Jeśli bym chciała to bym ci powiedziała… Poza tym, jesteś świetnym nauczycielem. – Przysunęła się do niego i pocałowała go w policzek, poczym położyła się na trawie. Spojrzał na nią z lekkim rozbawieniem i położył się tuż obok.
- Zostało nam jeszcze trochę czasu… Co chcesz robić? – Spytał.
- Poleżeć, i pomilczeć z tobą. – Odparła całkiem poważnie.
Przysunęła się do niego i ułożyła głowę na jego ramieniu, obejmując ręką jego tors.
Wracały chwile sprzed ich rozstania, kiedy mogliby tak spędzić cały dzień.
Nie ważne było, że z zamku i z muru obronnego obserwuje ich rzesza żołnierzy, patrzących czy aby na pewno nie próbują uciec, albo zrobić coś innego, z czego król nie byłby zadowolony.
Galbatorix pozwolił im przebywać ze sobą tylko godzinę dziennie, nie wliczając nocy, kiedy razem spali.
Przymknęła sennie oczy, jego bliskość ją w przedziwny sposób uspokajała.
Bawił się jej włosami zaplatając je w cienkie warkoczyki. Poczuł zadowolenie płynące z umysłu smoka, takie samo jak jego własne uczucie.
Uśmiechnął się do niego i przytulił policzek do jej włosów.
- Wiesz… Pachniesz jak łąka po deszczu. – Zmarszczyła zabawnie nos i mruknęła coś w odpowiedzi.
Nagle poczuł nacisk innej świadomości w swoim umyśle
Chodź do mnie, mam ci coś do powiedzenia.
Westchnął głęboko i szepnął jej do ucha:
- Muszę już iść… - Momentalnie otworzyła oczy.
- Chce żebyś przyszedł? – Pokiwał głową w odpowiedzi.
Podnieśli się oboje.
- Muszę iść – powtórzył – ciebie też pewnie wkrótce wezwie jakiś nauczyciel, do którego kazał ci chodzić. – To powiedziawszy wziął smoka na ręce i poszedł w kierunku południowej części zamku.
Patrzyła za nim przez jakiś czas poczym odwróciła głowę w kierunku bramy wejściowej. Właśnie wjeżdżały przez nią wozy z zaopatrzeniem. Westchnęła głęboko i powoli udała się do zamku, aby udać się do komnaty, w której czekał na nią nauczyciel mający wpoić jej zasady jak to ona określała bycia zawsze uroczą, i dobrze wychowaną i potwornie nudną.

***

Weszła do komnaty. Aby tam dotrzeć musiała obejść prawie cały zamek, co bynajmniej nie wprawiło jej w świetny humor. Przed ucieczką miała „przyjemność” odbyć kilka lekcji jakimś starym człowiekiem, który być może znał się na dobrych manierach jak nikt inny, ale za to był przygłuchy, albo takiego udawał i rozmowa z nim przypominała mówienie do ściany. Poza tym cały czas gadał i nie można było go w jakikolwiek sposób uciszyć.
Stanęła przed mahoniowymi drzwiami, za którymi miał czekać na nią nauczyciel. Westchnęła głęboko raz i drugi poczym nacisnęła klamkę.
Pierwsze, co rzucało się w oczy zaraz po przekroczeniu progu to duży dębowy stół otoczony rzędem krzeseł i durze strzeliste okna naprzeciwko niego, w tej chwili przysłonięte zielonymi firankami.
Na końcu stołu siedział mężczyzna, którego twarzy nie mogła dostrzec gdyż ukryta była w cieniu, a za nim stała nerwowo się uśmiechając pokojówka.
Weszła niepewnie do pomieszczenia zamykając za sobą drzwi.
- Eee… - Nie bardzo wiedziała jak zacząć konwersację.
- Spóźniłaś się - jego głos był chłodny i dało się w nim wyczuć niezadowolenie – następnym razem masz być punktualna.
Wstał od stołu i z rękami założonymi za plecy podszedł do niej na odległość pół metra.
Teraz dopiero mogła mu się uważnie przyjrzeć. Był wyższy od niej o ok. dwadzieścia pięć centymetrów i na oko mierzył sto osiemdziesiąt kilka. Miał czarne sięgające łopatek włosy, związane w koński ogon i zimne niebieski oczy. Ubrany na czarno, co tylko dodawało mu osobliwości. Zdziwiło ją to, że był dość młody.
Zmierzył ją zimnym spojrzeniem od stóp do głów. Pod jego wzrokiem poczuła się nieswojo.
- W przyszłości masz przychodzić na moje lekcje w stosownym stroju. – Nie bardzo wiedziała, co ma na myśli mówiąc „stosownie”.
- To znaczy jak? – Po jego wzroku poznała, że to pytanie nie było na miejscu, chociaż nie wiedziała, czemu.
- To znaczy w sukni – jego głos brzmiał teraz wręcz lodowato – nie życzę sobie żebyś przychodziła ubrana tak jakbyś właśnie wracała z ćwiczeń fechtunku.
Jęknęła w cicho, nie nawiedziła sukienek. Na jej nieszczęście jej nauczyciel to usłyszał.
- Nie przystoi ci ubierać się jak mężczyzna – jego głos stał się ostry, a wargi wykrzywiły się z niesmakiem – masz być kobieca i intrygująca, każdy mężczyzna, kiedy cię zobaczy powinien stracić głowę, nawet nie wiesz jak to pomaga w polityce.
- Nie znoszę polityki. – Mruknęła cicho.
- Zatem będziesz musiała ją polubić, albo w każdym razie się na niej znać – zimny ton głosu nie pozostawiał wątpliwości – a teraz idź się przebrać.
Pokojówka podeszła do niej i ujęła delikatnie pod ramię prowadząc do drzwi, których wcześniej nie zauważyła.
Gdy tylko znalazły się za nimi kobieta przeszła do rzeczy.
Wyciągnęła z najbliższej szafy seledynowy gorset. Oczy Raven na ten widok rozszerzyły się ze strachu.
- Nie… Nie mogłabym włożyć czegoś bardziej przewiewnego… W tym się duszę…
Pokojówka pokręciła głową z rezygnacją.
- Pan Francise na pewno wolałby suknię z gorsetem – zielone oczy spojrzały na nią błagalnie – no dobrze – westchnęła z rezygnacją, – ale nie miej złudzeń jemu się to nie spodoba.
- Dziękuję, proszę mi tylko jakąś dać, sama się ubiorę. – Pokojówka pokręciła z niedowierzaniem głową, podała jej ciemnozieloną sukienkę z delikatnego jedwabiu i wyszła z pomieszczenia.
Raven ubrała się szybko „Przynajmniej nie krępuje ruchów” jeszcze raz obciągnęła sukienkę i wyszła do swojego nauczyciela.
Spojrzał na nią zimno.
- Uprzedzono cię, że wolę suknie z gorsetem – skinęła niepewnie głową, – zatem powinnaś się w taką ubrać, chociaż… W tej chyba wyglądasz nawet lepiej, a i jeszcze jedno, kiedy o cos pytam masz odpowiadać na głos, a nie kiwać głową. Przejdź się po pokoju.
- Nie tak. Za mocno stajesz na pięty. Masz najpierw stawać na palcach, a dopiero potem na całej stopie. Nogi mają iść w jednej linii.
Przez około pół godziny chodziła po sali, by ćwiczyć właściwy chód.
Dopiero po kilkudziesięciu okrążeniach, które musiała wykonać rzucił:
- Siadaj. –Wskazał na krzesło.
Osunęła się na nie posłusznie.
- Nie tak. Masz to zrobić lekko i z wdziękiem księżniczki, a nie stajennej po całym dniu pracy. Jeszcze raz.
Westchnęła głęboko, to będą długie dwie godziny.
Siadała trzydzieści cztery razy (dokładnie policzyła) zanim pozwolił jej naprawdę spocząć.
- Plecy proste, ściągnij łopatki – chłodny głos przywołał ją do porządku – nie garb się.
Wyprostowała się jak struna.
- Nie, masz wyglądać jakby ci ktoś kij wstawił plecy, masz wyglądać swobodnie i naturalnie.
Nieco się rozluźniła.
- Tak lepiej.
Usiadła naprzeciw niej z kocią gracją. Przyglądał jej się przenikliwie, a ona nie bardzo wiedziała jak ją przerwać i czy właściwie powinna to zrobić.
Zaczęła się nerwowo wiercić.
- Nie wierć się – upomniał, zimno – nawet, jeśli coś cię nudzi nie możesz tego okazać, powinnaś sprawiać wrażenie uprzejmie zaciekawionej.
Po pięciu minutach sprawiania wrażenia „uprzejmie zaciekawionej” ziewnęła szeroko wcale nie próbując tego ukryć.
- Nie powinnaś ziewać, ale jeśli już musisz to powinnaś robić to dyskretnie i zasłaniać ręką usta. – Chłodny głos znowu przywołał ją do porządku.
Spojrzała na niego z irytacją.
- Zawsze jesteś taki zasadniczy i zimny?
Nie odpowiedział, tylko spojrzał na nią z dziwnym wyrazem twarzy.
Zaczęła się podnosić z miejsca.
- Siadaj.
Usiadła
- Masz zapytać czy możesz już wyjść.
Zmięła w ustach przekleństwo.
- Czy mogę już opuścić ten pokój?
- Nie.
- Czy jest coś, co cię w ogóle wzrusza.
- Zapewne jest coś takiego.
- Jesteś strasznie irytujący, czy cały czas tak się zachowujesz.
- Raczej tak.
- Wrrrr… Słuchaj, ja chcę tylko już stąd wyjść i nie spędzać z tobą ani minuty dłużej, więc pozwól mi opuścić ten pokój.
Spojrzał na zegar wiszący na ścianie.
- Jeszcze chwila. I przez chwilę masz mnie posłuchać i odpowiedzieć na moje pytanie.
Odpowiedziało mu milczenie.
- Próbowałem cię ostrzec.
Już otwierała usta żeby coś wtrącić, ale zmierzył ją karcącym spojrzeniem.
- Teraz JA mówię. – Znów spojrzał na nią zimnym wzrokiem.
- Gdyby nie twoja głupota nic by ci się nie stało, a teraz ja muszę pomyśleć jak odkręcić to, w co się wpakowałaś.
- Ale…
- Siedź cicho i słuchaj. Musisz być ostrożna, nie możemy sobie pozwolić na kolejne błędy z powodu twojej głupoty i niedoświadczenia.
Teraz już nic nie rozumiała i nie była zła, była wściekła.
- Teraz możesz iść.
Wyszła nie rzucając nawet krótkiego „do widzenia” i trzaskając drzwiami, zza których dobiegł ją chłodny głos.
- Nie trzaskaj drzwiami, to nie przystoi.

***

Siedział na łóżku w pokoju przewracając w palcach wisiorek przedstawiający smoka z rozpostartymi skrzydłami i otwartą paszczą.
Westchnął głęboko i przymknął oczy.
Dzisiejszy dzień nie należał wcale do najgorszych. Cierń drzemał ze zwiniętymi skrzydłami w rogu pokoju na zwierzęcej skórze. Tylko jakaś mała cześć jego umysł pozostawała z nim w kontakcie.
Poczuł, że ktoś się w niego wpatruje. Uniósł powieki.
Przed sobą ujrzał parę świecących w półmroku dużych niebieskich oczu.
Sięgnął sztylet.
- Stój. – Niebieskie oczy wpatrywały się w niego intensywnie.
Powstrzymał się od rzucenia w to coś sztyletem, ale nadal miał go w pogotowiu.
- Czego chcesz?
- Los… Jest nieodgadniony…
- Co…?
- Wydarzą się ważne rzeczy… Nie wolno ci się w to mieszać… Ona zmieni wszystko…
- Ona, kto to jest? Czy to, Raven?
- Nie wolno ci się w to mieszać…
- Powiedz. Co ona zmieni? Czy coś jej grozi?
Niebieskie oczy, zniknęły.
...........................................................................................................
Podobało wam się? Mam cichą nadzieję, że tak.
Zobacz profil autora
Alveaner
..::Guru Shur'tugal::.. (Mod)
..::Guru Shur'tugal::.. (Mod)



Dołączył: 06 Lut 2006
Posty: 1999 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ul. 665 - sąsiad Szatana

PostWysłany: Pią 12:11, 01 Wrz 2006 Powrót do góry

Wiem, że długo to trwało, ale najpierw nie miałam czasu, potem wyjeżdżałam, a potem... Eh, nie ważne w każdym razie rozdział jest. Wiem też że jest strasznie krótki i ogólnie nie jestem z tego tekstu zbyt zadowolona, ale może Wy będziecie mieć o nim leprze zdanie...

Rozdział IX

Miasto. Ogień. Miasto płonie, wszystko w ogniu. Strach, wszędzie panika. Wszyscy uciekają. Tłum porywa ją ze sobą. Nie. Musi znaleźć wyjście, się może się poddać panice. Ktoś chwyta ją za nadgarstek i ciągnie za sobą. Próbuje się wyrwać, jednak bezskutecznie. Szarpie się jeszcze mocniej. Ktoś za nią przystawia jej nuż do gardła i cicho grozi. Postać przed nią wygląda na mężczyznę, chociaż nie widzi jego twarzy, tylko oczy, w których odbijają się płomienie.
Potężny ryk powoduje, że trawione ogniem budynki zadrżały, nad domami leci wielki czerwony smok, uderzeniami potężnych skrzydeł sprawia, że płomienie się wyginają.
Nagle zostaje brutalnie pociągnięta w jakąś uliczkę, z której nie ma wyjścia. Jest ktoś jeszcze, chowa się w cieniu, on nie ma zasłoniętej twarzy. Mówi coś szybko do pozostałych a oni ciągną ją do jakichś drzwi, których wcześniej nie zauważyła. Ciemność i schody w dół, mnóstwo schodów, jej oczy powoli przyzwyczajają się do mroku. Dużo niżej widzi słaby blask pochodni. Z nożem na gardle schodzi w dół…
Obudziła się gwałtownie i usiadła na łóżku. Ten sen był taki realistyczny… Rozejrzała się po pokoju, znała go na pamięć po pięciu miesiącach przebywania w nim i zawsze napawał ją dziwnym uczuciem, pozornie otwartej celi, z której jednak nie można się wydostać.
W nogach łóżka zwinięty w kłębek spał Windigo, nos przykrył własnym puszystym ogonem. Miał już ponad pół roku i wyglądał naprawdę przepięknie, szara sierść była przetykana białymi i czarnymi włosami, które nadawały jej wspaniały kolor. Złote oczy patrzyły na świat przyjaźnie i od czasu do czasu pojawiała się w nich chęć psoty.
Zestrzygł uszami i otworzył ślepia. Rozejrzał się po pokoju jakby sprawdzając czy wszystko w porządku,, ziewnął szeroko, prezentując w całej okazałości swoje białe uzębienie i znowu poszedł spać.
Uniosła lekko kąciki warg i pogłaskała go po głowie.
Spojrzała w bok, mężczyzna wyglądał na odprężonego i nieświadomego czegokolwiek, przypominał jej w tej chwili małego chłopca, który jeszcze nie ma żadnych problemów.
Położyła głowę na jego ramieniu a rękę przerzuciła przez klatkę piersiową, odruchowo objął ją przez sen.

***

Siedziała na krześle z niezbyt zadowolona miną i patrzyła ze znużeniem jak jej nauczyciel etykiety instruuje o czymś służącą. Cała służba w zamku zgodnie twierdziła, że jest uroczym i kochanym człowiekiem. Kiedy to słyszała wytrzeszczała oczy ze zdziwienia, nigdy nie pomyślałaby, że można go określić jako uroczego i kochanego.
Nagle jej rozmyślania przerwał chłodny i nieco rozbawiony glos.
- Niestety chyba będziesz musiała spędzić ze mną więcej czasu niż zwykle, twój ojciec życzy sobie żebyś udała się dzisiaj ze mną do miasta w pewnej dyskretnej sprawie.
Zrobiła tak zdziwiona i jednocześnie niepocieszoną minę, że nie mógł się nie roześmiać.
Po raz pierwszy pomyślała, że wygląda niemal przyjemnie i ludzko, chociaż jego śmiech miał w sobie nutkę gorzkiego makiawelizmu.
- Przed główną stajnią o siedemnastej, nie spóźnij się. – Powiedział już władczym i zimnym tonem.

***

- Panie – skłonił się lekko – proszę o pozwolenie udania się z Twoją córką dziś wieczorem do miasta, w celu zdobycia umiejętności praktycznych w dziedzinie, której ją uczę.
- Dobrze zezwalam, zabierz kilku zaufanych żołnierzy.
- Dziękuję panie. – Skłonił się w podzięce.
- Tylko pamiętaj, że jeśli ucieknie, lub coś jej się stanie, ty odpowiesz głową.
- Będę pamiętał panie.
- Idź już, mam inne sprawy do załatwienia.
Skłonił się jeszcze raz i pozostając w ukłonie wycofał się za drzwi.

***

Koński chód kołysał ją lekko. Siedziała na ładnej tarantowatej klaczy o wdzięcznym imieniu Tamsarya*. Przed nią jechało kilku żołnierzy ubranych po „cywilnemu”, co nie przeszkadzało im mieć mieczy i łuków. Za nią jechał jej nauczyciel etykiety, jak zwykle wystrojony w czerń. Koło klaczy, na której jechała szedł Windigo, którego w żaden sposób nie dało się zostawić w zamku ani odpędzić, więc końcu pozwolono mu iść z nimi.
Ziewnęła szeroko, była niewyspana, niepocieszona, że musi się gdziekolwiek wybierać i znudzona ślimaczym tempem jazdy.
„Już niedaleko” pomyślała w ramach pocieszenia „w mieście przynajmniej nie będzie tak nudno”.

***

Już ponad dwie godziny chodzili po mieście. Dla niej było to bezcelowe, a w dodatku nudne, gdyż nie należała do osób, które lubią chodzić od krawca do krawca i od jubilera do jubilera, toteż ziewała cały czas a uwagi o tym jak powinna się zachowywać kwitowała znudzonym i umęczonym spojrzeniem.
Doszli wreszcie do centrum miasta na dużym placu kłębiło i krzątało się mnóstwo ludzi. Przez chwilę rozglądała się dookoła poczym nagle rozległo się wielkie bum i nagle wszystko dookoła stanęło w ogniu.
Ludzie zaczęli krzyczeć i biegać to tu to tam szukając wyjścia, a ona stała jak sparaliżowana, nie bardzo wiedząc, co zrobić. Wokół niej gęstniał tłum, aż w końcu masa spanikowanych ludzi pociągnęła ją za sobą. Wszędzie panika i strach.
Ktoś chwycił ją za nadgarstek i pociągnął. Szarpnęła ręką.
- Puść mnie! – Zobaczyła tylko oczy w których odbijały się płomienie, nic innego nie było widać spod głębokiego kaptura.
Ktoś za nią przystawił jej nuż do gardła.
- Cicho bądź, jeśli będziesz robić to, co chcemy to nic ci się nie stanie.
Przełknęła ślinę. Mężczyzna przed nią, ciągnął za sobą, a ten znajdujący się za nią popychał do przodu.
Idą tuż przy płonących budynkach, jednak ogień zdaje się nie robić im krzywdy i tylko łaskocze.
Została pchnięta w jakąś ciemną małą uliczkę, po obu stronach piętrzyły się wysokie kamienne domy.
- Idioci stąd nie ma wyjścia… Zginiemy. – Wrzasnęła.
- Cicho bądź, bo cię zaknebluje. – Powiedział głos za nią.
„To się dzieje tak, jak w moim śnie” pomyślała ze zgrozą.
- Gdzie… Gdzie jest wilk?
- Jest bezpieczny.
Wszystkim wstrząsnął potężny ryk, zdawało jej się, że domy zadrżały w posadach.
- Cie… - Ręka spadła na jej usta uniemożliwiając krzyk.
Znów została pchnięta w jakieś przejście, które tym razem jak się zdawało prowadziło w dół i było w nim ciemno jak w grobie.
Schody, mnóstwo schodów, które były wysokie i śliskie.
- Idź! – Ten głos, sama nie wiedziała, dlaczego, ale wydał jej się znajomy.
Schodziła ostrożnie, jej oczy powoli przyzwyczajały się do ciemności, jednak bardzo się bała, i tych ludzi, i nieprzeniknionych ciemności i dlatego, że zdała sobie sprawę, że jest zupełnie sama i nikt jej nie może pomóc.
W końcu jej stopy natrafiły na suchy mocny i równy kamień, w oddali płonęła pochodnia, rzucając mylące cienie..
Zatrzymali się na chwilę.
- Puszczę cię, ale nie ma sensu uciekać i tak cię złapiemy, jest nas tu więcej niż myślisz. – Odjął nuż od jej gardła i zniknął tak bezszelestnie, jakby się rozpłynął w powietrzu.
Stała jak sparaliżowana, nie była w stanie się ruszyć.
- Nie bój się – rozległ się głos z przodu – nic ci się nie stanie, nic ci nie zrobię.
- Zna… Znam twój głos… - Cofnęła się do tyłu, jej plecy natrafiły na kamienną ścianę, której tam wcześnie nie było.
Postać zdjęła kaptur. Jedyne, co była w stanie zobaczyć to niebieskie lekko świecące oczy, patrzące na nią tak, jak nie patrzyły jeszcze nigdy.
Zobacz profil autora
Alveaner
..::Guru Shur'tugal::.. (Mod)
..::Guru Shur'tugal::.. (Mod)



Dołączył: 06 Lut 2006
Posty: 1999 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ul. 665 - sąsiad Szatana

PostWysłany: Śro 17:57, 06 Wrz 2006 Powrót do góry

Bez zbędnych wstępów... Oto kolejny rozdział:

Rozdział X

Wpatrywała się w niego z rozszerzonymi oczami i lekko otwartymi ustami. Stała tak przez ponad minutę zanim w końcu zdołała się ruszyć. Osunęła się na ziemię i usiadła z podkurczonymi nogami. Odetchnęła głęboko kilka razy.
- To się nie dzieje naprawdę. – Wyszeptała próbując uspokoić samą siebie.
- To jawa, lepiej uwierz.
Podniosła wzrok, teraz to były ciepłe i smutne oczy, jednak wgłębi pozostające nieprzystępne.
- Co… Co chcesz ze mną zrobić? – Spytała przytłumionym głosem.
- Nic ci się nie stanie, włos ci z głowy nie spadnie o ile będziesz robić to, co powiem.
Miała przyspieszony oddech i lekko drżała, w oczach było widać strach i niepewność.
- Ja… Ja nie pójdę z tobą do łóżka….
Zaśmiał się, to był gorzki śmiech.
- Wcale od ciebie nie będę tego żądał… Czy naprawdę myślisz, że zadawałbym sobie tyle trudu, żeby cię wyrwać z tego zamku, bo chciałem się z tobą przespać?
Teraz już była naprawdę oszołomiona.
- Więc czego… Czego chcesz?
- Masz udać się ze mną na północ, a potem… To nie ważne, po prostu masz robić to, co ci każę.
- Ale…
- Coś ci powiedziałem? – Jego głos stał się chłodny i władczy. – A teraz odpocznij chwilę, przed nami długa droga… A i jeszcze jedno… Włóż to – podał jej łańcuszek z wisiorkiem w kształcie kruka - dzięki temu nie będziesz mogła być postrzegana.
Nic nie odpowiedziała, zapięła łańcuszek na szyi i spojrzała na niego wilkiem.

***

- Co?!!! Jak to nie wiesz gdzie jest i czy w ogóle żyje?!!!
- Panie, nigdzie jej nie widziałem… Być może ukryła się wraz z ochroną, ale nie mogę jej postrzec… - Sam nie wierzył w to, co mówił.
- Ty bezużyteczny głupku, dopóki nie znajdziemy jej bądź jej trupa stanowi dla nas zagrożenie, nie jest dla mnie żadnym wytłumaczeniem, że nie możesz jej postrzec!!! A teraz wynoś się, muszę pomyśleć.
- Tak panie. -Ukłonił się nisko i wyszedł.
Gdy tylko znalazł się w ich wspólnym pokoju zaczął się śmiać, nagle wszystko wydało się tak idiotyczne, że aż śmieszne. Jednak jego śmiech powoli przeradzał się w urywane łkanie. W końcu upadł na podłogę i zwinął się do pozycji embrionalnej. Płakał bezgłośnie. Trząsł się od urywanego, szlochu, aż w końcu zmęczony zasnął na podłodze, nie zdołał nawet przenieść się na łóżko.

***

Pogrążyła się w płytkim śnie, tak, że obudziła się jeszcze zanim dotknął jej ramienia.
- Musimy już iść…
Popatrzyła na niego mało przychylnie.
- A co jeśli nie zechcę, co jeśli będę tu po prostu siedziała i nie zechcę się ruszyć? – W skrytości ducha pomyślała, że gdy tylko nadarzy się okazja, ucieknie, albo go zabije.
Teraz on popatrzył się na nią mało przychylnie i powiedział:
- Chyba nie będzie aż taka głupia. Zresztą nic by ci to nie dało, – w jego głosie zabrzmiała stalowa nuta – a teraz chodź.
Wstała posłusznie, jakoś podświadomie czuła, że opór i tak się na nic nie zda, mógłby, co najwyżej pogorszyć sprawę.
Podniosła się zwinnie i uniosła brwi. Teraz panował tu półmrok, a pochodnie paliły się, co kilka metrów.
- Gdzie są twoi towarzysze?
- Są w pobliżu, nie ujawnią się dopóki nie będzie takiej potrzeby.
- To znaczy, jakiej potrzeby?
- Dopóki nie będziesz próbowała uciec, albo zrobić czegoś równie głupiego jak np. obezwładnienie mnie lub zabicie.
- …
Nic nie odpowiedziała, tylko podążała dalej za nim w milczeniu.

***

- Jak mam się do ciebie zwracać? – Zapytała w końcu po kilku godzinach milczenia i intensywnego milczenia jak mogłaby stąd zwiać.
-…
- Jak do ciebie mówią przyjaciele?
- Nie mam przyjaciół.
- A… Tamci?
- To po prostu „towarzysze broni” nic więcej, oni tylko mi pomagają wypełniać różne… Zadania, nic głębszego mnie z nimi nie łączy.
- Więc jak ja mam się do ciebie zwracać?
- A nie możesz tego robić tak jak do tej pory?
- Chcę poznać twoje imię...
- Nawet o tym nie marz, to nie jest coś, co się mówi każdemu! – Jego głos stał się ostry.
Zdziwiło ją to trochę, niewielu ludzi znało swoje prawdziwe imię.
- Musisz być kimś wyjątkowym, skoro je znasz. Jesteś czarownikiem?
- Nie… Nie jestem czarownikiem.
- To w końcu powiesz mi swoje imię?… To codzienne…
- Sinner.
- Mogę skrócić?
- Wszystko mi jedno.
- To mogę się do ciebie zwracać Ner?
- Jak chcesz.
- Jakoś chyba niezbyt interesuje cię, jak się do ciebie ludzie zwracają. – Była ciekawa i równocześnie trochę zła, że wszystko trzeba wyciągać z niego na siłę.
- To jedno z wielu imion, pod którym znają mnie różni ludzie, jeśli chcesz je skrócić, to twoja sprawa. A teraz ty mi powiedz swoje imię.
- Raven. – Zdziwiła się trochę, przecież na pewno je znał…
- Nie to, nie masz imienia, którym cię przezwali ludzie? Jakiegoś, które bardziej do ciebie pasuje.
- Nie. Zresztą nie wiem, dlaczego uważasz, że to imię do mnie nie pasuje.
- Raven oznacza kruka, prawda? A kruk to nie jest zwierze, które do ciebie pasuje.
- Więc może wiewiórka, skoro mam rude włosy. – Syknęła. Teraz była zła, nie miała pewności czy o to mu chodziło, ale nie lubiła swoich włosów, od kiedy usłyszała kiedyś jak służące mówią, że wygląda wiewiórkowato. Pomyślała wtedy, że o wszystko przez włosy.
Wydawał się być zdziwiony. Spojrzał na nią przenikliwie.
- Nie chodziło mi o to, kruk nie odpowiada twojej naturze, a wiewiórka jeszcze mniej.
Milczała, było jej już wszystko jedno, niech zwraca się do niej jak chce, ona już miała dosyć. Zupełnie nie chciała przyjąć do wiadomości, ze to ona sprowokowała tą rozmowę.
- Pasuje do ciebie Rhae – powiedział po chwili milczenia – i tak będę się do ciebie zwracał.
Prychnęła jak rozjuszona kotka.
- Co oznacza? Rudzielca? A może lisa? – Była zła z raczej głupiego powodu, ale nic nie mogła na to poradzić.
- Nie, to coś innego, coś, co do ciebie pasuje, ale dla ciebie pozostaje to nieuchwytne..
- Co?
- To nie ma znaczenia, co oznacza. Pasuje do ciebie. – Trochę się speszył, nie wiedział jakby zareagowała, gdyby jej powiedział, co oznacza.

***

- Długo jeszcze będziemy iść tym podziemiem? – Była zmęczona i zła.
- Jeszcze jeden dzień, potem wyjdziemy na powierzchnię.
- Co to za tunel?
- Łączył kiedyś ze sobą Urû baen i… To teraz nie ma znaczenia.
- Ale… - Spojrzał na nią ostro.
Zaprzestała pytań.

***
-Tu zatrzymamy się na noc.
Skrzywiła się, spanie na siedząco jej się nie uśmiechało, a położenie się na zimnych kamieniach wydawało jej się jeszcze gorsze.
- Mamy posłania, zostawili dwa dla nas. – powiedział jakby czytając w jej myślach – jest też drewno na ogień.
- Dobrze. – Stwierdziła lakonicznie.
Podszedł do stosu drewna i ułożył opodal drugi, mniejszy stosik, żeby móc rozpalić ogień.
Raven obróciła się w jego stronę. Właśnie wymruczał po cichu jakieś słowa i stosik zajął się ogniem.
- Więc jednak znasz się na magii… Jesteś magiem?
- Czy ja wiem. Znam się trochę na magii, ale na maga jestem chyba trochę zbyt dziwny.
Wyciągnął z wnęki kilka koców i podzielił po połowie na każde z nich. Ułożył je po obu stronach ogniska i usiadła na swoim. Poszła w jego ślady.
Przez ogień na jego twarzy tańczyły cienie.
- Niezbyt przypominasz znanych mi wcześniej ludzi.
Nie skomentował.
Rozpuścił włosy, które rozsypały się czarną kaskadą, jednak teraz odsłonił na chwilę lekko spiczaste uszy, zbyt mało wyraźne, jak na elfa, ale jednak.
Nagle ją olśniło.
- Jesteś w części elfem. Prawda?
Uśmiechnął się smutno.
- Tak…
- Ojciec czy matka? – Zadała kolejne pytanie nie siląc się na jakikolwiek takt.
- Ojciec, tylko…
- Co?... – Teraz zdała sobie sprawę, że nie powinna naciskać, to chyba był bolesny temat.
- Nigdy go nie poznałem… A matka… Ona… To w tej chwili nie ma znaczenia… Sam nie wiem, dlaczego ci to w ogóle powiedziałem…
Zapadło krępujące milczenie.
- To ty…
- Co? Nie rozumiem…
- To ty, cała twoja osoba, jest tak infantylna i jednocześnie pełna jakiegoś bólu, przez co nie ufasz światu, tak jak małe dziecko, że… Że ludzie czują, że mogą ci się zwierzyć, a ty… Tylko ich jeszcze w tym utwierdzasz i równocześnie niezbyt taktownie wypytujesz…
Znowu zapadła cisza.
Położył się z rękami pod głową i wpatrywał się niewidzącym wzrokiem w sufit.
Ona leżała w podobnej pozycji. Oczy jej się same zamykały mimo tych nowości, które usłyszała…
Chwilę przed tym, jak osunęła się w sen zdawało jej się, że widzi jakieś szczupłe i wysokie cienie, jakby pilnujące tego, co się dzieje.
Zobacz profil autora
Alveaner
..::Guru Shur'tugal::.. (Mod)
..::Guru Shur'tugal::.. (Mod)



Dołączył: 06 Lut 2006
Posty: 1999 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ul. 665 - sąsiad Szatana

PostWysłany: Nie 12:46, 24 Wrz 2006 Powrót do góry

Rozdział XI

Obudziła się i sennie przetarła ręką oczy, nie była jeszcze do końca rozbudzona. Ziewnęła szeroko, trochę jak kot i przeciągnęła się leniwie, było jej ciepło i dobrze. Otworzyła najpierw jedno, a potem drugie jasnozielone oko, z plamkami ciemniejszej zieleni i uniosła się opierając na łokciach.
Siedział po drugiej stronie żarzącego się ogniska i wpatrywał się w nią smutnym wzrokiem. Zmieszała się lekko i jeszcze raz ziewnęła rozdziawiając szeroko usta, co spowodowało lekkie drgnięcie kącików jego warg, tak, jakby go tym trochę rozbawiła. W powietrzu unosił się dziwny zapach. Przypominał jej las nagrzany słońcem i zapach ściółki leśnej. I jeszcze coś, coś, co kojarzyło jej się ze świeżością i nowym dniem.
Delikatnie pomasowała skronie i odgarnęła włosy z policzka.
- Daleko jeszcze?
- Gdzie? – Zapytał zmęczonym głosem.
- No… Do wyjścia…
- Kawałek.
- To znaczy ile?
- Wczoraj trochę się pospieszyliśmy i wyjdziemy stąd przed południem.
- Aha. – Mruknęła tylko i zabrała się do śniadania.


***

Najpierw zobaczyła tylko światło na końcu tunelu. Potem stawało się coraz wyraźniejsze im bliżej podchodzili.
- Gdzie kończy się ten tunel?
- …
- Gdzie?
- Nie mogę ci powiedzieć.
- I tak zobaczę, jak będziemy wychodzić.
- Nie, nie zobaczysz. – Powiedział z naciskiem.
- Jak to „nie”?
- Po prostu, zawiążę ci oczy.
- Nie zgadzam się.
- A czy ktoś ci powiedział, że masz jakiś wybór?
Zaczynała się irytować. On cały ją irytował.
- Słuchaj, właściwie czy to ma jakieś znaczenie, czy zobaczę gdzie wychodzi ten tunel?
- Tak, poza tym nie powinnaś oglądać tego, co jest u jego wyjścia.
- Co tam jest?
- Nic, co powinno cię interesować.
- Ale… - Zgromił ją spojrzeniem. Natychmiast zamilkła, w jego oczach było coś, co mówiło jej, że lepiej się nie odzywać.


***

Szła wpatrzona w czubki swoich butów. Szedł prze nią, jednak ona w ogóle go nie widziała, była zajęta swoimi smętnymi rozmyślaniami. Nagle zatrzymał się, a ona nie zauważywszy tego, wpadła na jego plecy.
Cofnęła się o krok i uniosła nieco głowę. Odwrócił się do niej i patrzył nieprzeniknionym wzrokiem. Sięgnął do kieszeni i wydobył z niej jakiś skrawek czarnego materiału, który podał jej bez słowa. Wpatrywała się w kawałek tkaniny bezmyślnie W końcu zniecierpliwiony powiedział:
- Przewiąż sobie tym oczy.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem, ale za chwilę się otrząsnęła.
- Nie chcę…
- Zrób to – powiedział dość łagodnym tonem, jakby wyczuwał jej nastrój.
- Proszę. - Dodał po chwili wahania.
Zakryła oczy materiałem i związała oba końce z tyłu głowy.
- Czy daleko będziemy musieli iść?
- Nie. Niedaleko od wyjścia czekają na nas konie.


***

Szła w ciemnościach, nic nie widziała. Trzymał ją za nadgarstek i gdzieś prowadził. Nie potrafiła określić jak długo trwała ta wędrówka, jednak po pewnym czasie poczuła na twarzy ciepło słońca i muśnięcia wiatru. Chciała się na chwilę zatrzymać, ale on pociągnął ją za sobą.
Nie wiedziała gdzie ją prowadzi, ani ile czasu upłynęło zanim zdjął jej opaskę z oczu.
Rozejrzała się dookoła. Przed nią rozciągał się malowniczy krajobraz, pełen niewielkich wzniesień i dolinek, a ona sama stała na niewielkiej górce. Rosła wysoka trawa, sięgająca jej niemal do bioder.
- Chodź – ponaglił ją - musimy szybko stąd odjechać, im szybciej znajdziemy się w jakimś mniej narażonym na widok miejscu tym lepiej. – I popędził przed siebie. Nawet nie zadał sobie trudu, aby zobaczyć czy ona podąża za nim. To było niepotrzebne, biegła za nim. Zdawało się, że płynie przez morze traw.


***

Znaleźli się w niewielkiej dolince, która ze wszystkich stron była otoczona małymi pagórkami. Zdyszana padła na trawę i położyła się na plecach ciężko dysząc.
On siedział nieopodal, jego oddech był tylko lekko przyspieszony.
Nagle obok pojawił się, smukły elf i zaczął coś bardzo szybko mówić, gestykulując przy tym żywo. Odpowiadał mu w tym samym języku, którego ona nie rozumiała, miała nawet trudności i oddzieleniem poszczególnych słów.
Zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech, czuła, że dziś już raczej nie będzie w stanie odbyć drugiego takiego biegu.
- Wstawaj. – Wściekły głos z dziwnym akcentem zaczął przywoływać ją do porządku.
Otworzyła oczy. Nad nią pochylał się szczupły elf z czarnymi jak smoła włosami i takimi samymi oczami.
- Pośpiesz się. – Ponaglił.
Podniosła się i zlustrowała go wzrokiem.
- Dlaczego jesteś taki ?
Przez jego twarz przeszedł grymas obrzydzenia, kiedy na nią spojrzał.
- Nie twoja sprawa - powiedział mało uprzejmie – nie zdradzam swoich myśl i uczuć takim słabym i głupim ludziom.
Prychnęła z niesmakiem i spojrzała na niego jak na karalucha.
- Ci „słabi i głupi ludzie” mogą więcej niż ci się zdaje.
- Och doprawdy, a mnie się zdawało, że mają trudności z przebiegnięciem kilku kilometrów i nie potrafią się pogodzić z tym, że nigdy nie dorównają naszej rasie. – Obrzucił ją jadowitym spojrzeniem i odwróciwszy się napięcie odszedł do grupki żywo gestykulujących elfów skupionych obok Nera.
Przez chwilę stała i patrzyła w ślad za nim i z ociąganiem ruszyła w tym samym kierunku. Coraz bardziej jej się to wszystko nie podobało, tym bardziej, że grupka stojąca nieopodal coraz bardziej podnosiła głosy i chyba za chwilę zażarcie się pokłuci.


***

Siedziała w siodle. Koński chód kołysał ją lekko. Delikatnie ścisnęła konia łydkami zmuszając do żywszego stępa.
- O co się pokłóciliście?
Spojrzał na nią z furią.
- Powiedz.
Teraz jego wzrok wyrażał chęć mordu.
- Dobrze nie mów. – Powiedziała zrzędliwie.
Jej koń parsknął. Był to rosły siwy wałach, z czarną plamą na pysku. Poklepała go uspokajająco.
- To powiesz mi wreszcie, gdzie jedziemy?
- Do Osilon.
Uniosła brwi w niemym pytaniu.
- To takie miasto.
- Gdzie jest.
- Jakieś pięć dni drogi stąd.
- To znaczy gdzie dokładnie?
- Pomyśl. – Powiedział to tonem kończącym rozmowę.
- Gdzie? – Nie dawała za wygraną.
- To elfie miasto.
Wyprzedziła go zagrodziła mu drogę.
- Po co mnie tam wieziesz? Już wiem jak ustosunkowane są do mnie elfy i nie chcę… - zająknęła się – nie chcę się z nimi widzieć.
- Chodzi ci o to, co powiedział ci Arden? Nie przejmuj się nim, on… Nie jest zbyt… Przyjacielski dla nikogo… On też jest pół elfem i… Ogólnie prowadzi dość… Rozwiązły tryb życia. To taki typ awanturnika, który chętnie tylko by się upijał do nieprzytomności i chodził na…
- Nie musisz kończyć, wiem, o co chodzi. Tylko myślałam, że elfy nie tolerują czegoś takiego…
- On nie mieszka u elfów – powiedział z niesmakiem – on… jest wynajmowany do pewnych zadań, zna margines społeczny i… Jest pomocny.
- A skąd macie pewność, że was nie zdradzi?
- Mimo jego trybu życia jest… Można określić, wierny elfom i nienawidzi ludzi…
Zamilkł, a ona nie pytała dalej.
Jechali przed siebie.
Zobacz profil autora
Alveaner
..::Guru Shur'tugal::.. (Mod)
..::Guru Shur'tugal::.. (Mod)



Dołączył: 06 Lut 2006
Posty: 1999 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ul. 665 - sąsiad Szatana

PostWysłany: Pią 10:46, 29 Wrz 2006 Powrót do góry

Rozdział XII

- Ner…
- Hmm…
Siedzieli przy ognisku. On strugał jakiś patyk, a ona wpatrywała się w płomienie ziewając bardziej z nudów niż ze zmęczenia.
- Jakie naprawdę są elfy?
- To znaczy? – Odpowiedział pytaniem, nawet nie podnosząc wzroku znad tego, co strugał.
- No… Czy są takie jak się o nich mówi?
- A co się o nich mówi? – Zdawało jej się, że uśmiechnął się trochę wrednie.
Obrzuciła go morderczym spojrzeniem. Westchnął, odłożył swoją „robudkę” i zapatrzył się w ogień.
- Są inne niż ludzie. Są bardziej opanowane i mają większy dystans do świata. Ich umysł jest pełen finezji i subtelności.
- To znaczy są rasą lepszą od ludzi.
- Nie, są po prostu inne niż ludzie.
- Inne, znaczy lepsze.
- Nie – zaprzeczył i gwałtownie pokręcił głową – inne nie znaczy lepsze, po prostu różne od ludzi, kierują się innymi wartościami.
- Czy naprawdę mają nas w takiej pogardzie? Czy naprawdę nas tak nienawidzą?
- Kto ci to powiedział?
- Tak się mówi…
- Nie, one nie nienawidzą ludzi… One… Na ich szacunek trzeba sobie zasłużyć.
- A jednak odcięły się od ludzi.
- Tak, ale t nie, dlatego, że was nienawidzą.
- A dlaczego? – Bardzo chciała to wiedzieć, sama nie wiedziała do końca, czemu.
- Tak naprawdę to nie wiem. Ale to nie z powodu nienawiści, nienawiść zatruwa serce.
Zapadło milczenie. Dołożył drwa do ognia, a płomień na chwilę przygasł, by za chwilę rozświetlić się jeszcze bardziej.
- A ty?
- Co ja?
- Jaki masz stosunek do ludzi… Do mnie.
- Każdy jest inny, nie znam wszystkich ludzi, więc nie będę się wypowiadać. A ty… Wydaje mi się, że jesteś wspaniałą przyjaciółką.
Podwinęła nogi pod brodę i oplotła rękami. Wpatrywała się w niego przez chwilę dziwnym wzrokiem.
- Dlaczego to zrobiłeś?- Spytała bardzo cicho, prawie szeptem.
Zdawał się dokładnie wiedzieć, o co jej tym razem chodzi.
- Nie mogłaś tam zostać. Jesteś… Zbyt cenna, żeby król mógł cię wykorzystać. Musisz stanąć po naszej stronie, musimy wygrać. – Powiedział to łagodnym tonem, jednak głos miał całkiem pewny i wiedziała, że nie zmieni stanowiska.
- A co jeśli ja nie chcę się opowiedzieć po żadnej ze stron?
- Nie masz wyboru, twoje pochodzenie cię zobowiązuje, nie możesz pozostać neutralna, musisz się opowiedzieć po którejś ze stron. – Teraz przybrał ton, jakby tłumaczył coś małemu dziecku. Nie nawiedziła, kiedy ktoś zwracał się do niej w ten sposób.
- Ale do czego jestem potrzebna wam? Ja, nie chcę brać udziału w tej bezsensownej wojnie.
- Po prostu nie możesz stać się narzędziem w jego rękach.
- Ale mam stać się narzędziem w waszych?
- W pewnym sensie. – Chyba uważał, że nie ma sensu kłamać.
Prychnęła z niezadowoleniem.
- A co jeśli ja nie chcę?
- Teraz nie masz wyboru.
Zdziwiła się, jeszcze nie spotkała nikogo, kto mówiłby o tym tak… Tak otwarcie.
- Dlaczego mi to robisz? – Zapytała niemal płaczliwie.
- Nie robię tego tobie. Robię to, bo uważam, że to najlepsze wyjście dla wszystkich.
- Oprócz mnie. - Wtrąciła
- Myślę, że mimo wszystko okaże się to też dobre dla ciebie. – Odparł z naciskiem.
- Skąd masz tę pewność?
- Nie mam jej, przewiduję. – Wydawał się powoli męczyć rozmową z nią.
Znowu prychnęła, dlaczego wszyscy dookoła uważali, że wiedzą lepiej od niej, co jest dla niej dobre.
- Obiecaj mi coś.
- Co?
- Obiecaj, że nie będziesz próbowała uciekać, obiecaj, że mi zaufasz w tej kwestii.
- Nie… Nie zrobię tego, nie zmusisz mnie…
- Proszę. – Spojrzał na nią natarczywie.
- Ja…
- Obiecaj.
- Nie. – Tym razem zaprotestowała gwałtownie.
- Musisz. Jeśli tego nie zrobisz, nie wiem, co się stanie. To tylko jedno słowo.
- O… Obiecuję… - Sama nie do końca wiedziała, dlaczego to zrobiła, ale coś w głębi podpowiadało jej, że nie bardzo miała wybór.


***

Leżała zwinięta w kłębek, jak kociak, czuła na twarzy ciepło tańczących płomieni. Rozluźniła nieco napięte mięśnie i spróbowała pozbyć się dziwnego napięcia, które ją ogarnęło. Chciała, żeby był tu z nią, chciała usłyszeć jak żartobliwym tonem komentuje tą sytuację i wszystko dookoła, chciała żeby ją przytulił.
Westchnęła głęboko. Przestań, to głupie - powiedziała sobie – To, że będziesz tak chorobliwie tęsknić ci nie pomorze. - Była zła na samą siebie. – Dlaczego tak dałaś sobie zawrócić w głowie? - Prychnęła cicho i szczelniej opatuliła się kocami, w ogóle nie chciało jej się już spać. Chciała znów być małą dziewczynką. Chciała, żeby ktoś ją tulił do snu, najlepiej jej rodzicielka, którą pamiętała tylko bardzo mgliście, ale miała niejasne wrażenie, że przy niej zawsze spokojnie zasypiała. Przestań się nad sobą użalać. Przywołała się do porządku. Jeśli nie możesz zmienić jakiejś sytuacji przystosuj się do niej. Zamknęła oczy, czuła podejrzane szczypanie pod powiekami. Nie, nie rozpłaczę się. To głupie. Jestem za stara, żeby płakać.
- Rhae… - Ciepły głos.
- Co? – Mruknęła niezbyt przyjaźnie, zdawała sobie sprawę, że nazwał ją imieniem, o którym sam orzekł, że do niej pasuje, chciała żeby zostawił ją w spokoju.
Usłyszała bardzo ciche, prawie niesłyszalne kroki i czarna sylwetka ukucnęła przed nią.
- Nie możesz się nad sobą użalać.
- Mogę robić, co chcę. – Burknęła.
- Użalanie się nad sobą nic nie da, – jego głos był łagodny, ciepły i cierpliwy – tylko pogorszy sprawę… Wiem, że jest ci…– szukał odpowiedniego słowa – Ciężko, ale…
- Nie wiesz. – Warknęła – Zresztą i tak cię to nie obchodzi.
- Skąd możesz to widzieć? – Spytał lekko przekornie.
- Nie. Mam. Ochoty. Na. Takie. Rozmowy. – Wycedziła, mimo złości miała ochotę się teraz rozpłakać.
- Wiem, że ci ciężko i naprawdę chciałbym, żebyś była… Szczęśliwa…
- Nie – przerwała mu – skoro tak ci na tym zależy, dlaczego mnie ciągniesz… Gdzieś tam gdzie ty chcesz, a nie pozwalasz mi robić tego, co ja uważam za najlepsze?
- Chodzi ci o to, że chcesz być z nim? To nie ma przyszłości. On jest jak ogień, który pali wszystko dookoła, nawet tych, na których mu zależy, ciebie jeszcze na szczęście jego płomień nie dotknął.
- Wszystko mi jedno, chcę być, chcę być przy nim… To egoistyczne, ale ja potrzebuję tego.
Pierwsza łza stoczyła się po jej zarumienionym policzku, a za nią druga, trzecia, potem przestała liczyć.
Patrzył na nią ze smutkiem, mimo tego, co zazwyczaj prezentował swoją osobą był dość empatyczny.
Nie bardzo wiedząc jak się zachować pogłaskał ja delikatnie po włosach.
- Nie rycz, nie watro… Czasami jest ciężko, ale z czasem nabiera się dystansu…
Usiadło obok niej i siedział tak dopóki się nie uspokoiła.
- Dziękuję. – Wyrwała go z zamyślenia.
- Nie ma sprawy – machnął ręką – każdy ma chwilę słabości.
Zapatrzył się w ciemność.
- Aż tak bardzo chcesz wrócić do zamku?
- Nie chodzi o zamek, ja potrzebuję Jego.
- Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że on nigdy już nie będzie taki jak kiedyś.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Związek ze smokiem zawsze zmienia, zwłaszcza ludzi, a do tego dokłada się to, że… Galbatorix nadal go kontroluje.
Siedziała bez ruchu i zastanawiała się przez chwilę nad tym, co powiedział.
- Tym bardziej powinnam być przy nim, może wtedy nie zmieni się, aż tak bardzo…
- To i tak by nic nie pomogło.
Nagle coś do niej dotarło.
- Ty go bardzo nie lubisz… Prawda?
- To, nie ma znaczenia.
- Ma i to duże, jesteś subiektywny.
- Może… – prychnął – Tak nie lubię go, jest… Nie ważne.
Wstał i ze złością krążył wokół ogniska.
- Nie rozumiem, jak możesz go w jakikolwiek sposób lubić, mnie on doprowadza do szału.
- Tym się różnimy, – uśmiechnęła się delikatnie – on nie jest taki zły, no i dużo przeżył.


***

Ziewnęła szeroko, była niewyspana i poza herbatą nie miała nic w ustach od śniadania.
- Musimy się śpieszyć! – Ponaglił ją.
- Co się stało?
- Ktoś nas zauważył, nie możemy pozwolić, żeby ktokolwiek pomyślał sobie o jakichś nadprzyrodzonych, lub dziwnych zjawiskach. Plotka o tym może dotrzeć do króla – to słowo wypluł jak coś obrzydliwego- on nie jest głupi i może się domyślić, o co tak naprawdę chodzi.
- Ale przecież ludzie nie zwracają uwagi na takie drobnostki.
- Mylisz się, w danym momencie zwracają niewielką uwagę, ale potem mają zwyczaj przypominać sobie o tych „drobnostkach” w najmniej odpowiednim momencie.
- Ale…
- Po prostu nie gadaj i się pośpiesz. Musimy trochę pogonić konie, jeśli chcemy w miarę szybko i bezpiecznie dotrzeć do Osilionu.
- Ale…
Nie dał jej dokończyć.
- Nic nie mów, po prostu rób to, co mówię.
Wykrzywiła się z niezadowoleniem, ale nic już nie mówiła.
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiekTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)