Forum Saphira.fora.pl Strona Główna  
 FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 [NZ] W służbie Króla. Rozdział Piąty: Plan Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiekTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Poll :: Jak podoba ci się to opowiadanie?

Jest kompletnie @@$#%%^!!!
0%
 0%  [ 0 ]
Nic specjalnego.
16%
 16%  [ 2 ]
Niezłe.
8%
 8%  [ 1 ]
Fajne.
25%
 25%  [ 3 ]
Bardzo mi się podoba.
50%
 50%  [ 6 ]
Wszystkich Głosów : 12


Autor Wiadomość
Feomathar
..::3rd League Shur'tugal::..
..::3rd League Shur'tugal::..



Dołączył: 11 Kwi 2007
Posty: 68 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: A z @#$%* !!!

PostWysłany: Wto 14:46, 01 Maj 2007 Powrót do góry

Ostatnio postanowiłem kolejny raz napisać jakieś opowiadanie na forum. Nie widziałem jeszcze żadnego ficka o Surdzie, więc pomyślałem o wypełnieniu tej luki.



ROZDZIAŁ I: Kłamstwo


Była noc. Niebo rozświetlały tysiące gwiazd, i perłowy księżyc w pełni. Młody kapitan Brago stał na szczycie jednej z wieżyc zamku Borromeo, pełniąc wartę, i dowodząc strażą miejską.
Aberon spał. Nocne ciemności skrywały położoną poniżej zamku, klockowatą zabudowę miasta. W niewielu oknach tliło się słabe światło. Ulice były puste, ale co jakiś czas przechodzili nimi strażnicy, oświetlając sobie drogę pochodniami. Niemal idealną ciszę przerywał jedynie dźwięk poruszanych przez wiatr proporców. Było bardzo zimno. Za dnia w tych rejonach panowały upały, ale noce były lodowato zimne.
Kapitan był już zmęczony i zniecierpliwiony. Czekał aż wybije północ, i będzie mógł się wreszcie położyć. Zielone oczy same się zamykały, oddech był powolny, co chwila przerywany ziewnięciem. Nagle ciszę przerwał dźwięk otwieranej klapy. Na wieżę wszedł strażnik miejski z pochodnią w ręku. Ukłonił się on Brago, i powiedział:
- Książę Cythus prosi panie, byś zwiększył oddział strzegącej go straży. Nalega, twierdzi że dziś nastąpi atak.
- Tak, jasne. Tak jak wczoraj, przedwczoraj, i tydzień temu. Powiedz księciu, że jego żądania są kpiną ze straży, ze mnie, a nawet z króla Orrina. Przekaż mu też ode mnie, by nadmiernie nie słuchał opowieści bajarzy.
Strażnik zdradził lekkie poruszenie.
- Książę nalega, jest pewien tego że…
- Dobranoc- przerwał mu szybko kapitan.
Strażnik pokręcił głową, westchnął i powiedział:
- Dobranoc – najbardziej nieuprzejmym tonem, jakim było to możliwe. Bez ukłonu, opuścił wieżę, trzaskając klapą. Brago zaśmiał się, odgarnął z twarzy czarne włosy. Odetchnął z ulgą, gdy wybiła północ. Nareszcie do domu.



* * *


Następnego ranka, Brago obudził się w swojej surowej kwaterze na zamku. Panował ogromny upał, zresztą jak zawsze.
Szybko wstał z łóżka, podszedł do stolika przy oknie i obmył twarz zimną wodą z misy. Spojrzał przez okno. Niebo miało barwę czystego błękitu, nie skalanego przez nawet jedną małą chmurę. Rozgrzany palącym słońcem Aberon tętnił życiem; słychać było codzienny uliczny zgiełk, liczni kupcy rozstawili wszędzie swoje stragany, próbując upchnąć co się da setkom przechodniów. Zabudowa miasta była ciasna, a ich obecność jeszcze pogarszała sprawę. Brago kochał to miasto; jego zatłoczone ulice, kwadratowe budynki, hałas i żar. Znał wady miasta, i problemy mieszkańców, wiedział że Aberon nie jest idealny. Ale kochał go, takim jakim jest; to był po prostu jego dom. Kochał Surdę, był gotowy oddać życie za swój kraj, był dumny z tego, jak pomimo braku środków ludzie solidarnie sprzeciwiają się imperatorowi.
Kapitan włożył stalową kolczugę, pomarańczową tunikę i pelerynę. Na szyi zawiesił srebrny amulet podarowany mu przez Orrina. Wtedy usłyszał pukanie do drzwi. Poszedł w ich kierunku, i otworzył je do wewnątrz. Do komnaty wszedł ubrany w czarną zbroję gwardzista Orrina. Nie składając pokłonu powiedział:
- Król Orrin wzywa pana do siebie, Sprawa jest bardzo ważna. Proszę iść ze mną.
Brago kiwnął głową. Kiedy wyszli z pokoju, zamknął drzwi na klucz, i po chwili szedł z gwardzistą przez ciemne, wilgotne i ciepłe korytarze. Choć kapitan doskonale znał drogę do sali tronowej króla, to pozwolił żołnierzowi prowadzić. Minęli parę zakrętów, kilka mniejszych bram, aż w końcu trafili przed wielkie drewniane wrota wzmocnione żelazem. Strażnik pchnął rękami oba skrzydła, i wszedł do środka. Brago postąpił za nim. Drzwi zamknęły się za nimi z cichym stuknięciem.
Orrin rzadko urzędował w swojej Sali tronowej; wolał raczej przebywać w laboratorium, i przeprowadzać tam swoje doświadczenia. Dziś jednak był wyjątek. Król siedział na swoim skromnym tronie w otoczeniu niemal całego dworu. Wszyscy wyraźnie czekali na kapitana. Na ich twarzach widać było żądanie wyjaśnień. Brago wystraszył się, musiało stać się coś złego. Odetchnął, i ruszył naprzód po czerwonym dywanie, pomiędzy dwoma rzędami surowych kamiennych kolumn. Gdy znalazł się blisko tronu, ukląkł na jedno kolano, i schylił głowę, po czym wstał i powiedział:
- Witaj panie. Czemu zawdzięczam to wezwanie?
Orrin miał dziwny wyraz twarzy. Zawsze żartobliwy, i dziecinny; teraz sprawiał wrażenie ojca, któremu ktoś naopowiadał złych rzeczy o synu, i chce się dowiedzieć czy to prawda. Widoczny zawód na jego twarzy wystraszył kapitana; postanowił zachowywać się jak gdyby nigdy nic.
- Złe wieści. Atak miał miejsce; skrytobójcy Galbatorixa porwali księcia Cythusa. Kapitanie, miałeś go strzec. Jak mi to wyjaśnisz?
Brago zachował zimną krew. Udawał, że nic się nie działo. To była ewidentnie jego wina, gdyby wysłał straż, książę byłby tu.
- Czy wszyscy jego ludzie nie żyją?
- Tak, księcia porwano, ale straż zabito. Powiedz mi jak to możliwe.
- Królu mój, o ile mi wiadomo, miałem czekać na wezwanie księcia. Gdyby było coś nie tak, miałem interweniować.
- Więc nie doszła do ciebie prośba pomocy?
- Nie panie.
Orrin opadł na tron, opuścił głowę, zbierając myśli. Człowiek jego formatu, nie może powiedzieć niczego niewłaściwego. Ciężkie było życie młodego Orrina. Odpowiedzialność spadła na niego w bardzo młodym wieku, gdy umarł jego ojciec był zaledwie chłopcem. Przez to, że szybko utracił dzieciństwo, był dziecinny teraz. Ale widać było, że poczuł ulgę, dlatego że kapitan jest niewinny; nie chciał stracić jednego z najbardziej zaufanych ludzi. Jednakże dworzanie nie podzielali jego ulgi, nie ufali słowom kapitana, zresztą słusznie.
- Więc nie jesteś winny. Ale mimo wszystko powinieneś uważać na księcia, mimo to, że atak miał nastąpić już dwa tygodnie temu. Ktoś musi wyruszyć w odsiecz za Cythusem, musimy go odnaleźć, zanim trafi przed oblicze Galbatorixa. Będziesz dowódcą grupy poszukiwawczej. Jeśli nie wykonasz zadania, to przykro mi, ale będę musiał cię zdegradować. Czy masz jeszcze jakieś pytania?
- Nie, panie.
- To dobrze. Twoje rzeczy na drogę są gotowe. W głównej bramie zamku spotka cię pewien człowiek, zaprowadzi cię do twoich ludzi. Nie marnuj czasu. Żegnam.
Była to wyraźna odprawa. Brago pokłonił się Orrinowi, odwrócił się, i wyszedł z sali.


* * *

CDN.

PS: Chciałbym znać wasze zdanie. Proszę o komentarze, zarówno krytykę jak i pochwałę. :;Db:


Ostatnio zmieniony przez Feomathar dnia Sob 16:28, 24 Lis 2007, w całości zmieniany 7 razy
Zobacz profil autora
majka_13
..::Senior Shur'tugal::..
..::Senior Shur'tugal::..



Dołączył: 24 Mar 2007
Posty: 331 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tam gdzie konczy sie dobro, a zaczyna zlo...

PostWysłany: Pon 20:48, 07 Maj 2007 Powrót do góry

Podoba mi sie twoj styl. Fajnie piszesz. czekam na nastepna czesc
Zobacz profil autora
szsz
..::2nd League Shur'tugal::..
..::2nd League Shur'tugal::..



Dołączył: 11 Gru 2006
Posty: 77 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 19:51, 08 Maj 2007 Powrót do góry

Bogate słownictwo, wspaniała narracja, genialny pomysł i... to coś. Z niecierpliwością wyczekuję kolejnych części :D
Zobacz profil autora
Feomathar
..::3rd League Shur'tugal::..
..::3rd League Shur'tugal::..



Dołączył: 11 Kwi 2007
Posty: 68 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: A z @#$%* !!!

PostWysłany: Pią 13:49, 11 Maj 2007 Powrót do góry

Taa Daa! A oto druga część od dwana wyczekiwanego ficka, cieszącego się niezwykle wysoką popularnością, oraz oczekującego własnej ekranizacji.


ROZDZIAŁ II: Odsiecz




Pierwsze kłamstwo przed królem. Ta myśl nie dawała Brago spokoju, odkąd opuścił salę tronową Orrina. Czy nie powinien zawrócić, przyznać się do winy i postawić swój los na łasce sprawiedliwości króla? Nie, nie może stracić wszystkiego. Odnajdzie księcia i przywiezie go powrotem do Aberonu. Jeśli przyzna się do winy, jego kariera legnie w gruzach, a na to nie mógł pozwolić. Postanowił pozostawić hańbę tylko w swoim sercu. Czego oczy nie widzą tego sercu nie żal.
Tak więc poszedł, prawie pobiegł głównym korytarzem w stronę bramy. Strażnicy otwarli wielkie wrota, i zalała go fala światła. Postąpił kilka kroków naprzód i znalazł się na rozległym zamkowym dziedzińcu. Wybrukowany plac, z wysokim posągiem w centrum, otaczały brązowe, kamienne krużganki. Nad nimi górowały potężne wieże, które pogrążały to miejsce w cieniu. W bramie po przeciwnej stronie stał jeździec na koniu, drugi wierzchowiec obok niego był wolny i gotowy do drogi; widać mężczyzna czekał tu na kogoś. Gdy zauważył wychodzącego z zamku Brago, pomachał ręką. Kapitan nie tracąc czasu, podbiegł do jeźdźca. Był on jak każdy Surdańczyk; bardzo opalony, jego ubraniem była szaro- biała toga, oraz chusta zakrywająca usta i brodę.
- Kapitan Brago?
- Tak, to ja.
- W bramie miasta czekają już nasi towarzysze. Oto pański koń, gotowy do drogi. Proszę jechać za mną.
Brago uśmiechnął się na widok swojego czarnego przyjaciela, pogłaskał go po chrapach.
- Sztylet, ty stary draniu – powiedział przez śmiech, po czym wskoczył na siodło i skinieniem ręki dał sygnał do jazdy. Wyjechali przez wielką kamienną bramę, zjechali po pochyłej drodze do miasta. Trudno było się poruszać konno po zatłoczonej metropolii, przeciskali się wolno, co chwila przystając przez zbyt wielki ruch. W czasie jednej z takich przerw kapitan zagadnął do towarzysza:
- Przez roztargnienie zapomniałem zapytać cię o imię. Jak się nazywasz?
- Nazywam się Hersen, dowódca królewskich zwiadowców.
Brago pokiwał głową. Orrin stworzył oddział zwiadowców dla bezpieczeństwa. Ludzie nie znali królewskich zwiadowców, przez co krążyło wokół nich wiele mitów.
- Jesteś tym nowym dowódcą?
- Tak, to ja.
Ruch przerzedził się.
- Jedźmy, Hersenie.
Dotarli wreszcie do północnej bramy Aberonu. Na poprzedzającym ją placu zebrała się grupa około trzydziestu jeźdźców, ubranych tak jak Hersen; w biało-szare togi. Ich twarze przesłaniały szale, każdy z nich trzymał w ręku włócznię, a na ramię miał zatknięty łuk. Pozdrowili Brago i Hersena skinieniem głowy.
Już po chwili wszyscy pędzili bardzo szybko; najpierw drogą, a potem; kiedy Hersen nakazał zmianę kierunku, jechali na przełaj; po piachu, żwirze i ostrej, przerzedzonej trawie. Otaczały ich suche, powykręcane drzewa i cierniste krzewy. Było niezwykle gorąco; brakowało tu dających cień budynków, więc słońce naprawdę im dokuczało. Brago przez cały czas pił wodę by ugasić zwiększone przez skwar pragnienie, ale jego towarzysze nawet nie zwilżali ust, co go bardzo zdziwiło i zaciekawiło. Twardzi ludzie, pomyślał. Za ich plecami Aberon powoli znikał za linią horyzontu, a w południe nie było go już widać wcale. Zatrzymali się by ich wierzchowce mogły spocząć. Brago nic nie rozumiał, a w czasie jazdy nie było szans na nawiązanie rozmowy z Hersenem. Postanowił wykorzystać nadarzającą się właśnie okazję.
- Hersenie. Proszę powiedz mi jakie masz zamiary, i gdzie jedziemy.
- Tak, oczywiście. W końcu ty panie, jesteś przywódcą grupy. Oto co wiemy; Cythusa porwali skrytobójcy, przypuszczamy że było ich około ośmiu. Księcia zabrano poza mury miasta, tam czekały na nich konie i jeszcze paru ludzi. Nie zauważyłeś tego panie; bo jedziesz na tyłach orszaku, ale cały czas kierujemy się ich śladami. Z pewnością ich znajdziemy. Nie liczy się tutaj technika, ale szybkość.
- Skąd wiecie że to ich ślady?
- Znaleźliśmy to – Hersen sięgnął do kieszeni ukrytej w fałdach togi, i wyciągnął srebrny pierścień z symbolem Cythusa.
- Tak, ale skąd macie przekonanie, że skrytobójcy celowo tego nie podrzucili?
Hersen zaśmiał się.
- Bo jesteśmy pewni. Nie masz się czego obawiać, panie – wskazał na rozmawiających mężczyzn – jeden z nich widział karawanę ludzi wiozących jeńca. Jechali w stronę wzgórz, które wkrótce pojawią się na horyzoncie. Jeszcze jakieś wątpliwości?
- Nie, nie – odpowiedział kapitan z uśmiechem. Rozmawiali przez dłuższą chwilę, szybko znaleźli wspólny język.
W końcu Hersen nakazał ruszyć w drogę. Po paru minutach, znów pędzili przed siebie jak najszybciej, w palącym słońcu południa. Po jakimś czasie, jakby na potwierdzenie słów Hersena, Brago spostrzegł na linii zenitu szaro-brązowe wzgórza. Jechali dokładnie w ich kierunku. Tak jak słońce z wolna chyliło się ku zachodowi, tak oni zbliżali się do wzniesień. Na zniszczonej ziemi, roślinność zagęściła się. Powoli opuszczali gorące rejony południa, robiło się chłodniej, nie tylko z powodu upływającego dnia. W końcu, gdy na niebo wstąpił księżyc oraz setki gwiazd, zatrzymali się pośród skał, na jednym ze wzgórz które na horyzoncie widział Brago. Gdy Hersen z jego kompanami zajmowali się zakładaniem obozu na noc, kapitan oddalił się od nich, i usiadł na jednym z brązowych głazów. Spojrzał na pobliskie zbocza. Spomiędzy skał poniżej; po prawej stronie kotliny, wyjechała grupa jeźdźców. Było ich około czternastu. Ten, który jechał pośrodku jako jedyny nie miał broni, a wodze jego wierzchowca trzymał ktoś inny. Brago mocniej zabiło serce; to musiał być książę Cythus. Jeźdźcy jechali śmiało pomiędzy skałami, dobrze znali te tereny. Orszak wjechał między kamienie, i zniknął. Kapitan spojrzał uważniej; ujrzał wylot groty, w której powoli znikał ostatni jeździec zamykający orszak.
Natychmiast pobiegł ku swoim towarzyszom. Zaczepił Hersena.
- Widziałem ich! Są tutaj!
- Gdzie? Gdzie tutaj?
- Widziałem jak wyjechali spomiędzy skał i zniknęli w jednej z jaskiń.
- Jesteś pewien, że to oni?
- Tak, jestem pewien.
- Dobrze więc. Nie będziemy napadać na nich dzisiaj. Jest późno, ja i moi ludzie musimy trochę odpocząć i odespać…
- Ale oni mogą odejść! – żachnął się kapitan.
- Ustanowimy warty. Wczoraj i przedwczoraj moi ludzie nie spali, byli wściekli kiedy usłyszeli rozkazy Orrina. Zrozum, ci oprawcy nam nie uciekną, królewscy zwiadowcy są czujni jak wilki. Ustawimy krótkie straże, odpoczną. A jutro… pokażemy sukinsynom, gdzie ich miejsce.
- Tak, ja też muszę odpocząć… No dobra, jutro. Ale jeśli uciekną…
- To ze strachu przed nami. Tyle że na to także nie możemy pozwolić.
W końcu położyli się do snu, zostawiając na noc wartę. Kapitan położył się na kocu, w małym szarym namiocie. Nie mógł zasnąć, dręczyły go myśli. W końcu jednak zapadł w spokojny sen.
Nagle ciszę rozdarł głośny, niewyraźny wrzask. Brago szybko poderwał się z łóżka i wybiegł z namiotu. Toczyła się walka. Hersen i jego kompani walczyli z ubranymi w czarne, obcisłe ubrania skrytobójcami. Szczęście że nie dali im się zabić we śnie. Kapitan dobył miecza i natychmiast skoczył na najbliższego nieprzyjaciela. Uderzył ostrzem w jego zakrzywioną klingę, która wypadła mu z ręki. Brago zdecydowanym cięciem, przebił wroga na wylot. Wyciągnął broń z ciała konającego nieprzyjaciela, po czym natychmiast zaatakował kolejnego oprawcę. Tutaj nie miał już atutu ataku z zaskoczenia. Ciął z całych sił, ale nie potrafił się przebić przez jego obronę; był świetnie wyszkolony w walce mieczem. Brago zaczął tracić siły, bronił się z wielkim trudem, rzadko atakował. Z pomocą przyszedł mu jednak Hersen, który uderzył skrytobójcę mieczem w plecy. Oprawca upadł na ziemię plując krwią. Kapitan ukrócił jego cierpienie. Rozejrzał się. Walka dobiegła już końca. Ostatni zabójca próbował ratować się ucieczką, ale dosięgła go strzała jednego z ludzi Hersena. Zginęło ośmiu towarzyszy. Brago natychmiast podszedł do dowódcy zwiadowców.
- Pięknie, na pewno wywieźli księcia, a reszta nas napadła.
- Nie. Możesz być pewien.
- Skąd wiesz, że wciąż są w grocie? – kapitan był zdenerwowany.
- Myślisz że zostawiłem tylko jednego człowieka na straży? Postawiłem kilku wartowników. Spodziewałem się że zabójcy Galbatorixa nas napadną. Nie ostrzegłem cię… w sumie nie wiem czemu, może dlatego że nie chciałem cię martwić… W każdym bądź razie, zaczekamy tu na powrót tych, co sprawowali wartę w innych miejscach. Potem razem pójdziemy odbić Cythusa. Mam nadzieję że nie będzie go strzegło wielu ludzi.
- Tak – przyznał Brago z dezaprobatą.
Odczekali jakieś piętnaście minut. W końcu, gdy byli już wszyscy; kapitan zostawił dwóch mężczyzn w obozie, by strzegli rannych, po czym razem z Hersenem i grupą królewskich zwiadowców ruszył w stronę kryjówki zabójców.


* * *


No, tym razem wam się upiekło z tymi komentarzami, ale 3 bez wymaganej ich ilości nie dostaniecie. :;Db:


Ostatnio zmieniony przez Feomathar dnia Nie 15:25, 13 Maj 2007, w całości zmieniany 6 razy
Zobacz profil autora
majka_13
..::Senior Shur'tugal::..
..::Senior Shur'tugal::..



Dołączył: 24 Mar 2007
Posty: 331 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tam gdzie konczy sie dobro, a zaczyna zlo...

PostWysłany: Pią 13:52, 11 Maj 2007 Powrót do góry

Ooo super ze dodales! Odrazu mowie ze bardzo mi sie podoba :lol:
i Te wzniesienia tez pieknie pasuja* Mam nadzieje ze kolejne czesci beda rownie dobre. Pozdro :]


*Wiesz co mam na mysli... :lol:


Ostatnio zmieniony przez majka_13 dnia Pią 18:09, 11 Maj 2007, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Miranda
..::1st League Shur'tugal::..
..::1st League Shur'tugal::..



Dołączył: 06 Lut 2007
Posty: 160 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 14:36, 11 Maj 2007 Powrót do góry

Jestem pod wrażeniem stylu. Świetnie się czyta. Masz moje uznanie.

Jedno małe "ALE": przecinka przed "i" używa się tylko w niektórych przypadkach. Sorki, że się czepiam, ale mam to po rodzicach... ;)
Zobacz profil autora
szsz
..::2nd League Shur'tugal::..
..::2nd League Shur'tugal::..



Dołączył: 11 Gru 2006
Posty: 77 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 16:01, 11 Maj 2007 Powrót do góry

Zrobiło się tajemniczo...
Cieszę się, że Brago postanowił wrócić do obozu, a nie na własną rękę rozejrzeć się jeszcze trochę po okolicy "nic-mi-się-nie-stanie" i "zaraz-wrócę-tylko-coś-sprawdzę". To mu się bardzo chwali. Niecierpliwie czekam na część trzecią.
Niech interpunkcja będzie z tobą ;)
Zobacz profil autora
Saga
..::1st League Shur'tugal::..
..::1st League Shur'tugal::..



Dołączył: 08 Lut 2007
Posty: 149 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: mam to wiedzieć?

PostWysłany: Nie 15:54, 13 Maj 2007 Powrót do góry

Bradzo mi się podoba. Ciekawie pisany fick i trzymający w nie pewmości. Na pewon z każdą częścią będzie bardziej tajemniczo. Czekam ma koleją część.
Zobacz profil autora
Feomathar
..::3rd League Shur'tugal::..
..::3rd League Shur'tugal::..



Dołączył: 11 Kwi 2007
Posty: 68 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: A z @#$%* !!!

PostWysłany: Wto 14:38, 29 Maj 2007 Powrót do góry

Miałem nadzieję napisać w zeszłym tygodniu, ale nie miałem weny, a potem wyjechałem. Jutro też mam wyjazd, i dlatego spodziewajcie się go dopiero w przyszłym tygodniu :( :( Ale to i tak nieźle chyba...
Zobacz profil autora
Feomathar
..::3rd League Shur'tugal::..
..::3rd League Shur'tugal::..



Dołączył: 11 Kwi 2007
Posty: 68 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: A z @#$%* !!!

PostWysłany: Pią 21:25, 08 Cze 2007 Powrót do góry

Tak oto zakończyłem prace nad III rozdziałem ficka. Przepraszam was, że tak późno, ale naprawdę nie miałem czasu itd. W każdym bądź razie oto rozdział III cały i zdrowy, mam nadzieję że nie będziecie zawiedzeni.
I oczywiście proszę o komentarzyk ;))




ROZDZIAŁ III: Zwątpienie


Mrok, i szmer wody towarzyszyły Brago i królewskim zwiadowcom. Szli przez pogrążone w mroku korytarze, świecąc pochodniami. Droga trwała już parę dobrych minut, ale nie widzieli żadnego nieprzyjaciela. Powietrze było zimne i wilgotne. W pewnej chwili poczuli lekki przeciąg, tunel rozwidlał się na dwa korytarze.
- Podzielimy się na dwie grupy. Wezmę połowę naszych ludzi, ty będziesz dowodził drugą grupą – powiedział kapitan od razu.
- Dobrze kapitanie. Wy po prawej, za mną! – Hersen ruszył z ludźmi w prawy korytarz.
- Za mną – Brago i reszta ruszyli w drogę po lewej.
Szli dalej w ciszy. Nagle usłyszeli kroki, natychmiast dobyli mieczy- w samą porę. Z ciemności wyskoczyli ubrani na czarno zabójcy, było ich około piętnastu. Brago miał ośmiu towarzyszy. W ciasnym korytarzu walka była trudna, zwiadowcy potykali się na śliskiej posadzce. Kapitan starał się jak mógł, ale czuł przewagę wroga. Z pochodnią w lewej ręce nie mógł chwycić miecza oburącz, nie mógł też upuścić żagwi , bo wtedy by zamokła. Szybko się zmęczył, bolało go ramię. W chwili wytchnienia, zamiast wykorzystać nieuwagę przeciwnika i zadać cios, przełożył broń do lewej ręki. Chociaż walka lewą ręką była trudniejsza, to pokonał nieprzyjaciela. Gdy zabójca padł bez życia na ziemię, Brago spostrzegł, że wszyscy zwiadowcy zginęli.
- Oby to było warte takiego poświęcenia- szepnął do siebie kapitan. Miał rację, dobrze wiedział że zwiadowcy Orrina, to najlepsi z jego żołnierzy. Nie marnował czasu, szedł dalej. W końcu ujrzał światło na końcu tunelu, przyspieszył kroku. Doszedł do większej komnaty, gdzie spostrzegł brak innego wyjścia. W centrum płonęło ognisko, dookoła leżały miecze, ubrania i pojemniki z zapasami. Rozłożonych było tu też kilka sienników. Brago rozejrzał się po ścianach, do jednej z nich przykuty był więzień. Wyrywał się na widok przybysza, był zakneblowany. Przynajmniej nie wyrwali mu języka, pomyślał kapitan ponuro. Podszedł do zakrwawionego jeńca, wyjął mu knebel z ust; to nie był Cythus.
- Panie! Bogowie tego świata, niech wam będą dzięki!
- Gdzie jest książę? Jak długo cię więziono?
- Wody panie… dajcie wody.
Brago sięgnął do swojego bukłaka, i przytknął go jeńcowi do twarzy, ten szybko zaspokoił pragnienie; musiał nie pić nic od dłuższego czasu.
- A teraz powiedz mi wszystko, co wiesz. I jak masz na imię?
Więzień odetchnął głośno. Pochylił głowę; pomyślał chwilę, po czym zaczął mówić, sapiąc strasznie:
- Na imię mam Goraf. Panie, nie wiem od kiedy tu jestem, dostałem cios w głowę, gdy porywano księcia. Ci zbrodniarze słowa z nami nie zamienili, nic nie wiem. Bili mnie i głodzili, chyba dla zabawy. Cythusa przetrzymywano gdzie indziej. Nie słyszałem by go torturowano… chyba go zabili i pozbyli się ciała.
- To bez sensu… Ich działania nie mają logiki. Orrin nie będzie zadowolony…
Goraf szarpnął mocniej więzy, z jego ust wypłynęła krew.
- Muszę cię stąd zabrać, i opatrzyć ci rany.
- Za późno, panie... Powiedz Orrinowi, że zginęliśmy… za Surdę – Położył szczególny akcent na ostatnie słowo. Zamilkł, spojrzał gdzieś w dal. Jego oddech stał się cichy i spokojny, Brago położył mu rękę na ramieniu. Drgawki wstrząsnęły na chwilę ciałem Gorafa, powoli zamknął oczy, rany zadane przez skrytobójców zebrały swe ostatnie żniwo, skonał. Brago zasępił się na chwilę. Przypomniał sobie o Hersenie. A jeśli ich też zaatakowano? Puścił się biegiem z powrotem przez mroczne korytarze, zwiadowców spotkał w miejscu rozstania. Hersen i trzech mężczyzn pojawiło się przed kapitanem, w zakrwawionych togach, i z licznymi ranami. Lider zwiadowców miał świeżą szramę na twarzy.
- Jesteś – powiedział z ulgą - mieliśmy właśnie po ciebie ruszyć. Wracasz sam… Znalazłeś coś? Tam gdzie byliśmy nie ma śladu Cythusa, tylko kilka ciał jego strażników… dziwne, bo przecież nie widzieliśmy ich, kiedy skrytobójcy tu przybywali… może wysłano ich przodem… coś mi tu śmierdzi…
- Znalazłem tylko jakiegoś jeńca, nazywa się Goraf, umarł od ran na moich oczach, powiedział że nie wie co z Cythusem. Sądzisz że to podstęp? Wydaje mi się, że księcia w jakiś sposób stąd zabrano, nie wiem jak, ale nie mam innego wytłumaczenia… wracajmy do króla, błagam wracajmy do domu, albo oszaleję na tej przeklętej pustyni!
- Masz rację.
Te słowa poprzedziły fakty, Brago, Hersen i zwiadowcy króla opuścili grotę, wrócili do obozu by zabrać stamtąd rannych i konie. Na miejscu okazało się, że ci którzy byli na miejscu w nie widzieli, by ktokolwiek opuszczał pieczarę. Wątpliwości Brago i Hersena tylko przybrały na sile. W południe dotarli do miasta zmęczeni, głodni i w zwątpieniu. Pozwolono im wykąpać się, zjeść i odpocząć. Wieczorem król wezwał ich do siebie.
- Tak nieliczni z was wrócili, kapitanie Brago; zdaj mi raport z tej wyprawy. Nie widzę tu księcia, żądam wyjaśnień – kapitana przeraził stanowczy i gniewny ton króla, jeszcze nigdy tak go nie słyszał.
- Panie mój, pozwól więc, że opowiem ci wszystko. Wyruszyliśmy z samego rana, po wielu godzinach jazdy; wieczorem dojechaliśmy do kanionu, a tam rozbiliśmy obóz. Gdy odłączyłem się na chwilę od reszty, zobaczyłem, jak książę i skrytobójcy konno wjeżdżali do jednej z jaskiń, postanowiliśmy więc zaatakować ich następnego dnia. W nocy, ci których ścigaliśmy zaatakowali nas niemal że we śnie. Wyszliśmy ze starcia z obronną ręką, widać wysłano przeciw nam najsłabszych; uczniów jak sadzę. Straciły dla nas sens plany ataku następnego dnia, uderzyliśmy od razu, zostawiając rannych w obozie. Zginęło nas wtedy ośmiu, czterech było rannych, dwóch pozostało by ich strzec… do groty weszło ze mną szesnastu twoich zwiadowców, panie. Szliśmy ciemnym tunelem, dotarliśmy do rozwidlenia dróg. Ośmiu ludzi wziął Hersen, drugie tyle ja. Poszliśmy swoimi drogami. Nagły atak nieprzyjaciela sprawił, że z mojej grupy zostałem tylko ja. Szedłem jednak dalej, i dotarłem do większej sali. Tam znalazłem jeńca, niejakiego Gorafa, który powiedział mi, że nie wie nic o księciu. Ponoć ogłuszono go gdy został pojmany, twierdził że Cythusa trzymano w innej komnacie. Więzień zmarł od ran, na moich oczach. Kazał powiedzieć ci panie, że… zginęli za Surdę. Hersena i jego… trzech towarzyszy spotkałem dokładnie tam, gdzie się wcześniej rozdzieliliśmy. Powiedział mi, że…
- W drugiej Sali znaleźliśmy martwe ciała dawnej straży Cythusa, po samym księciu nie było jednak śladu. Wietrzymy w tym jakiś podstęp, bo Brago widział jak skrytobójcy prowadzili do groty tylko księcia, a nie straż. Potem zabraliśmy resztę grupy, i wróciliśmy do Aberonu, panie mój.
Na twarz Orrina wkradła się troska.
- Za Surdę… No cóż, nie kapitanie, nie będę cię karał. Nie chcę tracić dobrego człowieka. Zresztą, nie widzę tu twojej winy. Wszystko stało się… - Król wstał z tronu, i przeszedł parę kroków w stronę Brago- Galbatorix z każdym dniem budzi we mnie coraz większą grozę. Nie mamy nawet pojęcia, jak wiele kontroluje. Jednak teraz trochę więcej wiem. Byliście lojalni, wspomnę o tym paru ludziom.
Musimy być mocni, trzymać się razem. Przyjąłem propozycję nowej władczyni Vardenów, Nasuady. Cały ruch oporu skupi się w naszym państwie. Nadszedł czas, by atakować. Klęska Galbatorixa w Farthen Dûrze, to dla nas wielka szansa. Czeka nas wojna, największa od stuleci. Elfy, krasnoludy i my, ludzie ruszymy do walki pod jednym sztandarem… - król roześmiał się głośno – Ale nagadałem… czy ktoś to może zapisał? Brago, jutro będę miał do ciebie sprawę, Hersenie, możesz odejść.
- Tak, panie – powiedział Hersen, i poszedł w kierunku wyjścia, gdy stanął przed drzwiami, mrugnął do kapitana, i wyszedł. Brago powiedział do Orrina:
- Dobrze, królu. Jutro rano spotkam się z tobą, będziesz panie tu, czy…
- W mojej pracowni… A teraz dobrej nocy. .
- Dobranoc – kapitan ukłonił się monarsze, po czym wyszedł z sali.


Ostatnio zmieniony przez Feomathar dnia Wto 13:00, 12 Cze 2007, w całości zmieniany 4 razy
Zobacz profil autora
majka_13
..::Senior Shur'tugal::..
..::Senior Shur'tugal::..



Dołączył: 24 Mar 2007
Posty: 331 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tam gdzie konczy sie dobro, a zaczyna zlo...

PostWysłany: Pią 21:58, 08 Cze 2007 Powrót do góry

Jak zawsze ciekawe, interesujące i trzymające w niepewności. Warto było czekać.

Pees. Dodałeś to dwa razy... :lol: <podobnie napisane> Już czekam na część następną...
Zobacz profil autora
szsz
..::2nd League Shur'tugal::..
..::2nd League Shur'tugal::..



Dołączył: 11 Gru 2006
Posty: 77 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 18:40, 11 Cze 2007 Powrót do góry

Jak poprzednio- genialnie. Umiesz utrzymać nastrój...
Coraz bardziej podoba mi się podróż razem z kapitanem Brago, obserwowanie jego poczynań, śledzenie każdego ruchu. To wszystko jest możliwe dzięki Tobie. Baardzo dziękuję i proszę o więcej. O wiele więcej ;)


P.S. Jednak zauważyłam także parę drobnych, ledwo dostrzegalnych błędów. Ale pomińmy je tutaj milczeniem... W końcu żaden inny świat nie myśli tak, jak ja. No, może poza niepozorną planetą o tajemniczej nazwie aeszsz...
Zobacz profil autora
Feomathar
..::3rd League Shur'tugal::..
..::3rd League Shur'tugal::..



Dołączył: 11 Kwi 2007
Posty: 68 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: A z @#$%* !!!

PostWysłany: Nie 19:51, 29 Lip 2007 Powrót do góry

Uff, przepraszam was za to, że pisałem tę część tak długo, ale wiecie jak to jest. Wakacje, w ogóle. Wiem, że ta część jest gorsza, i tede, ale co tu się rozwodzić; jest jaka jest. Będzie 6 części. Ale potem wrócę do przygód Brago, i zrobię 2 sezon. Tak czy owak, oto 4 cześć WSK.



Rozdział IV: Dauth



- A, jesteś Brago – Powiedział Orrin widząc kapitana w drzwiach laboratorium.
- Tak, witaj panie.
Brago ostrożnie przeszedł pomiędzy stołami pełnymi parujących fiolek, probówek i poskręcanych rurek, po czym skłonił głowę przed królem, który podgrzewał jakąś substancję.
- Racz mi panie powiedzieć, jakie…
- Tak, już mówię. Kapitanie, w mieście nie ma dla ciebie zadań, więc wysyłam cię do innej sprawy. Otóż Lady Alarice, władczyni Dauth okropnie podniosła opłaty portowe. Z Dauth dociera do nas wiele towarów z Imperium, szczególnie transport śródlądowy z Dras-Leony. Jako mój reprezentant weźmiesz udział w negocjacjach, i skłonisz Lady Alarice do przywrócenia poprzedniej kwoty podatków. Proste?
- Tak panie. Ale w jaki sposób mam jej wytłumaczyć, że…
- Mam wiele spraw na głowie, kapitanie. Nie mogę myśleć o wszystkim i wszystkich naraz. Musisz załatwić to bez mojej pomocy.
Król podniósł nad głowę parującą probówkę z zieloną substancją i zamieszał nią, po czym powąchał, krzywiąc się lekko.
- Wyruszysz z dwoma żołnierzami jako eskortą. Zaopatrzenie i żywność na drogę otrzymasz w stajni, żołnierze także będą tam na ciebie czekać. Wyjeżdżasz jutro rano. Weź ze sobą jakiś ładny strój, dobrze się prezentuj. Nie zawiedź mnie.
Brago skłonił się nisko, uważając na szklane przedmioty w pomieszczeniu.
- Zrobię co w mojej mocy, królu. Żegnam.
Kapitan odwrócił się i, manewrując między biurkami, dotarł do drzwi. Wyszedł na korytarz. Wrócił do swojej kwatery, by zastanowić się nad sprawą. W pokoju, na stoliku przy oknie, na stercie świeżo wypranej odzieży leżał zgięty arkusz pergaminu. Brago rozłożył kartkę i przeczytał:

Brago,
Mam do Ciebie pewną sprawę, spotkajmy się w południe w gospodzie „Pod złamaną strzałą”. Będę tam na Ciebie czekać.

Hersen

Kapitan złożył na powrót pergamin i odłożył na bok. Nie marnując czasu opuścił zamek, by udać się na spotkanie z przyjacielem. Przeszedł przez zatłoczone, gorące ulice miasta i dotarł do gospody „Pod złamaną strzałą”. Jak się okazało, w środku nie było prawie nikogo. Brago wiedział, że ruch był tutaj wieczorem, wtedy gdy przychodzili tu strażnicy miejscy po służbie. Właśnie ta gospoda była nieformalnym miejscem ich schadzek. Kapitan od razu rozpoznał mężczyznę siedzącego przy stole w zacienionym kącie. Podszedł do niego i usiadł na krześle naprzeciwko.
- Witaj Hersenie. Jestem, tak jak prosiłeś.
- Tak. Muszę z tobą o czymś porozmawiać… Jest jedna sprawa, która nie daje mi spokoju.
- Dobra, przejdźmy od razu do rzeczy.
- Widzisz, Orrin mówił mi, że straż Cythusa zabito. Czy tobie też tak powiedział?
Kapitan zastanowił się przez chwilę.
- Czekaj, o ile się nie mylę…
Do stolika podeszła kelnerka w umazanym fartuchu.
- Co panowie sobie życzą?
- Dwa piwa, na razie tylko tyle – powiedział Hersen.
- To będą cztery miedziaki.
Widząc jak kapitan wyciąga pieniądze z sakiewki, Hersen dał mu znać gestem, że zapłaci za nich obu. Kelnerka wzięła pieniądze i odeszła.
- Tak, to właśnie mi powiedział.
- Ha! Więc kim był ten twój Goraf?
- Już się nie dowiemy… Nie wydaje mi się by był to jeden z zabójców, skrytobójca nie poświęci życia by nas zmylić… No chyba że i tak był ranny i…
- Więc, albo konający sługa Galbatorixa… albo też Orrin popełnił błąd. –stwierdził Hersen. Zamilkli na chwilę, kelnerka podała im piwo. Wypili zamyśleni.
- A jeśli naprawdę nas oszukano?
- W takim wypadku możemy się od razu pożegnać ze stanowiskami.
- Lepiej, by król nic nie wiedział.
- No tak…Racja, nie mówimy mu o tym. Nie podoba mi się to… Ale nie mówmy o tym. Jakie to zadanie polecił ci nasz król?- spytał Hersen.
- Ano tak. Jutro wyruszam do Dauth. W imieniu króla mam przekonać Lady Alarice, żeby obniżyła podatki. Upije się kobitkę, i każe podpisać jakieś tam papierki – zaśmiał się - Ech, Orrin kazał mi też zabrać jakieś ładne wdzianko, więc pewnie będzie jakaś uczta, czy tam bal…
- Ja mam teraz wolne. Król wysłał kawalerzystów z wozem, by zabrali ciała moich poległych ludzi. Jutro rano pogrzeb… - zasępił się na chwilę – Szkoda, że zginęli… To byli dobrzy ludzie. Lojalni przyjaciele.
- Przykro mi.
Rozmawiali jeszcze jakiś czas, wypili za pamięć towarzyszy. Wieczorem Brago przygotował dla siebie swoją odświętną, czerwoną koszulę ze srebrnym wzorem oraz wąskie czarne spodnie, wziął jeszcze parę rzeczy i spakował wszystko. Zjadł coś, a potem poszedł spać.
Następnego dnia kapitan wstał o świcie. Obmył twarz zimną wodą, by do końca się rozbudzić, po czym znowu sprawdził bagaż. Ubrał lekki podróżny strój i opuścił komnatę. Przeszedł szybkim krokiem przez zamek, niosąc na ramieniu swoje rzeczy. Dotarł przed jedną z bocznych bram zamku i opuścił twierdzę; zszedł po schodach do miasta. Jego oczom od razu ukazały się królewskie stajnie; kilka budynków otaczających spory plac. Ruszył do budynku przed sobą.
- Kapitanie!
Podbiegło do niego dwóch żołnierzy w czarnych strojach straży Orrina.
- Tak?
- Kapitanie, mam na imię Gregor, a to mój towarzysz Franco.
Kapitan kolejno uścisnął im ręce.
- Nasze konie są w tej stajni – wskazał ręką na budynek po prawej – chodźmy… panie.
- No dobrze, prowadź Gregor.
Drzwi stajni były otwarte na oścież. Brago wyprowadził Sztyleta z jego boksu i nałożył mu siodło, Gregor i Franco zajęli się swoimi końmi. Po przedarciu się przez miasto, ruszyli na zachód - do miasta Dauth.

* * *

Podróż upłynęła im spokojnie, równy trakt umożliwił szybkie poruszanie się. Jechali wzdłuż wybrzeża, najpierw przez zniszczone piaszczyste tereny okolic stolicy, potem lasy i łąki. Sprzyjała im pogoda. Towarzysze Brago byli rozmowni i żartobliwi. Już czwartego dnia o zmierzchu, na horyzoncie pojawił się cel wyprawy.

* * *

Miasto Dauth było jednym z głównych ośrodków handlowych Surdy, oraz jednym z bogatszych miast królestwa. Mimo to, było też przykładem militarnego charakteru państwa. Dauth otaczały wysokie szare mury obronne, poprzecinane licznymi bramami i wieżami. Za miastem, poza widokiem kapitana i jego towarzyszy, rozciągał się brzeg rzeki Jiet. Przejechali przez bramę, nie obyło się bez zamieszania i pozdrowień żołnierzy. Brago był zakłopotany, gdy straż przepędzała ludzi z drogi, by mógł przejechać. Najbardziej speszyła go jednak uwaga pewnego mężczyzny:
- Rozkapryszone książątko nie chce się zniżać do naszego poziomu, no jasne, zbudujcie mu osobną drogę!
Miasto było bardzo rozległe, zbudowano je na płaskim terenie. Im głębiej podróżnicy się w nie zapuszczali, tym większe i piękniejsze były budowle. W końcu wyjechali na wielki plac i ich oczom ukazał się pałac Lady Alarice. Był to szeroki budynek z jasnego kamienia, ozdobiony rzeźbami. Do środka wchodziło się po szerokich schodach, przez drzwi z rzeźbionego drewna. Do kapitana i jego ludzi podeszło dwóch mężczyzn w czerwonych mundurach. Zabrali ich konie do stajni, uspokajając i zapewniając, że ich wierzchowcom nic się nie stanie. Gdy odeszli, Brago i jego towarzysze zostali sami na placu przed domem Lady, zakłopotani, bo liczyli na nocleg w środku. Robiło się ciemno. Już mieli poirytowani iść poszukać miejsca w gospodzie, gdy z pałacu wyszedł siwy mężczyzna z nastoletnim chłopcem. Stanęli przed kapitanem, starszy z nich powiedział zakłopotany:
- Przepraszam panów, że musieliście tak długo czekać. Nazywam się Cedric, i wskażę wam wasze pokoje, proszę zostawić tu bagaż, zajmie się nimi Alrik.
- Proszę bardzo.
Wspięli się po schodach, przeszli przez drzwi pałacu i przekroczyli próg. W środku było zaskakująco skromnie, ściany zasłonięte niezbyt wyszukanymi gobelinami, dwa korytarze po bokach i schody na górę na wprost.
- Tędy – powiedział Cedric i skierował ich na schody. Weszli w ciemny korytarz na piętrze, po prawej, przeszli obok kilku par drzwi, a w końcu przed jednymi z nich się zatrzymali.
- Tu, kapitanie Brago, spędzisz noc. A panowie za mną.
- Dobrej nocy – powiedział kapitan, na co Gregor i Franco odpowiedzieli skinieniem.
Brago został sam, z kluczem do swojego pokoju w ręku. Otworzył drzwi. Pokój był przestronny i dobrze umeblowany. Nie było znać przepychu, komnata przypominała bardziej wnętrze izby w gospodzie, niż w pałacu. Po chwili kapitan usłyszał pukanie, otworzył i wpuścił do środka Alrika z bagażami.
- Proszę, pańskie rzeczy.
- Bardzo dziękuję, chciałbym o coś spytać. Czy zostanę obudzony przed śniadaniem, czy muszę wstać sam?
- Jak najbardziej, obudzę pana ja, albo ktoś inny. Ale raczej ja.
- Dobrze, możesz iść.
- Dobranoc panu.
- Dobranoc.
Chłopak wyszedł zamykając za sobą drzwi, Brago zdjął ubranie, umył twarz, i padł na łóżko.


** *

Rano obudził go Alrik. Towarzysze kapitana spędzali czas na mieście, jak widać sam miał iść się spotkać z Lady Alarice. Brago włożył swój pomarańczowo-czarny mundur, ale bez peleryny. Umył się, przeczesał włosy i wyszedł z pokoju, a następnie zgodnie ze wskazówkami Alrika odnalazł salę jadalną.
Lady Alarice siedziała u szczytu długiego stołu, dokładnie naprzeciwko drzwi. Od razu dostrzegła Brago. W przestronnej sali oprócz niej był tylko jakiś młody służący, który ustawiał kwiaty przy jednej ze ścian. Kapitan skłonił głowę, po czym podszedł do Lady. Gdy wstała, pocałował ją w rękę. Była młodą, piękną kobietą. Miała czarne włosy i ciemne oczy, nosiła obcisłą szkarłatną suknię, żadnej biżuterii.
- Witam w Dauth, kapitanie Brago.
- W imię króla, pozdrawiam cię Milady.
- Usiądź proszę – usiadła, a kapitan zajął miejsce obok niej.
- Bartok, nakryj proszę do stołu, ja i kapitan chcemy zjeść śniadanie.
- Tak pani – służący skończył pracę, ukłonił się i opuścił salę.
– Powiedz mi proszę, jak ci minęła podróż, kapitanie? Mam nadzieję że nie było żadnych problemów.
- Muszę przyznać, że bardzo dobrze. Trakt był równy i szeroki, pogoda nam dopisała. Aż dziw, że tak szybko i wygodnie tu dotarliśmy.
- Jestem rada… Kapitanie, całe Dauth żyje wieściami, o przeniesieniu Vardenów tutaj, do Surdy. Czy wiesz coś więcej na ten temat?
- Szczerze mówiąc, praktycznie nic. Choć jestem kapitanem miejskiej straży, i znam stolicę pewnie lepiej niż… z całym szacunkiem dla jego imienia, nasz król; Orrin, to ostatnio cały czas jestem gdzieś w drodze. Nie mam okazji porozmawiać z ludźmi. Nic nie wiem, o przybyciu Vardenów… Jednakże wiele nad tym rozmyślałem, w czasie podróży. Cóż, znam Aberon, i nie wyobrażam sobie, by w tej zatłoczonej, przeludnionej metropolii zamieszkały jeszcze całe tysiące ludzi. Trudne warunki, mamy tam od zawsze. Ileż to razy Orrin przemawiał na rynku, prosząc ludzi o cierpliwość, i informując o kolejnych problemach…
- Oczywiście zamieszkają oni także w innych miastach. Ale Imperium zatrzyma przepływ towarów, gdy król zadeklaruje się po stronie Rebelii. Moi ludzie się boją, kapitanie. To, co się dzieje, to jasne oznaki nadchodzącej wojny.
- Tak, myślę że panuje powszechna panika. Surdanie są przekonani… a raczej byli przekonani; że ta wojna nas nie dotyczy, że to sprawa Vardenów, krasnoludów czy elfów. Obawiam się, że teraz część dworu obróci się przeciw Orrinowi. Na zamku, może zapanować prawdziwe piekło.
W drzwiach pojawił się nagle Bartok, z tacą pełną jedzenia. Prysła gdzieś atmosfera zadumy, patriotycznych obaw o losy państwa. Sługa nakrył do śniadania, po czym oddalił się w kąt komnaty, by w razie potrzeby usługiwać swojej pani. Brago życzył Lady smacznego, oboje zjedli śniadanie. Gdy skończyli już jeść, chłopak nalał im po lampce wina.
- Kapitanie, teraz pozwól że wyjaśnię ci, dlaczego podniosłam opłaty portowe.
- Proszę.
- Trudno mi o tym mówić, to będzie długa historia… Zacznę od tego, że mój dziadek był, co tu dużo mówić, złym władcą miasta. Nie jest tajemnicą, że marnował pieniądze na uczty, zabawy i rauty; podczas gdy poddani żyli w nędzy. Był okrutny; przywłaszczał sobie ich majątki, nigdy nie spłacał długów. W końcu w mieście wybuchł bunt. To osobna historia, powiem więc tylko tyle, że w końcu mój dziadek przystał na warunki mieszczan, i zmienił tutejsze prawo. Odtąd, władca Dauth jest ze wszystkiego rozliczany. Wszelkie nasze wydatki; wszystko jest jawne. Kiedy umarł mój ojciec, zastałam dwór w okropnym stanie. Dowiedziałam się o masie jego długów. Kupcy, zrzeszeni w gildię Regtar, zażądali ich spłaty. To ogromne sumy, dlatego podniosłam opłaty w porcie. I tak jest z tego niewiele, bo handel z Imperium zamiera. W każdym bądź razie, za jakiś czas spłacę kupców, a wtedy opłaty wrócą do poprzedniego stanu. Czy jest to dla ciebie jasne, kapitanie?
Brago milczał przez chwilę. Nie chciał zgadzać się tak łatwo, a jednak Słowa Lady wydały mu się dość przekonujące. Postanowił nie robić problemów, i od razu poprzeć władczynię.
- Jak najbardziej… masz moją zgodę, Milady.
Na twarzy Alarice zagościł szczery uśmiech.
- Wspaniale. A teraz wybacz mi, panie. Sprawy wołają. Spotkamy się wieczorem. Bądź wtedy w pałacu, poślę po ciebie.
- Zgodnie z życzeniem. Do zobaczenia, i miłego dnia.
- Nawzajem.
Brago zaczekał, aż zgodnie z etykietą lady pierwsza opuści pomieszczenie, po czym sam wyszedł. Do wieczora spacerował po mieście. Potwierdziły się słowa Alarice; w Dauth działała potężna, i wpływowa gildia kupiecka; Regtar. Kapitan zauważył, że handlarze, którzy do niej należeli mieli własnych strażników, w oddzielnych mundurach gildii. Ale nie zajmowali się oni tylko ochroną kupców; patrolowali miasto niby miejska straż. To mu się bardzo nie spodobało. Trzeba to zmienić.

***

- Dziękuję ci że jesteś, kapitanie – przywitała Brago Milady.
- Jakże mogłoby mnie tu nie być? – odpowiedział z uśmiechem, całując jej dłoń.
- Usiądź proszę.
W sali panował lekki półmrok. W kominku palił się ogień, nakryty do skromnego podwieczorku stół oświetlało kilka świec. Nie było żadnych służących.
- Jak ci minął dzień, panie?
- Miło się zaczął, więc nie mógł być inny – odpowiedział uprzejmie – Spędziłem czas poznając miasto. Jest jedna rzecz, wobec której mam zastrzeżenia… Ale najpierw zjedzmy.
Gdy już odłożyli sztućce po zjedzonym posiłku, kapitan podjął:
- Jak już mówiłem, pewna sprawa mi się nie podoba. Chodzi o to, że gildia kupiecka posiada zbyt wielkie wpływy. Jestem przeciwny temu, że mają własną straż, i demonstrują swoją wysoką pozycję na każdym kroku. Proszę mi wybaczyć, ale czy to ci nie ubliża, pani? To, że dwór jest wobec nich dłużny, nie pozwala im na…
Alarice westchnęła.
- Kapitanie. Przepraszam cię, ale wszystko to, co powiedziałam w poprzedniej rozmowie… było kłamstwem – widząc osłupienie Brago, podjęła szybko- Musiałam skłamać. Bartok, to ich szpicel. Pozwól, że teraz wyjawię ci całą prawdę – zamilkła, jakby nabierała odwagi- Dwór nie jest, i nigdy nie był z niczego rozliczany. Sprawa jest znacznie prostsza. W mieście funkcjonuje gildia kupców. Wiem, że wspiera ich Imperium, pieniężnie, i moralnie. Ich celem jest przejęcie kontroli nad miastem. Szantażują mnie, bawią się mną… są jak pijawki – w jej głosie czuć było gniew, i gorycz, była coraz bliższa płaczu.- Próbowałam wzywać na pomoc Orrina, ale żaden posłaniec nigdy nie opuścił miasta. Domyślasz się panie, dzięki komu. Jestem bezbronna, bezsilna… nie wiem co robić… - po jej policzkach spłynęły łzy – Dziś, też mi grozili…Och, pomóż mi, Brago! Jesteś moją jedyną nadzieją!
Rzuciła się kapitanowi do szyi. Nie widząc innego wyjścia, objął ją, i próbując dodać jej otuchy, powiedział:
- Masz moją pomoc.
Trwali tak kilka chwil. Milady uspokoiła się, bez słowa otarła łzy. Gdy powiedziała, że jest już zmęczona, i musi się przespać, oboje udali się do swoich komnat.
Brago usiadł na łóżku, kryjąc twarz w dłoniach. Wspaniale; sprawa Cythusa, teraz jeszcze i to… To ponad moje siły. I jak ja pomogę tej biednej dziewczynie?
Doszedł do wniosku, że jutro z nią o tym porozmawia. To zbyt duża dawka emocji. Zasnął spokojnym snem.
Obudziło go łomotanie do drzwi.
- KAPITANIE! POŻAR!
Podbiegł do wejścia. W pomieszczeniu było strasznie duszno, i gorąco. Z okna widać było dym. Otworzył, w progu stał przerażony Alrik.
- Za mną, szybko!
Kapitan biegiem nałożył płaszcz, i wziął sakwę ze złotem.
- Już!
Wybiegli z pokoju. Na tym korytarzu nie było ognia, tylko dym, i ciepło. Musiało palić się drugie skrzydło pałacu, to w którym mieszkała… Alarice.
Przebiegli korytarzem, droga do komnat Milady zablokowana była belkami zwalonego stropu, panował tam już wielki, oślepiająco jasny ogień. Obaj zakrztusili się dymem. Zbiegli po schodach do wyjścia, nikt nawet nie próbował gasić pożaru; ratować majątku Lady. Zresztą, nic cennego tu nie było. Wybiegli po schodach na dziedziniec. Ukazał im się niecodzienny widok. Nad wpatrzonym w pałac tłumem gapiów próbowali zapanować strażnicy miejscy… i straż kupiecka. Ludzie z wiadrami i piachem gasili wszelki ogień, który opuścił pałac. Gdyby pożoga rozprzestrzeniła się po mieście, byłby to koniec Dauth. Kapitan zasłaniając koszulę nocną płaszczem, szybko podszedł do człowieka w mundurze straży miasta, który wydawał rozkazy.
- Jestem Brago, kapitan Orrina. Chcę wiedzieć co się tu dzieje, i gdzie jest Alarice.
Mężczyzna oderwał wzrok od płomieni, i odpowiedział cicho:
- Nie chcemy rozgłaszać jej zniknięcia, by nie tworzyć paniki…
- Zniknięcia!?
- Ciszej proszę –syknął zirytowany – Jestem Parcival, wódz straży Dauth. Zapewniam, że zanim wybuchł pożar, Lady nie było w pałacu.
- Skąd to wiecie? – słychać było przyprawiający o dreszcze syk płomieni. Ludzie jak zaczarowani patrzyli w ogień. Okrzyki straży, i ludzi nadawały tej sytuacji jeszcze większego dramatyzmu.
- Chwilę przed wybuchem pożaru, Lady zeszła do pralni po poduszkę. Jestem pewien, że żyje. Ale nie wiemy…
- Gdzie ona jest.
- Może błąka się gdzieś po mieście, przerażona, albo…
- Albo ją porwali!
- Proszę ciszej! Jutro z samego rana się tym zajmiemy.
Kapitan westchnął, próbując uspokoić nerwy.
- A gdzie przenocuję?
- Proszę iść do koszar. Znajdzie się tam dla pana odpowiednia kwatera.
- No dobrze. Hm, chcę brać udział w tym, co… co zamierzacie w sprawie zaginięcia Alarice.
- Rozumiem. Jutro dam panu znać. A teraz, życzę miłej nocy.
- Dowidzenia.


Ostatnio zmieniony przez Feomathar dnia Sob 9:23, 04 Sie 2007, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Saga
..::1st League Shur'tugal::..
..::1st League Shur'tugal::..



Dołączył: 08 Lut 2007
Posty: 149 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: mam to wiedzieć?

PostWysłany: Nie 22:07, 29 Lip 2007 Powrót do góry

Robi się ciekawie. Czekam na dalszą część. Muszę przyznać, że masz bardzo orginalny pomysł na opowiadanie.
Zobacz profil autora
Sauron
..::Senior Shur'tugal::..
..::Senior Shur'tugal::..



Dołączył: 25 Mar 2006
Posty: 424 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 21:39, 03 Sie 2007 Powrót do góry

Feo, naprawdę bardzo dobrze piszesz!Gratuluję tak wielkiej wyobraźni :lol:
Interpunkcja i ortografia w pełni zachowana, to samo tyczy się fabuły i spójności :) Jak narazie, nastrój jest zachowany w każdej części, z niecierpliwością czekam na kolejną.
Zobacz profil autora
Miranda
..::1st League Shur'tugal::..
..::1st League Shur'tugal::..



Dołączył: 06 Lut 2007
Posty: 160 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 10:35, 03 Wrz 2007 Powrót do góry

Bracie, niech Cię uściskam! :D Miło poczytać takie opowiadanie! Jednak muszę dopisać coś malutkimi literkami:


Aj, ta interpunkcja!!! Przed "i" przecinek stawiamy jedynie w przypadku zdań wtrąconych!!!
Zobacz profil autora
Feomathar
..::3rd League Shur'tugal::..
..::3rd League Shur'tugal::..



Dołączył: 11 Kwi 2007
Posty: 68 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: A z @#$%* !!!

PostWysłany: Sob 18:04, 17 Lis 2007 Powrót do góry

Po bardzo długiej przerwie, spowodowanej... maaaasą spraw, oto 5, przedostatnia część WSK.



<u>Rozdział V: Plan</u>



Pokój, który przydzielono kapitanowi, był przyzwoity. Wygodne łóżko, prosty stolik, a na nim misa z wodą do mycia. Brago znalazł też czyste ubrania, tak więc gdyby nie był jednym z najważniejszych ludzi królestwa, zasnąłby dziś spokojnym snem. Ale był reprezentantem króla Surdy, a to ma swoją cenę.
Nie podobała mu się cała ta sprawa z Milady. Co postanowi Parcival? Wygląda na dobrego człowieka, ale pozory mogą mylić. A Cythus? Co robi teraz Hersen? A ci cholerni Vardeni?
W końcu jednak myśli ucichły, a on usnął znużony swoimi wątpliwościami.
- Kapitanie Brago! Proszę się obudzić, za kwadrans narada w komnacie dowódcy Parcivala. Życzył pan sobie, by mieć udział w jego działaniach, więc...
- Dziękuję, żołnierzu… Będę na czas – rzucił niechętnie kapitan, przecierając zaspane oczy. Widząc żołnierza wciąż wyprężonego na baczność nad jego łóżkiem, powiedział:
- Odmaszerować.
- Tak jest! – oficer zasalutował, i szybko wyszedł.
Brago ubrał się, umył twarz. Wyszedł na zimny, mroczny korytarz. Wczoraj dokładnie poznał budynek miejskich koszar. Parcival miał kwaterę na tym samym piętrze, co kapitan swój nocleg. Szybkim krokiem mijał pogrążone w mroku drzwi, kilka razy skręcił, w końcu znalazł się przed wielkimi wrotami do siedzimy wodza straży. Pchnął je, i żwawo wszedł do środka. Zalała go fala światła, które dostawało się tu przez duże otwarte okno naprzeciwko wejścia. Na środku komnaty stał wielki drewniany stół, a wokół niego kilku mężczyzn, w czerwonych mundurach. Zapewne, byli to niżsi dowódcy straży miasta. Pomiędzy nimi stał Parcival.
- Witaj, kapitanie.
- Witaj kapitanie Parcivalu.
Kapitan podszedł do stołu, stanął naprzeciwko Parcivala; stół miał przed sobą.
- Czekaliśmy na ciebie, kapitanie Brago. Pozwól, że przedstawię ci sytuację.
Wskazał gestem na stół. Na blacie rozciągnięta była wielka mapa, a właściwie plan; zapewne rozkład kanałów.
- Oto kanały miasta Dauth. Dowiedziałem się, że Milady przetrzymywana jest właśnie gdzieś w podziemiach.
-Skąd ta pewność?
- To oczywiste – znaczącym wzrokiem spojrzał na kapitana - Wiemy już, kto porwał Lady Alarice; to gildia Regtar. Jeden z naszych ludzi przeniknął w ich szeregi, i dowiedział się, że jest ona więziona w kanałach. Ich przywódca; niejaki Rykan, chce zmusić władczynię do podpisania pewnego paktu; dokumentu, który pozwoli gildii przejąć władzę w mieście. Musimy działać szybko; a nawet bardzo szybko. Moja propozycja jest prosta; schodzimy pod ziemię, by uratować Milady.
Brago ledwie się rozbudził, a już poddano jego umysł ciężkiej próbie.
- No tak… podejrzewałem to. Tak czy inaczej… Cokolwiek zrobimy; Rykan nie może się zorientować w naszych działaniach, ma zbyt wielu żołnierzy. Chyba nikt z nas nie chce, by doszło tu do rzezi… Może… Mam pomysł. Użyjcie pretekstu, by wszystkich ich strażników skupić w jednym miejscu; na powierzchni miasta. By kontrolować ich ruchy, i odciąć pomoc dla tych z podziemia. Możecie powiedzieć na przykład, że prosicie o pomoc w poszukiwaniach Alarice. Zbierzecie ich wszystkich na rynku, urządzicie im jakąś przemowę, czy tam trening; cokolwiek. Cały plac otoczycie żołnierzami, żeby ich zatrzymać na wypadek, jakby chcieli odejść. Ja, wtedy kiedy ta cała szopka się zacznie, zejdę wraz z grupą… no powiedzmy dziesięciu twoich ludzi na dół, żeby znaleźć Alarice. Kiedy z nią wrócimy, twoi ludzie aresztują wszystkich żołnierzy gildii pod zarzutem zdrady. Wprowadź też godzinę straży, obywatele mają siedzieć w domach. W czasie tego całego przedstawienia, może dojść do zamieszek.
- Ale naprawdę, trzeba robić całe to zebranie? Po co ich trzymać w jednym miejscu? Możemy obstawić wejścia do kanałów, albo po prostu zejdź tam potajemnie, i…
- A znamy wszystkie wejścia? Wybaczcie panowie, ale nie chcę, by zaalarmowane przez Rykana oddziały gildii wkroczyły do podziemi wtedy, gdy ja tam będę. Jeśli poprosimy o pomoc, ich wódz, zobaczy nasze zaufanie; udawane zaufanie. Widząc, że niby prosimy go o wsparcie, wyśle wszystkich ludzi, by kontrolować nasze zamiary. Weźmie nas za idiotów, będzie się chełpił naszą naiwnością. Lady zostanie bez ochrony, załatwimy tych kilku strażników, co będą jej strzec.
- Ten plan wymaga dwóch dowódców. – zauważył jeden z ludzi po prawej stronie kapitana.
Brago powoli uniósł wzrok znad mapy, i spojrzał na Parcivala.
- Parcivalu, ty zostaniesz tutaj, jako wódz akcji. Ja, i twoi ludzie pójdziemy do kanałów, by odbić Alarice. Wyruszymy, gdy zebranie na dobre się rozpocznie.
- A jeśli nie zdążymy, a jeśli już podpisała pakt?
- To go potargamy – kapitan pozwolił sobie na nikły uśmieszek. Na widok miny Parcivala spoważniał.
- Tak czy owak, ścigamy się z czasem.
- Ile go potrzebujesz?
- Co najmniej dwie godziny… kanały są rozległe.
Parcival zaczął wydawać niezbędne rozkazy.

***

Brago, oraz oddział dziesięciu strażników Dauth szli przez mroczne kanały pod miastem. Przejście było wąskie, ściany zbudowane z rzecznego kamienia stykały się u góry w kolebkowy strop. Towarzyszył im szmer wody, oraz przykry zapach ścieków. Każdy trzymał latarnię, ale nawet i to nie rozjaśniało mroku. Kapitan szedł na czele pochodu. Prowadził on swoją grupę kolejno do największych pomieszczeń w podziemnym labiryncie, mając nadzieję, że w jednym z nich natknie się na Lady Alarice. Czuł niepokój. Sprawdzili już pięć, z siedmiu takich pomieszczeń, a wszystkie z nich były puste. Brago obawiał się, że nieprzyjaciel ich odkrył, że wyprowadził zakładniczkę. Modlił się w duchu, o powodzenie wypadu.
Zatrzymał wszystkich. Znaleźli się na zakręcie, który zgodnie z mapą powinien być blisko szóstej większej sali.
- Cicho – szepnął. Słychać było ludzkie krzyki z daleka, w kapitanie odżyła nadzieja. Ruszyli. Kiedy minęli zakręt, stanęli w korytarzu oświetlonym przez światło wypływające z otwartego pomieszczenia. Brago dał innym znak, żeby się skradali. Odłożyli latarnie, po cichu wyjęli miecze z pochew, po czym skradali się w stronę jasnego wejścia. Słychać było stamtąd krzyki; jakiś mężczyzna krzyczał ochrypłym głosem.
- Ostrzegałem cię, ale ty nie chciałaś słuchać. Teraz, albo podpiszesz ten cholerny papier, albo poderżnę ci gardło, a wtedy i tak Dauth będzie moje! Daję ci wybór, nie zmarnuj tego.
- Nigdy. Nigdy nie zdradzę króla, łotrze.
Brago od razu rozpoznał głos Milady. Wychylił głowę do środka. Lady siedziała przywiązana do drewnianego krzesła, przed nią stał Rykan, właściwie chodził, krzyczał i wymachiwał rękami. Był to wysoki, barczysty mężczyzna; z pewnością wielki wojownik. Pod ścianami byli strażnicy, około siedmiu. Kapitan Czuł ulgę, ale i niepokój. Była w niebezpieczeństwie. Trzeba działać.
- Suko! Przekonasz się więc, jak kończą wrogowie Imperium!
Brago wszedł do komnaty.
- Stać! Ja; kapitan Brago w służbie Orrina, zatrzymuję Rykana, oraz obecnych tu mężczyzn pod zarzutem zdrady stanu. Rzucić broń! Wszyscy.
Do środka wbiegli ludzie Parcivala, żołnierze Rykana czekali na znak. Lider Regtaru powoli odwrócił głowę w stronę kapitana i jego ludzi, śmiejąc się przy tym głośno.
- Bo co? Co może mi zrobić wielki kaptan w służbie Orrina, hę? – to, w jaki sposób wypowiedział ostatnie parę słów, przekonało Brago o tym, że Rykan darzy go czczą pogardą. Ale nie to rozgniewało kapitana, lecz obraza w stronę jego królewskiej mości.
- Rzuć broń gnido.
- Zabić ich wszystkich!
Brago bez zastanowienia rzucił się w stronę Alarice. Przyszedł tu po nią, a nie po to by bawić się mieczem. Błyskawicznie odwiązał krępujące ją więzy, i wskazał wyjście.
- Uciekaj!
Zniknęła w mroku. Na znak kapitana, jeden z ludzi rzucił się za Alarice, by ją chronić. Bezpieczna. Uniósł miecz. Walka pomiędzy oddziałami była wyrównana, jednak gdy Brago ujrzał jak zacięcie walczy Rykan, to on stał się pierwszym jego celem. Podszedł, zamachnął się mieczem, i zdecydowanie uderzył w jego klingę; wyzwanie. Dowódca gildii przyjął je z kpiącym uśmiechem. W tej chwili, na całym świecie istniał dla kapitana tylko przeciwnik, oraz miecz. Rykan zbił miecz Brago, po czym pchnął ostrzem, celując w brzuch kapitana. Ten uskoczył szybko, zrobił wielki zamach, i uderzył prosto w uniesioną broń wroga. Posypały się iskry. Wstęp zakończony. Walka nabrała większego rozmachu, i dynamiki. Rykan poruszał się na mocnych nogach, robił posuwiste, stabilne kroki, całym ciałem dodawał siły swemu ostrzu. Walka z nim okazała się dla Brago nie lada wyzwaniem. Z trudem odbijał jego ataki, czuł że przegrywa. Jednak uśmiechnął się do niego los; mistrz popełnił błąd. Jedno draśnięcie mieczem z zewnątrz sprawiło, że przez ułamek sekundy, w obronie Rykana powstała luka. Kapitan bezlitośnie ją wykorzystał. Jednym, zdecydowanym ciosem oddzielił jego głowę od reszty ciała. Dalej pamiętał już tylko krzyki, zgrzyt stali, krew i radość ze zwycięstwa. Wyszli na powierzchnię.

***

Wszystko potoczyło się zgodnie z planem. Lady, wraz z jednym ze strażników przedostała się do miasta. Po śmierci Rykana, poddali się podlegli mu żołnierze. W mieście nie doszło do zamieszek, wszystko odbyło się szybko i gładko. Lady doprowadziła się do porządku, po czym przemówiła do ludzi. Brago nie słuchał; euforia po walce nie pozwoliła mu się skoncentrować. On także wyspał się, odpoczął, i wieczorem opuścił miasto. Chciał jak najszybciej zobaczyć ukochany Aberon. Lady podarowała mu srebrny pierścień z godłem miasta, w dowód wdzięczności. Kapitan stał się prawdziwym bohaterem.
W czasie podróży, Brago dowiedział się, że Milady wyjawiła poddanym całą prawdę, co uznał to za nierozważne. W kanałach, ani na powierzchni o dziwo nie zginął żaden strażnik Dauth. Kapitan sam nie wierzył w tak wielkie powodzenie swojego planu. Po czterech dniach, w południe, ujrzał ukochany Aberon.
Gdy przejeżdżał bramy miasta, widok znajomej metropolii niemile go zaskoczył. W mieście już byli Vardeni. Tłok i hałas, były dwa razy większe niż zwykle. Nawet upał, wydawał się bardziej dokuczliwy. Brago uśmiechnął się do siebie.
Kocham kłopoty.
Dotarli do bram zamku, tutaj kapitan podziękował swoim towarzyszom. Zostawił Sztyleta w stajni, i wszedł do fortecy. Miło było znów słyszeć powitania znanych żołnierzy. Choć wielu było nieznajomych, co nie oddawali mu czci salutem, jak widać go nie znali. W Borromeo było tak jak w mieście; jakby kij wetknął w mrowisko. Kapitan nie przyglądał się temu jednak zbytnio, oględziny zostawiając na później. Odruchowo podszedł do drzwi sali tronowej króla. Strażnicy wpuścili go od razu.
Orrin stał przy wielkim stole, pełnym map, zwojów, i przyrządów kreślarskich, dziwne; ale w komnacie był sam.
- Witaj, wasza wysokość.
Król odwrócił się do Brago powoli, jakby ospale. Był dziwnie smutny, nie uśmiechnął się jak zawsze.
- Witaj, kapitanie Brago… Generale!
Zza kotar za tronem wyłonił się nie kto inny, jak sam Cythus. Kapitan przybrał na twarz wyraz ulgi, i radości. Sam czuł jedynie zdziwienie. Milczał; nie wiedział co powiedzieć, a i tak nie ufał własnemu głosowi.
Orrin skinął Cythusowi na nieme zapytanie. Ten podszedł do Brago z wyrazem dziwnego triumfu na twarzy.
- Kapitanie Brago, w imię jego królewskiej mości Orrina, jesteś aresztowany.
Pojawili się żołnierze.
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiekTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)